sobota, 5 października 2013

36. So far away

  Nie wiem od czego zacząć. Może po prostu powiem, że baaaardzo, ale to bardzo przepraszam za tak długą przerwę. Złożyło się na to mnóstwo rzeczy, m.in brak czasu, pomysłów no i Was tutaj. Żałuję, że nie udało mi się pociągnąć tego dalej, chociaż o te kilka odcinków, ale to naprawdę nie ma sensu. Nie chcę jednak zostawiać Was z historią kończącą się w połowie, bo może niektórzy lubili ten blog. Tak więc moi kochani, ostatni odcinek Carry On Fiction właśnie dla Was.

  Ten wieczór ciągnął się w nieskończoność. Wszyscy goście chętnie lub mniej chętnie opuścili klub za prośbą menagera lub siłą ochroniarzy. Zostaliśmy tylko my. Sytuacja zmusiła nas do tego, aby otrzeźwieć w minutę. Alex zadzwoniła po policje i pogotowie, chociaż Hope rozpaczliwie prosiła ją, aby tego nie robiła.W mojej głowie wciąż odbijały się echem zduszone krzyki Hope, a przed oczami miałam obraz jej zapłakanej twarzy, tak delikatnej, wciąż bardzo dziecinnej. Nie mogłam poradzić sobie ze wspomnieniem tego, co przed chwilą się stało. Wyszłam tylnym wyjściem na powietrze, kiedy reszta siedziała przy barze z załamanymi rękami. Chłodne powietrze szczypało mnie w policzki i dłonie, które ocierałam o siebie instynktownie przez parę minut. W końcu usiadłam na zimnych, betonowych schodach i wysypałam przed siebie zawartość torebki. Telefon i paczka fajek. Kilkanaście połączeń wykonanych do Matta przy takiej samej ilości wypalonych papierosów. Zero odzewu. Prześladowała mnie myśl, że siedzi teraz z Valary. Być może rozmawiają o przeszłości, być może trzymają się za ręce. Cholera! Tak bardzo chciałam odpędzić od siebie tą myśl, prawdopodobnie wywołaną przez alkohol wciąż szumiący w mojej głowie. Poczułam lodowate krople łez na policzkach, a chwilę później delikatny, ale stanowczy uścisk dłoni na swoim ramieniu.
-Czemu tak tu siedzisz? - zganił mnie zmartwiony głos Zacka - Przeziębisz się - dodał i zarzucił mi swoją kurtkę na ramiona.
-Czym jej przeziębienie w porównaniu do tej tragedii...- burknęłam wyciągając w jego kierunku paczkę szlug - Zapalisz?
-Jasne.
-Co się tam teraz dzieje? - porządnie zaciągnęłam się swoim marlboro i wypuściłam dym w ciemność.
-Dziewczyny siedzą z Hope, czekają na pogotowie i policje. Johnny pilnuje tego świra, żeby nigdzie nie zwiał, chociaż po tym jak James go poturbował nawet nie będzie w stanie stanąć na nogi... A Gates pobiegł szukać naszego Jimmiego, żeby nie zrobił niczego głupiego - westchnął.
-Boję się Zacky... to wszystko dopiero początek....

Nie myliłam się.

