środa, 10 lipca 2013

35. Destroy all morality

  Na backstage'u nagle zrobiło się głośno i gwarno. Obie ekipy techniczne zeszły ze sceny, a chwilę później w sali koncertowej rozbłysły rażące światła reflektorów i ognista oprawa. To znak, że chłopaki powinni wyjść już na swój koncert. Nasz ekipa, czyli całe a7x przysiadło na wzmacniaczach za kulisami i z rozbawieniem obserwowaliśmy jak Gee wskakuję na scenę i od razu dopada mikrofonu. Za nim Bob Bryar, Mikey i Ray. Frank gdzieś się zagubił na ostatnie piętnaście minut, ale gdy w całej hali rozbrzmiała stopa perkusji wybijająca rytm Teenagers, nagle wbiegł tylnym wejściem, przemknął przez backstage niczym huragan i dorwał się do gitary na scenie. Tłum od razu zareagował na to ogromną wrzawą i oklaskami. Większość ludzi przyszła tutaj dla My Chemical Romance. Nasze chłopaki rzadko grają takie " przyjacielskie " koncerty, ale kiedy już się zdarza, wszystko przebiega z ogromną pompą. Na pierwszy rzut oka było widać, że cały ten koncert to bardzo duże i drogie przedsięwzięcie. Wydłużony czas, niesamowita scenografia, vipowskie bilety. Robert puszył się jak paw i co chwilę zerkał w naszą stronę. A raczej gapił się na Hope. Swoją drogą, mógłby dać jej spokój. James nie należy do nerwusów, ale jestem pewna, że w tej sytuacji walczyłby jak lew. A cały ten Robert to zbyt pewny siebie, nastroszony dupek. Niezwykle przystojny, to prawda, ale nie lubię takich. Jest w jego spojrzeniu coś takiego, co nie pozwala mu ufać. Zazwyczaj nie oceniam ludzi powierzchownie, być może się mylę. Uważam po prostu, że nasza Mortensen powinna trzymać się od niego z daleka.
-I jak ci się podoba? - spytał Shads - Chłopaki nieźle wymiatają, prawda?
-Są świetni na żywo! Może nawet uda mi się namówić ich na krótki wywiad, jak myślisz? - rozpromieniłam się na myśl o cudownym artykule na świeżo po koncercie.
-Kocurku, nie jesteś w pracy - zaśmiał się w odpowiedzi i podał mi butelkę z piwem - Wyluzuj się trochę.
-Ashley, a tobie jak się podoba? - Marta stuknęła ją w bok - Jeszcze nie zeszłaś na zawał?
-Pamiętaj o głębokim oddychaniu młoda - Johnny nie mógł pozostawić sytuacji bez ironicznej uwagi.
-Jeśli chcesz to z łatwością mogę odciąć ci dopływ tlenu - odparła - Mały, zgryźliwy gnom - dodała pod nosem.
-Radziłbym zachowywać się grzeczniej moja droga, bo inaczej nici z imprezy - poczochrał ją po włosach - a z tego co zauważyłam, to zdążyłaś już zacieśnić znajomość z Iero, byłoby szkoda, gdybyś go już więcej nie zobaczyła - prychnął.
-Jeszcze się zdziwisz - odparła jedynie z cwaniackim uśmiechem.
-Dobra, to ostatni kawałek - Gates szybko zmienił temat - Spodziewam się kilku bisów i lecimy roznieść Los Angeles motherfuckers!
-Kocham to miasto - odparł Shads i założył czapeczkę na granatową bandamkę - Ma taki niesamowity klimat.
-Ja tam wolę Las Vegas - Jimmy rozmarzył się na chwilę - Kojarzy mi się z Bat Country i Beast and the Harlote.
-Szampanem lejącym się strumieniami... - dodał Christ.
-Z bitą śmietaną i rzucaniem się ciastem z ... - Gates dołożył swoje trzy grosze z kocim uśmieszkiem, a Alice dokończyła za niego.
-...z jakimiś laskami - i prychnęła.
-Oj tam, każdy z nas był wtedy wolny - zaśmiał się Jimmy - Oprócz Bakera oczywiście, ale on był grzeczny. 
