sobota, 30 marca 2013

28. Welcome home Amy!

No dobrze już dobrze, nie narzekajcie , że tak często, poprawię się, następny może w przyszły weekend...może. A tak serio, to oczywiście zrobię dla was wszystko i jeśli tylko będziecie chciały odcinek, to oleję historię i napiszę go na lekcji, a potem wstawię. W końcu, dla was wszystko :)
Dziś szczególnie Joannie, za jej cudowne, nowe opowiadanie, Martynie, za jej cudowne stare opowiadanie, Hope, żeby wreszcie coś napisała, Alex mojej, bo ją kocham. I wszystkim czytelnikom również :)

Wszystko potoczyło się inaczej niż wcześniej planowaliśmy. Jeszcze tego samego dnia wieczorem Amy została wypisana ze szpitala, Kim i Valary spakowały jej rzeczy i byliśmy gotowi do wyjazdu.
-No to trzymajcie się!- Brian poklepał Garego po plecach i ucałował Kim w oba policzki. Każdy po nim zrobił to samo.
-Będziemy musieli...- pani Sanders westchnęła ciężko spoglądając na Amy. Odeszła kilka kroków, żeby pożegnać się z Alexis.
-Do zobaczenia! - Dziewczyna  uśmiechnęła się ciepło - Na pewno wszystko będzie dobrze. Amy to silna dziewczyna, znam ją nie od dzisiaj, poradzi sobie. Wy też!
-A wy? - Kim spojrzała na nią pytająco. Ta kobieta miała po prostu radar w oczach, widziała, kiedy działo się coś niedobrego.
-To aż tak bardzo widać? - Alex zasmuciła się nieco, ale szybko kontynuowała - Mamy z Zackym pewne problemy. Zresztą, to typowy facet, a ja zupełnie o tym zapomniałam. Chciałam dać mu trochę luzu w związku, a to wszystko obróciło się przeciwko mnie.
-Zdradził cię? - Kim nie ukrywała zdziwienia i szeroko otworzyła swoje zielone oczy z niedowierzaniem. Alexis spuściła wzrok i pokiwała twierdząco głową - Kochanie, jeśli się kochacie to wszystko samo jakoś się ułoży. Pytanie, czy tego chcesz?
-Chcę - odparła speszona, czując swoją uległość - Kim... Z Zackym znamy się od dziecka, nie wyobrażam sobie życia bez niego. Sama zdrada nie była najgorsza. Nie potrafię mu wybaczyć tego, że przez tak długi czas mnie okłamywał ; po obiedzie ze mną szedł do niej, wracał i kładł się łóżku obok mnie...
-Czas pozwala goić takie rany - przytuliła ją z całej siły - poradzicie sobie z tym, razem.
-Mam nadzieję - odparła zerkając na Bakera.
Stał oparty o framugę drzwi kuchennych i przyglądał się całej sytuacji. Mimowolnie uśmiechnął się lekko, a ona równie bezwładnie odwzajemniła ten uśmiech. Chciał wszystko zacząć od nowa. Chciała wybaczyć. Wszystko przed nimi...
-No już, czas na nas - Jimmy zerknął na tarczę zegarka - Jeśli nie chcemy spóźnić się na samolot to musimy się zbierać. - Chwycił Hope za dłoń i wyniósł ostatnią walizkę to tour busa.
-Uważaj na siebie Nicky i niczym się nie przejmuj - powiedziała Kim zerkając na Val, a ja od razu zrozumiałam sens jej słów. Ok, byłam zazdrosna. Nie wiedziałam, że to aż tak widoczne - Matthew cię kocha, wiem to - dodała szeptem i dzięki temu trochę mi ulżyło.
Stanęliśmy w kręgu obserwując najbardziej wzruszające i bolesne pożegnanie. Kim uklęknęła przez siedzącą na fotelu, bledziutką Amy.Obie płakały, z tym, że nasza zadziora usilnie starała się powstrzymać łzy.
-Córciu, masz do mnie dzwonić codziennie! - powiedziała głaskając ją po policzku - Matthew będzie o ciebie dbał najlepiej jak potrafi i Nicky na pewno tego dopilnuję, więc masz być grzeczna i się ich słuchać.
Shads roześmiał się przez łzy i mocniej ścisnął moją dłoń. Kim była naszym dobrym duszkiem.
-Mamo, mam białaczkę, a nie chorobę psychiczną, naprawdę nic mnie nie ugrzeczni - odparła i dała mamie pstryczka w nos - Niedługo wrócę do domu i wszystko będzie jak dawniej, tylko proszę cię, nie płacz!
Teraz już wszyscy beczeliśmy jak małe dzieci. Haner schował się za plecami Alice, a Jimmy nie miał jak się ukryć ze względu na swój wzrost. Alexis wtuliła się w Bakera, więc chociaż na chwilę miał swoje szczęście w nieszczęściu. Matt był silny. Tego popołudnia powiedział mi, że będzie dla niej jak ojciec  i nie pozwoli by stała jej się jakakolwiek krzywda. Był pewien, że Amy wygra tą walkę, będzie silna i nie straci nawet trochę charakteru. Ja sama także wierzyłam, że wszystko się ułoży, przecież rak to nie wyrok. Nie dla Amy Sanders.
-Naprawdę musimy już iść - Johnny brutalnie przerwał chwilę ciszy.
-Tak, musimy - szepnęła Amy - Myślałam, że Matti już nigdy nie zabierze mnie do Huntington Beach.
-Szkoda tylko, że w takich okolicznościach - odparł.
-Przynajmniej będę blisko Val - uśmiechnęła się tak, że jej policzki nabrały rumieńców - Bo będziesz mnie odwiedzać, prawda?
Spojrzała na nią w tak czuły sposób, że nie dało się zignorować tego, że Valary naprawdę jest dla niej ważna. To wszystko było dla mnie zrozumiałe. Miałam tylko nadzieję, że ta choroba zbliży Amy do brata i do mnie, a w żadnym wypadku Shadowsa do Valary.
-Pewnie kochanie. O ile Matthew pozwoli odwiedzać cię w domu...
-Nie wygłupiaj się Valary, zawsze możesz do nas przyjść.
-No widzisz - uśmiechnęła się - nie ma się co martwić.