Grudzień

Hope przez bardzo długi czas nie mogła się pozbierać, mimo że Robert trafił do aresztu, aż do wyjaśnienia sprawy. Podobno zrezygnowała z pracy i przeniosła do rodziców. Wszystkie nasze propozycje spotkania odrzucała bez mrugnięcia okiem. Z Jamesem też nie miała żadnego kontaktu i to najbardziej nas martwiło. Całymi dniami przesiadywał w domu, pił energetyki i palił papierosy. Olewał próby, nie odbierał telefonów. Nie przyszedł nawet na przyjęcie zorganizowane dla Amy na powrót do domu. Do naszego domu. Matt bardzo długo mnie namawiał, żebym przeprowadziła się do niego, aż w końcu się zgodziłam. Alice również postanowiła wprowadzić się do Briana. Nasze stare mieszkanie sprzedałyśmy, a wszystkie pieniądze przekazałyśmy na leczenie Amy, jednak to tylko kropla w morzu.
Ostatnimi czasy z jej zdrowiem było coraz gorzej, ale lekarze zgodzili się, aby mogła przebywać w domu. Przynajmniej w naszych relacjach wszystko się polepszyło, od kiedy razem zamieszkałyśmy. Nawet zebrałam się na odwagę, aby porozmawiać z nią o tym, co męczyło mnie już od dawna. Bez tej rozmowy nie moglibyśmy żyć normalnie. Opowiedziałam jej o tym, że Valary zdradzała jej brata. Nie miałam na celu, aby ją znienawidziła, chciałam jedynie, żeby znała prawdę. Na początku było jej ciężko, jednak z biegiem czasu DiBenedetto całkowicie zniknęła z naszego życia.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Razem z Mattem postanowiliśmy zaprosić wszystkich do nas na wigilijną kolację. Uznaliśmy, że Amy będzie szczęśliwa, kiedy wszyscy, których kocha będą przy niej. Po drugie Jimmy nie mógł być sam w ten szczególny dzień. I tak za bardzo zamknął się na ludzi. Obiecał, że się pojawi...
Zaraz po pracy wybrałam się do centrum handlowego na świąteczne zakupy. Kupić prezenty dla całej naszej szalonej rodzinki to nie lada wyczyn. Kiedy tylko Matt miał czas wolny od nagrań zostawał z Amy w domu. Oglądali filmy, grali na playstation. Tak było i tym razem, więc ze wszystkimi zakupami zostałam sama. Nienawidziłam tych sklepowych maratonów, więc kiedy tylko przekroczyłam linię mety, kupując w ostatnim sklepie ostatni prezent dla mojego ukochanego, odetchnęłam z ulgą i przysiadłam w kawiarni na ostatnim piętrze. Usiadłam przy drewnianym stoliku w samym rogu i zamówiłam ogromną gorącą czekoladę. Ogrzałam nią dłonie wyglądając za przeszkloną, frontową ścianę. Na dworze prószyły małe, białe płatki śniegu. Uśmiechnęłam się do siebie. Kiedyś nienawidziłam świąt. Musiałam zmuszać się do sztucznych uśmiechów przy kolacji z rodzicami, wkładać sukienki z falbankami i grać na pianinie ich ulubione piosenki, których ja nie znosiłam. To będą pierwsze, prawdziwie rodzinne święta. Czuję, że będą wspaniałe. W końcu będziemy wszyscy razem, na pewno jakoś sobie razem poradzimy.


Gdy wróciłam, w domu panowała cisza. Zdziwiło mnie to,ponieważ drzwi wejściowe nie były zamknięte na klucz. Wszystkie podarunki zaniosłam do sypialni, a prezent dla Matta wsunęłam pod łóżko.
-Hej, już jestem! - zbiegłam po schodach na parter, jednak wciąż nikt mi nie odpowiadał. W salonie było pusto, w kuchni również. Dopiero po chwili usłyszałam szloch dobiegający z łazienki.
Uchyliłam drzwi, a to zobaczyłam przyprawiło mnie o ciarki. Amy stała przodem do ogromnego lustra, rozczesując włosy, które z każdym pociągnięciem szczotki wypadały garściami. Płakała przy tym, mocno zaciskając powieki. Matt siedział na brzegu wanny, z twarzą ukrytą w dłoniach.
-Amy... - zbliżyłam się ostrożnie i chwyciłam ją za dłoń. Rozpłakała się jeszcze bardziej, a mnie pękało serce kiedy tak na nią patrzyłam. Była już taka krucha, ważyła lekko ponad czterdzieści kilo, jej twarzyczka była tak bardzo blada, oczy podkrążone i zgaszone. Wyjęłam szczotkę z jej dłoni, po czym mocno przytuliłam ją do siebie. Jeszcze nigdy nie byłam z nią tak blisko, bez żadnych pretensji, kłótni i sporów. Tak bardzo chciałam ją chronić przed całym złem świata. Nie zasłużyła na to co jej się przytrafiło. Mimo, że sprawiała wrażenie silnej dziewczyny, tak naprawdę była krucha i wrażliwa. Odsunęła się ode mnie i szybko otarła łzy rękawem swetra. Stanęła przodem do lustra i powiedziała beznamiętnie:
-Matt, zetnij je całkowicie. Maszynką.
Shads wstał bez słowa i pogłaskał ją po główce. Tak jak prosiła, wyjął maszynkę i zgolił pozostałe pasma włosów, które opadły na podłogę tak samo jak moje łzy. Kiedy skończył, przytulił ją mocno do siebie.
-Dla mnie jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie - powiedział - A że jestem twoim bratem, nie mogę zostawić cię z tym samej.
To co zrobił po prostu nasz zszokowało. Chwycił maszynkę i kilkoma sprawnymi ruchami siebie również pozbawił włosów.
-Ale z ciebie łysol - uśmiechnęła się Amy i rzuciła się mu na szyję.
-Z ciebie też.
Była to najbardziej wzruszająca chwila w moim życiu.