-Zresztą byliśmy młodzi, mieliśmy inny stosunek do życia, te czasy już minęły - powiedział Matt uśmiechając się lekko - Teraz inne rzeczy nam w głowie.
-Zupełnie inne rzeczy - powtórzył Zacky ledwo dosłyszalnym szeptem i przygarnął Alexis ramieniem.
Wtedy za kulisami zjawił się ktoś z naszej ekipy i powiedział, że chłopaki wychodzą za dwie minuty. Przez chwilę skupiłam się na owacjach i oklaskach dobiegających z hali. Zabrzmiały ostatnie gitarowe riffy i słowa podziękowania od Gerarda. Sam zapowiedział koncert sevenfoldów i pożegnał się z publicznością. Dodał, że to będzie długa i szalona noc. Nawet nie miał pojęcia ile w tym racji...
Koncert był epicki. Jak zawsze świetny dobór set listy, hipnotyzujące riffy piosenek, które znam tak dobrze, a za każdym razem odkrywam w nich coś nowego. Do tego bogata scenografia, efekty, ale przede wszystkim mój Matt, tak cholernie seksowny na scenie. Kiedy przekraczał próg kulis, zupełnie zapominał o całym świecie. Wszystko wokół nie istniało dla niego. Był skoncentrowany, energetyczny, wrażliwy jedynie na dźwięki, czuły na słowa, które wypływają z jego ust. Na scenie był po prostu szczęśliwy.  Powiedział mi kiedyś, że tak samo czuje się, gdy trzyma mnie w ramionach. To najcudowniejsza rzecz, jaką usłyszałam w ciągu całego mojego życia.
Nie mogłam powstrzymać się, żeby wyjąć notatnik i zapisać parę smaczków z koncertu. Akurat miałam okazję, bo Matta nie było w pobliżu. To się nazywa natręctwo zawodowe. Muszę pisać. A z tego koncertu wyszłaby całkiem niezła recenzja. Później stało się coś, czego nikt z nas by się nie spodziewał. Oświetleniowcy wygasili scenę, a za chwilę rzucili czerwoną strugę światła na środek , gdzie przed mikrofonem pojawił się Zacky z gitarą akustyczną. Musnął struny i zaśpiewał ulubiony fragment milionów fanów : Seize the day or die regretting the time you lost ...
Przestał grać, jednak z tyłu sceny wciąż słychać było ukochaną piosenkę Alexis. On mówił :
-To szczególna chwila, trochę się denerwuję - zaśmiał się poprawiając mankiety koszuli. Alex odstawiła piwo i nerwowo zeskoczyła ze wzmacniacza - Dzisiaj mija dokładnie dziesięć lat od momentu, w którym poznałem wyjątkową dla mnie osobę. Jest naprawdę niezwykła. Taka ciepła i kochająca. Świetnie gotuje, a dziara jeszcze lepiej - zaśmiał się nerwowo, a w oczach Alex zakręciły się łzy - Do rzeczy, zanim zacznę gadać głupoty. Myślę, że najwyższy czas, żeby przedstawić ją światu, jako wybrankę mojego serca, na całe życie. Alexis - powiedział i wskazał gestem dłoni, żeby wyszła na scenę. Kiedy już to zrobiła uklęknął przed nią i spytał - Czy zostaniesz moją żoną?
-Tak - uśmiechnęła się nieśmiało i wtuliła w jego klatkę. Powstrzymała łzy aż do momentu, kiedy wróciła na backstage. Tam były już tylko gratulację, wzruszenie i ogromna radość.
Trudno było mi nawet wyobrazić sobie jak ogromna była to miłość. Po tym wszystkim co się stało, po przygodzie z Carol, potrafili sobie wybaczyć i zacząć od nowa. A teraz jeszcze ten ślub. Widziałam, jak Alexis się cieszyła. Myślała, że już nigdy nie doczeka się takiego gestu ze strony Bakera, a on zrobił to w tak niekonwencjonalny sposób. Prawda jest taka, że są dla siebie stworzeni i co by się nie działo i tak znajdą do siebie drogę. Może nie zawsze usłaną różami, ale wspólną.
-Gratuluję! - Przytuliłam i otarłam łzy wzruszenia z jej rumianych policzków - Cieszę się, że wszystko się ułożyło.