Podróż była naprawdę ciężka. Amy uparła się, żeby Valary pojechała z nami, więc oprócz niej nikomu nie wyszło to na zdrowie. Brian jej nie znosił i jakoś specjalnie tego nie ukrywał. Ali na każdym kroku musiała gasić jego niewybredne uwagi. Ja i Matt zabarykadowaliśmy się na tyle busa, by chociaż podczas powrotu spędzić razem trochę czasu. Reszta przysypiała. Tylko Alexis słuchała muzyki, wtulona w ogromną poduszkę w kształcie deathbat'a. Swoją drogą całkiem fajny gadżet. Zacky wciąż jej się przyglądał i przysuwał delikatnie, żeby w końcu usiąść obok niej. Ciągle  zachowywał powściągliwość i nawet trochę się denerwował sycąc oczy jej widokiem. Później wstał, zaparzył kawę, usiadł obok niej i zdjął Alex jedną białą słuchawkę.
-Kawy? - spytał.
-Chętnie - wzięła od niego kubek i upiła łyk - pyszna, dziękuję.
-Taka jak lubisz, bo...- zaczął, jednak nie pozwoliła mu dokończyć.
-Wiem Zacky i naprawdę doceniam, ale... - wyłączyła odtwarzacz i usiadła przodem do niego - pozwól mi oddychać. Nie bądź taki nachalny, taki szybki.
-Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że będę o ciebie walczył...do końca życia. - Ujął jej podbródek i zmusił do spojrzenia mu w oczy.
-Wiem - przymknęła powieki, a na jej rzęsach zatańczyły malutkie łzy - Wiem to...
Objął ją ramieniem i już wiedział, że wszystko musi być dobrze.
-Panno Miles, niech się panna nie marze! - Otarł rozmazany tusz z jej policzka - Czego słuchasz? Tylko nie mów, że nas?
-Nie - uśmiechnęła się nieśmiało.
-Mogę z tobą?
Podała mu jedną słuchawkę i skrawek poduszki. Siedzieli chwilę z rękoma założonymi na piersiach, aż w końcu Baker chwycił jej malutką dłoń i splótł z nią palce.


Po wielu godzinach męczącej podróży wreszcie dotarliśmy na miejsce. Matt prosił, żebym chociaż na chwilę weszła, więc nie potrafiłam odmówić. Wziął nasze walizki i z wielką ulgą, całą trójką przekroczyliśmy próg jego mieszkania.
-Witaj w domu Amy!