Od rana krzątałam się po kuchni, przygotowując świąteczne potrawy. Na dzisiejszą kolację zaprosiliśmy tak dużo osób, że nie wiem, czy wszyscy się zmieszczą. Jimmy, szczęśliwi narzeczeni Zacky i Alexis, wybuchowa para Alice i Brian, Johnny z Martą, Ashley i Iero, rodzice Matta oraz Gatesa. Wizja gotowania dla tylu osób była przerażająca. Na szczęście miałam pomocnika, Amy była naprawdę dobrą kucharką. Matt za to tylko nam przeszkadzał, więc zakazałyśmy mu wchodzenia do kuchni i poleciłyśmy nakrycie do stołu. Przy okazji miałyśmy możliwość posłuchać jak nuci sobie pod nosem jakąś nową piosenkę. On i Amy byli teraz tak bardzo podobni do siebie. W tych granatowych bandamkach na ogolonych głowach i z iskrzącymi, zielonymi oczami.
-Dzień dobry państwo Sanders! - w progu pojawił się Brian, a razem z nim Alice. Ledwo było ich widać zza kolorowych pudełek z prezentami.
-Jesteście za wcześnie! - otarłam czoło ściereczką, którą miałam pod ręką. W kuchni jest piekielnie gorąco.
-Przyjechaliśmy pomóc - Alice obsypała wszystkich całusami - Zaraz będzie też reszta, przed chwilą rozmawiałam z Alexis.
-To świetnie, zabierajmy się do pracy.
Skończyło się na tym, że my uwijałyśmy się w kuchni, a chłopaki dorwali się do guitar hero. Ale poradziłyśmy sobie i równo o ósmej, kiedy przyszli pozostali goście, zasiedliśmy do kolacji. Na początku atmosfera była nerwowa. Cała rodzina po raz pierwszy zobaczyła tak słabą Amy. Oczywiście łzy lały się litrami, kiedy wreszcie dojechali do nas rodzice Matta. W dodatku martwiło nas, że Jamesa wciąż nie ma. Zacky zbierał się już do wyjścia, żeby jechać po niego, kiedy ten stanął w progu naszych drzwi. Był zaniedbany, z pewnością niewyspany, a w dodatku przepity. Nic nie zostało z jego radości życia. Zawsze dosłownie wpadał do każdego pomieszczenia, wszędzie było go pełno, a teraz? Nawet się nie uśmiechał.
-Cześć - powiedział i usiadł w kącie.
Na szczęście nikt nie pytał go o Hope. Wszyscy zachowywali się naturalnie. Brian usiadł przy fortepianie, śpiewaliśmy świąteczne piosenki, dużo się śmialiśmy. Może tym świętom brakowało nieco magii, ale cieszyłam się, że byliśmy tu razem.
-Czas odpakować prezenty! - Amy jednym susem znalazła się obok świątecznego, migoczącego drzewka. Wszyscy poszli za jej przykładem i dopadli się do swoich prezentów. Jedynie Jimmy siedział na kanapie i popijał swoją whisky. Ja również dolałam sobie na rozluźnienie i usiadłam obok niego.
-Jak się czujesz James?
-A jak myślisz? Jak gówno - warknął, jednak jego ton głosu od razu złagodniał - Przepraszam Nicky, niepotrzebnie przyszedłem...
-Oszalałeś? Nie wyobrażam sobie jak mogłoby cię tutaj z nami nie być - mocno ścisnęłam jego dłoń.
-Tylko psuję atmosferę. Święta powinny być szczęśliwe, pełne radości, a wasze takie nie są, właśnie przeze mnie.
-To prawda, że mieliśmy trudny czas. Choroba Amy, później to zastraszanie Alice, Robert... - ciężko przełknęłam ślinę - Ale nic nie jest ważne, kiedy wracamy do domu, pamiętasz? Sam napisałeś te słowa. Nic się nie liczy, kiedy możemy być razem.
Spojrzał na mnie przeszklonymi oczami. Czułam, że za chwilę rozpłaczemy się jak małe dzieci. I właśnie jego łzy wywołały moje.
-Nie rozumiem tego Nicole, nie mogę tego pojąć. Dlaczego ona mi to robi? Dlaczego zachowuje się właśnie tak? Przecież to co się stało, to nie jej wina, tylko tego pieprzonego dupka. I wreszcie mamy to za sobą, poszedł siedzieć, bo zasłużył na to. Dlaczego nie może być normalnie? Przecież ja wciąż ją kocham, z mojej strony nic się nie zmieniło. Jest tak samo ważna, potrzebuję jej jak tlenu. Była moją Nadzieją, bez niej... bez niej nie mam nic.
-Jimmy nie mów tak! Nie wiem dlaczego Hope zachowuję się tak, a nie inaczej. Być może się boi, że ją odrzucisz. A może po prostu wstydzi się tego, co się stało. Ale nie możesz mówić, że bez niej świat nie istnieje. Masz nas Jimmy, jesteśmy rodziną.
-Wszystko mi o niej przypomina - westchnął - Kiedy tylko siadam do perkusji myślę o tym, jak się poznaliśmy. Wspominam to jak graliśmy razem i to jak nagrywaliśmy te śmieszne filmy. Kochałem to, ale bez niej nic nie jest takie samo.
-Daj jej czas - oparłam czoło o jego czoło i pogłaskałam go po brodzie - Jesteś cudownym facetem, zobaczysz, będziesz jeszcze cholernie szczęśliwy.
-Już nigdy nie będę.
-O czym tak gadacie? - Brian wbił się na miejsce między nami - Jimmy, kochany, uśmiechnij się, są święta!