-Dzięki Nicky. Teraz kolej na ciebie. - Mrugnęła i poszła odbierać kolejne gratulację.
Na mnie... Teraz kolej na mnie... Kilka razy powtórzyłam to w myślach, zerkając jak Matti szaleje na scenie. Czy to byłoby możliwe? Na pewno nie w najbliższym czasie. Jest tyle przeszkód do ominięcia ; Valary, Amy, moja rodzina. Powinnam zacząć powoli układać swoje sprawy, jeśli chcę mieć spokojne życie, wymarzony ślub, szczęśliwą rodzinę. Ale jeszcze nie czas na takie wybryki.
-O czym tak myślisz? - usłyszałam za sobą zachrypnięty głos Amy.
-Marzę o świetlanej przyszłości - odparłam - Zazwyczaj takie obrazki bardzo mnie wzruszają - wskazałam na rozczuloną i szczęśliwą Alex.
-Ahh tak , mnie też, trochę - stwierdziła chłodno - Planujesz przyszłość z moim bratem?
-Chyba...tak - odpowiedziałam zdziwiona taką śmiałością - Chciałabym mieć z nim wspólną przyszłość, zależy mi na nim.
-Widać - spojrzała na mnie - A jemu zależy?
-Myślę, że tak. W końcu jesteśmy razem, planujemy, że wprowadzę się do Shadsa jak tylko poczujesz się lepiej.
-Nie wiedziałam... - fuknęła.
-Mieliśmy ci powiedzieć, ale nie było okazji. Przecież to nic takiego - uśmiechnęłam się do niej, ale nie zareagowała.
-Słuchaj Nicole - zaczęła - To nie tak, że ja cię nie lubię. Widzę, że się starasz i uważam, że jesteś ok. Ale nie jestem pewna, czy dobrze robisz angażując się tak bardzo w związek z Mattem.
-Dlaczego? - Obróciłam się w jej stronę i napotkałam zielone spojrzenie.
-Przez przeszłość. Nie oszukujmy się, on nigdy nie zapomni o Val - powiedziała i dodała ciszej - Valary będzie tutaj dzisiaj wieczorem.
Zatkało mnie. Zupełnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wiedziałam, że Amy nie jest grzeczną dziewczynką, ale to był cios poniżej pasa.
-Nie mogłaś sobie odpuścić chociaż raz? Wiem, że nie jest nam po drodze, ale ja się staram, robię wszystko, żebyśmy miały dobre relacje. Dlaczego mi to robisz, co? - Posmutniałam, od razu to zauważyła.
-To nie ja- odparła.
-Jak to?
-Spytaj Matta. - Lekko pogłaskała mnie po nadgarstku, ale szybko zabrała dłoń - Może daj sobie z nim spokój? Dla samej siebie Nicky - dodała i poszła do reszty.
-Dobranoc Los Angeles, jesteście niesamowici! - rozbrzmiał chrypliwy głos Shadowsa - Widzimy się następnym razem, do zobaczenia!
Oklaski długo odbijały się echem. Później chłopaki udzielali kilku słów do wywiadów, robili wspólne zdjęcia z My Chem, aż w końcu przyszedł Larry razem z Robertem.
-Świetny koncert - stwierdził Taylor i po kolei przybijał piątki z każdym - To co, gotowi na after party?
-A zapewniasz dużo wódki i dobrą zabawę? - Syn ścisnął jego dłoń.
-Brzmi jak wyzwanie - zaśmiał się, ukazując urocze dołeczki w policzkach - Myślę, że podołam.
-No to jazda! - Frank dał sygnał i wszyscy zwróciliśmy się do wyjścia.


Trzeba to przyznać Larry'emu - ten klub to świetny wybór. Nasza ekipa zajęła osobną salę, z niesamowitą, ostrą muzyką. Usiedliśmy na skórzanych kanapach i na początek zamówiliśmy kolorowe drinki. Wszyscy oprócz Matta. Wciąż chodziło mi po głowie to, co powiedziała mi Amy. Nie mogłam się dobrze bawić nie wiedząc o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Kiedy Matt poszedł do baru, żeby zamówić sok dla młodej, od razu ruszyłam za nim.