środa, 27 marca 2013

27. Beginning of the end...

Cześć kochani! Przepraszam za tak długą, odcinkową przerwę, ale pewnie sami wiecie jak to jest ; wracam ze szkoły, a w domu jeszcze więcej szkoły. Kiedy znajduję troszeczkę czasu to oczywiście nie jest go wystarczająco, żeby napisać, sprawdzić i dodać odcinek. Ale przynajmniej mam nadzieję, że zdążyliście się stęsknić za mną, moim opowiadaniem i bohaterami. Myślę, że podczas świat nie będę miała nic więcej do roboty niż spędzanie czasu przed laptopem i pisanie, a więc możecie spodziewać się kilku odcinków. Myślę, że to trochę zrekompensuje wam dłuższą przerwę.
No to co kochani, na dworku zimno, a ja jeszcze dołożę wam lodu. Z góry przepraszam. Pozostaje jedynie czekać na ciepełko, a może i tutaj zrobi się słonecznie. W zamian pozdrawiam was gorąco i serdecznie zapraszam na odcinek! 


Podjechaliśmy z prędkością światła do najbliższego szpitala w Nowym Orleanie. Matt pewnie wziął Amy na ręce i zaniósł do gabinetu zabiegowego. Valary bardzo przeżywała wszystko co się działo. Zaryzykuję stwierdzenie, że trochę przesadzała. Złamana noga to przecież nie koniec świata, prawda? Kiedy byłam w wieku Amy, co rusz miałam poobdzierane kolana, zadrapania, połamane i skręcone kończyny, rozcięta wargę czy łuk brwiowy. Jednak ja trenowałam boks i uodporniłam się na ból. Co prawda robiłam to wieczorami, w tajemnicy przed rodzicami. To była dla mnie jedyna odskocznia od prestiżowego liceum, sali baletowej i lekcji dobrych manier. Może jeszcze muzyka. Od zawsze była obecna w moim życiu jako ucieczka od wszystkiego co złe, jako transformacja z przyszłej kobiety sukcesu do agresywnej, szalonej, zwykłej nastolatki, którą mogłam być tylko wtedy, gdy nikt mnie nie widział...  Siostra Matta była typową  nastolatką, na którą się chucha, dmucha i obchodzi się jak z jajkiem. Różniło nas jedynie to, że jej rodzice byli cudowni, pozwoliliby jej być kim chce, a ona nie wiedząc czemu sama kreowała w sobie przyszłą Valary DiBenedetto.
Wlokłam się za nimi wysłuchując pisków Amy i narzekań Val na personel medyczny. Matt nic nie mówił, wzdychał tylko ciężko przenosząc wzrok to na mnie, to na byłą dziewczynę. Było nas tu o jedną za dużo i chyba każdy w promieniu kilometra to wyczuł. Chciałam, żeby to wszystko jak najprędzej się skończyło i marzyłam o tym, żeby wrócić wreszcie do Huntington. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia jak szybko i z jakim skutkiem się to wydarzy...
Po kilku minutach do gabinetu wszedł lekarz. Był w średnim wieku, lekko posiwiały, bardzo sympatyczny. Chciał odezwać się do Amy łagodnie, ale szybko utarła mu nosa.
-Witam. - Poprawił oprawki okularów i skupił wzrok na młodej - Nazywam się Steve Earle i sprawdzę co ci dolega. - Uśmiechnął się ciepło, ukazując dołeczek w prawym policzku - Co się stało? Wygląda to niegroźnie.
-Złamałam nogę w dniu urodzin, mogło być gorzej? - odburknęła z ignorancją.
-Zawsze może być gorzej. -Najwidoczniej dotknął nogi w miejscu złamania, bo Amy krzyknęła gardłowo - Spokojnie!
Przyjrzał jej się badawczo. W jednej chwili oblała się potem, pobladła i osunęła się bezwładnie na łóżko.