Święta minęły szybciej niż się tego spodziewaliśmy. Jednak ja z Mattem wciąż leżałam na kanapie ciesząc się ze swojego urlopu i popijając gorącą herbatę.
-Wiesz, podoba mi się ta fryzura, a raczej jej brak - ucałowałam go delikatnie - Jak za czasów Afterlife.
Zaśmiał się pod nosem.
-Jeszcze się wtedy nie znaliśmy, okropne czasy - wzdrygnął się.
-Co prawda ty nie wiedziałeś o moim istnieniu, ale ja już wtedy Cię kochałam - odpięłam guziczki jego koszuli, jednak przerwał nam dzwoniący w korytarzu telefon.
Matt podniósł się leniwie i poszedł odebrać.
-Halo? Co takiego? Ale jak to? - kiedy tylko to usłyszałam, zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do telefonu. Po głosie poznałam, że to Mart - A Jimmy już wie? Ok, zbieramy się.
-Co się dzieje? - spytałam nerwowo.
-Hope wyjechała. Podobno widziała się z Jimmym i powiedziała mu, że nie umie z tym żyć, że na niego nie zasługuje - rzucił telefonem - On sobie z tym nie poradzi! - wrzasnął i uderzył pięścią w ścianę.
-No to co my tu jeszcze robimy? Jedźmy do niego!

Nie zdążyliśmy. James popełnił samobójstwo 28 grudnia 2009 roku. Kiedy przyjechaliśmy do jego domu w Huntington Beach, na miejscu była już ekipa oraz Zacky z Alexis. Zaraz po nas przyjechała reszta a7x. Nikt z nas nie wierzył w to, co się wydarzyło. Ja sama czułam, jakby uleciało ze mnie całe życie. Najgorsze było to, że nie zdążyliśmy się z nim nawet pożegnać. Nie rozumiałam, dlaczego to spotkało właśnie jego. Naszego kochanego, szalonego Reva. Czy naprawdę druga osoba może być całym naszym życiem? Czy zrobiłabym to samo, gdyby Matti odszedł? A może to nie był jedyny powód? Nigdy się tego nie dowiemy...

Parę dni później później dostaliśmy list. Był zaadresowany do Matta, a w dalszej kolejności do każdego członka naszej rodziny. A jego nadawcą był James. W środku były słowa piosenki zatytułowanej "Fiction".

Resztę historii już znacie. Kiedy to czytacie, chłopaki z pewnością wydają kolejną z rzędu płytę. Pewnie "Fiction" znalazło się na jednej z nich. A co u nas? Parę miesięcy po śmierci Jimmego, dowiedzieliśmy się, że Amy jest zdrowa. Chemioterapia przyniosła skutki. W dodatku dostała się na studia w Long Beach, a więc została u nas. Alexis i Zacky oraz ja z Mattem wzięliśmy ślub w tym samym dniu, na którym z inicjatywy Matta pojawili się moi rodzice. Chociaż były to najpiękniejsze momenty naszego życia, nie potrafiliśmy się tym cieszyć w pełni. Z pewnością brakowało nam Jimmego, ale czuliśmy, że jest obok. Za to Alice i Brian zaczęli od zupełnie innej strony i jak mogliśmy się domyśleć, spodziewają się dziecka. Mart i Johnny również żyją swoją cudowną miłością. A Ashley wyjechała z Franekiem do Francji, w końcu obiecali to sobie.
Hope po pogrzebie już nigdy się do nas nie odezwała, jednak poznaliśmy powód. Po gwałcie Roberta Mortensen zaszła z nim w ciąże. Uznała, że nie potrafiłaby żyć z Jimmym, jednak teraz nie umie żyć bez niego. Prawdopodobnie wyjechała do Europy.
I oto cała nasza historia. Czasem słońce, czasem deszcz. Miłość, która sypała się płatami w dół. Szczęście, które rozpalało nam serca. Smutek, który rozrywał nam serca. Dziękuję wam. Być może jeszcze się spotkamy.
Nicole.


KONIEC


Kocham was. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy w kolejnym moim opowiadaniu. Specjalne podziękowania dla : JOANNY, SYLWII, MARTYNKI, OLCYSIA, VIS, ADY, FALLEN, CAROLINE SANDERS, ZMORY , bo czytałyście chyba do samego końca. To by było na tyle. Kolejny raz się żegnam. Wasza Jenny.