-Dlaczego nie pijesz? - Usiadłam na barowym krześle obok niego.
-Ktoś musi odwieźć Amy do hotelu kocurku, przecież nie ma na tyle siły, żeby siedzieć tu całą noc - odparł i złapał się za kieszeń. Dzwoniła... - Tak, za pół godzinki przyjedź do klubu. To na razie - powiedział do słuchawki.
-Kto dzwonił? - przecież wiedziałam, chciałam, żeby sam mi to powiedział.
-Valary.
-Przyjedzie tu? A co ona robi w LA?
-Nie chcę zostawić młodej samej, więc ustaliliśmy, że Val przyjedzie i posiedzi z nią w hotelu - odparł jakby nigdy nic - Amy jest szczęśliwa, a my mamy wieczór dla siebie, niepotrzebnie się denerwujesz.
Lekko pogłaskał mnie po włosach. Uśmiechnęłam się niepewnie, jednak nie jestem przekonana, czy to wszystko to dobry pomysł. Przecież odpuściłabym tą imprezę, w dodatku byłabym spokojniejsza. Po tej rozmowie z Amy zauważyłam, że ona wcale nie jest źle nastawiona do mnie. Można nawet stwierdzić, że chciała dobrze, tylko ta przyjaźń z DiBenedetto źle na nią wpływała. Może gdyby od początku wiedziała, że Valary zdradziła jej brata teraz byłoby inaczej... Ktoś powinien jej powiedzieć, jednak ja nie chciałam być posłańcem złych wieści.


Impreza trwała w najlepsze, jednak Ashley nie bawiła się zbyt dobrze. Nie należała raczej do dziewczyn, które się przemują, jednak dzisiejszego wieczora czuła się dziwnie. Cały czas myślała tylko o tej rozmowie z Frankiem. Była zła na siebie, że tak szybko dała mu się omotać, to zupełnie nie w jej stylu. Ale stało się, odleciała. Ciężko się dziwić, pewnie działał tak na większość dziewczyn, które spotykał. W dodatku cały czas kręcił się gdzieś w pobliżu i uśmiechał się w seksowny sposób. Pociągnęła usta czerwoną szminką i usiadła przy barze. Nie musiała długo czekać, żeby kątem oka zobaczyć Iero obok siebie. Uśmiechnęła się lekko.
-Jesteś urocza - stwierdził i kiwnął na barmana - Dwa razy mojito!
-A ty pijany - stwierdziła i obróciła się za siebie. Nikt na nich nie patrzył.
-Wiem. A kiedy jestem pijany to mój mózg twierdzi, że świetny ze mnie tancerz. Rano okazuję się, że to wcale nie prawda.
-Sprawdzimy? - uśmiechnęła się kokietując.
-Długo nie trzeba mnie prosić - odparł i ukłonił się przed nią - Madame.
-Messieur - podała mu dłoń i poddanie obróciła się dookoła.
-Oh l'amour, pojedź ze mną do Paryża - wyszeptał jej do ucha i przycisnął mocniej.
-
Quand vous voulez aimé - odparła, jednak szybko zauważyła, że tego już nie zrozumiał - Kiedy tylko chcesz kochany - powtórzyła.
-Jutro - powiedział poważnie.
-Powiesz to na trzeźwo? - zaśmiała się.
Lekko ujął jej twarz i odgarnął z ramion czarne loki. Przejechał dłonią wzdłuż jej talii i przyłożył usta do policzka.
-Powiem ci wszystko co tylko zechcesz - wymruczał, aż przeszły ją ciarki.

-To przecież jakieś szaleństwo - położyła dłoń na jego ramieniu.
-Wyglądasz na szaloną - stwierdził.
-Ty też.
-A więc brzmi to jak niezły biznes - odparł - Jestem też dziwny, ale na pewno się przyzwyczaisz.
-Tak prawdę mówiąc, to kto w dzisiejszych czasach jest normalny? - prychnęła.
-Na pewno nie ty - zaśmiał się - właśnie zakochujesz się w dużo starszej gwieździe rocka, a domyślam się, że nie masz tego w zwyczaju.
-Pieprzyć to, jest cudnie - powiedziała i pozwoliła mu złożyć czuły pocałunek na swoich ustach.