-Co się dzieję? - Valary odskoczyła do tyłu, a lekarz sprawdził stan źrenic. Amy była nieprzytomna,
-Chyba powiedziałem to w złą godzinę - Earle szepnął pod nosem, zawołał pielęgniarkę, a potem wszystko potoczyło się tak szybko...
Wyproszono nas z sali, musieliśmy czekać i obserwować sytuację przez szybę. Valary szlochała rozpaczliwie, więc zrozumiałam, kiedy Matt przytulił ją do siebie. Sam starał się zachować zimną krew. Podłączono ją do aparatury, gdzie tragiczna, prosta linia wskazywała zatrzymanie akcji serca. Kiedy Amy wciąż nie odzyskiwała przytomności, masaż serca i tlen nie pomagał, lekarz podał jej adrenalinę. Po chwili otworzyła oczy, a my odetchnęliśmy z ulgą. Te kilka minut trwało całą wieczność! Lekarz ominął mnie i podszedł do Shadsa.
-To pana siostra, prawda?
-Tak. Co się dzieję?! - jęknął rozpaczliwie.
-A to żona? - spytał doktor wskazując na Valary, a każde z naszej trójki zareagowało na to pytanie niezwykłym poruszaniem.
-Co? Nie! Zresztą nieważne, niech mi pan powie co się dzieję z Amy! - Matt wyraźnie odsunął się od zdezorientowanej Val.
-Stan jest poważny, jednak nie wiemy do końca co było wynikiem zatrzymania akcji serca, w konsekwencji utraty przytomności. Teraz oddycha samodzielnie, jednak problemu nie wolno bagatelizować - spojrzał na parametry spisane na kartce - Piła dziś alkohol?
-Nie, na pewno nie - zaprzeczyła Val.
-Może jedno piwo, miała dzisiaj urodziny, nie jest przecież dzieckiem - odparł Matt - Ale z pewnością nic więcej.
-Rozumiem. No cóż, będziemy musieli zrobić szczegółowe badania i cały czas monitorować. Póki co włożymy nogę w gips.
-Możemy do niej wejść? - Valary postukiwała obcasami w miejscu.
-Tak, ale nie wszyscy na raz - oparł i zniknął gdzieś na końcu seledynowego korytarza.
Oczywiście pierwsza wtargnęła do sali,a za nią skierował się Matt. Usiedli obok łóżka i głaskali Amy po dłoniach. Ja nie przekroczyłam progu. Z pewnością nie byłam tam mile widziana. Czułam się obok tej całej sytuacji. Przyjechałam tutaj nie tylko po to, żeby mimo nienawiści Amy sprawdzić jak się czuje, ale również, żeby wesprzeć w tym wszystkim Matta. Jednak on wcale tego nie potrzebował. Wystarczyło, że zadbali o siebie nawzajem z Valary. Byłam tutaj zbędna. Siedzieli przy niej bardzo długo, więc kupiłam słabą kawę z automatu, potem kolejną i jeszcze jedną. Na korytarzu zrobiło się cicho. Wsparłam twarz na dłoniach i westchnęłam cicho. Ten urlop miał wyglądać zupełnie inaczej. Miałam nadzieję, że jeszcze bardziej przekonam się do miłości, do Matta, że spędzimy ze sobą mnóstwo czasu, że Amy będzie miłą, sympatyczną dziewczyną, że Valary będzie jedynie wspomnieniem... Oprócz pewności co do swoich uczuć nie znalazłam w Nowym Orleanie zupełnie nic. Refleksje przerwały kroki na korytarzu. Chwilę później poczułam Jego obecność na krześle obok.
Nic nie mówił, więc spytałam:
-Jak się czuje?
-Słabo. Zupełnie nie wiemy co się dzieję... - westchnął - nigdy nie zdarzyło jej się coś podobnego, chyba, że rodzice czegoś mi nie powiedzieli.
-Pewnie to nic poważnego. - Pogłaskałam go wierchem dłoni - A gdzie Valary?