Valary pojawiła się w klubie o czasie. Wyglądała bardzo dobrze mimo, że miała tylko wejść po Matta. Była ubrana w czarne, opięte jeansy, granatowe szpilki i koszulę w tym samym odcieniu. W dodatku krwiście czerwone usta. Stanęła przy barze, chyba czuła się niechcianym gościem.
-Wrócę za jakąś godzinkę Nicky - Matt pocałował mnie w skroń - Przepraszam, że tak wyszło, Amy jest już zmęczona, trzeba ją odwieźć.
-Nie tłumacz się, wszystko wporządku - odparłam i pogłaskałam go po ramieniu - Wracaj szybko.
Było już grubo po trzeciej w nocy. Część ekipy świetnie się bawiła, jednak większość była już zalana w trupa. Gates opowiadał anegdoty z tras koncertowych, Johnny przysypiał na ramieniu Mart, Gerard śpiewał ckliwe, miłosne piosenki dla Alex i Zacky'ego. Robert był zupełnie pijany. Kręcił się w kółko i z nikim nie rozmawiał. Kiedy tylko Matt wyszedł przybiegł do mnie Jimmy.
-Nicky, nie widziałaś Hope? - spytał zdezorientowany - Jakieś dwadzieścia minut temu wyszła do łazienki i wciąż jej nie ma.
-Nie widziałam jej już od dawna, pójdę sprawdzić, ok?
-Dobrze - podparł się pod boki i nerwowo uderzał podeszwą o podłogę.
Poszłam na miejsce, które wskazał mi Rev, ale niestety, nie było jej tam. Bardzo się zmartwił. Kiedy okazało się, że nikt od dawna jej nie widział zaczął świrować.
-A gdzie ten dupek Robert? - zauważył - Widzieliście go? Powiedzcie, że gdzieś się tu kręci.
-Spokojnie stary, pewnie leży zachlany w męskim kiblu - Brian poklepał go po ramieniu.
Nagle usłyszeliśmy jakieś krzyki na zapleczu klubu.
-Hope, to na pewno Hope! - wrzasnął Rev i pobiegł w tamtą stronę, a za nim ja i Brian.
Długi, obskurny korytarz prowadził do drzwi z nalepkami i napisem " pomieszczenie służbowe ". Właśnie stamtąd dobiegały zduszone krzyki. Nie wiele myśląc James dopadł klamki, jednak było zamknięte.
-Stary, uspokój się - Brian starał się go odciągnąć, jednak wyrwał mu się i potraktował drzwi solidnym kopniakiem.
-Jimmy! - usłyszeliśmy cichy jęk Hope.
Robert przyciskał ją do ściany, mocno trzymając za nadgarstki. Stała tyłem, od razu widać było, że bardzo ją skrzywdził. Bluzka, którą miała na sobie była zupełnie podarta, a Hope potargana, cała rozmazana i wciąż nie przestawała płakać. Na szyi widniały ślady przyduszenia, pod okiem duże limo. Zamarliśmy. Widziałam, jak Jamesowi kraje się serce, jak cholernie cierpiał widząc ten obraz.
-Ty skurwysynu !!! - wrzasnął i rzucił się na Taylora.
Z łatwością obalił go na ziemie i uderzał raz po razie. Ja podbiegłam do Hope i przytuliłam ją do siebie. Robert na początku coś krzyczał, machał rękami, w końcu zamilkł , ale James nie przestawał.
-Chłopie, przestań, przecież go zabijesz! - Brian starał się go odciągnąć, ale Rev odepchnął go mocno.
-Jimmy błagam cię, uspokój się, przecież nie chcesz mieć problemów - wrzasnęłam - Załatwimy to w inny sposób.
Wstał, kopnął go w żebra i splunął mu w twarz. Mocno zacisnął zęby robiąc krok w kierunku Hope. Chciał coś powiedzieć, jednak szybko odwrócił się na pięcie i wybiegł.
-Brian, idź za nim - powiedziałam - I zadzwońcie po policje. 



I co i jak? Wiem, trochę gorzko. Jakieś prośby, sugestie, propozycje? Dawać kochane, bo nie mam pomysłów. Nie bijcie, błagam.