-Siedzi przy niej - odrzucił emocjonalny ton - Jej obecność dobrze wpływa na małą.
-Z pewnością - ziewnęłam i przytuliłam się do niego - Za chwilę usnę.
-Połóż się kocurku. - Odsunął ramię, żebym mogła ułożyć się na jego kolanach - Wiesz, że nie musisz tutaj koczować? Jeśli chcesz to odwiozę cię do domu - szeptał.
-Może to dobry pomysł, chyba nie jestem tu potrzebna - westchnęłam.
-Nie wygłupiaj się, przecież wiesz, że wolałbym, żebyś została . - Pogłaskał mnie po włosach - Wydaję mi się tylko, że nie ma sensu, żebyś siedziała na tym niewygodnym krześle i faszerowała się kofeiną. Pojedziesz do domu, powiesz wszystkim co i jak , prześpisz się i przyjedziesz jutro.
-A ty zostaniesz tu z Valary? - szepnęłam.
-Zazdrosna? W takiej sytuacji? Nicole... - Wyprostował się, więc wstałam gwałtownie.
-Nie jestem zazdrosna ! - zaprotestowałam - Zbieram tylko fakty.
Val stanęła w drzwiach sali i spoglądała na nas.
-Usnęła - powiedziała.
-To dobrze. Zostaniesz tu? - spytał ją łagodnie - Ja muszę odwieźć Nicky do domu.
-Jasne. I tak postanowiłam, że zostanę tu do jutra - odparła i wbiła we mnie spojrzenie.
Poczułam się jak intruz, w dodatku zdrajca. Matt poszedł zajrzeć do siostry, a ja w tym czasie zebrałam się w sobie i kupiłam kolejną kawę. Ostatnią. Spojrzałam w kierunku bledziutkiej i zaspanej Valary. Jeśli miała spędzić tu noc, kawa dobrze jej zrobi.
-Proszę. - Podałam jej kubeczek.
-Dzięki - odparła neutralnie.
-Jakie masz plany na kolejne dni? Zostaniesz tutaj? - spytałam.
-A co, przeszkadzam ci? - spojrzała mi w oczy.
-Nie powiedziałam tego. Po prostu chciałam wiedzieć... Ja jutro wyjeżdżam - postanowiłam.
-A Sanders? - znów wbiła wzrok w podłogę.
-Nie wiem... Jeśli będzie chciał wrócić ze mną to chciałabym mieć pewność, że ktoś będzie tutaj z Amy i jej rodzicami.
-O to nie musisz się martwić. Na pewno nie zostawię Amy samej.


Do rana pozostało niewiele godzin, a więc sen był tej nocy niezwykle krótki. Już o świcie wszyscy kręcili się po domu, rozmawiając o Amy. Mimo całej tej sytuacji mama Matta znalazła czas na to, żeby przygotować śniadanie dla wszystkich. Nic nie wyszło z planów o babskich i męskich wieczorach, odpoczynku i relaksu nad jeziorem. W zamian za to mieliśmy nerwową zagadkę o nazwie : stan Amy.
-My chyba nie zabawimy tu długo - powiedział Johnny sprzątając talerze.
-Dlaczego? - Kim bardzo się zmartwiła.
-Nie chcemy przeszkadzać, sytuacja jest strasznie napięta - dodała Mart - I tak mieliśmy wracać jutro, ale chyba lepiej będzie, jeśli wyjedziemy już teraz.
-To wasza decyzja, jednak byłoby raźniej, gdybyście byli tutaj wszyscy - Gary poklepał Christa po plecach.
-Na pewno Amy zrobiłoby się lepiej, gdybyśmy ją odwiedzili - powiedział Brian.
-Jeśli wyjedziemy, to zachowamy się tak, jakbyśmy uciekli - dodał Baker.
-Racja - Alexis automatycznie się z nim zgodziła - Musimy do niej jechać!
-To na co jeszcze czekamy? - Jimmy aż podskoczył - Jedźmy!

Zebrałam się dosyć szybko, tak samo jak cała reszta. Już po chwili całą ekipą byliśmy w szpitalu. Uśmiechy chłopaków zgasił widok płaczącej na ramieniu Matta Valary. Wiedziałam już, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Podeszliśmy bliżej. Dopiero teraz zobaczyłam wysuszone od łez policzki Matta, który najpierw wtulił się w mamę, a później we mnie.
-Co się dzieję stary!? - Brian złapał go za ramiona, ale nie zdołał utrzymać go w pionie, bo całym ciężarem wpadł w jego barki.
-Valary, co się stało? - spytałyśmy z Alice jednocześnie.
Wytarła łzy i spojrzała w naszym kierunku. Czekała chwilkę, pewnie myślała, że Shads sam nam odpowie, jednak nie było słychać nic, oprócz ciężkiego spadania jego łez. Później odetchnął głęboko i uspokoił się nieco. Złapał Kim za rękę i powiedział:
-U naszej Amy wykryto nowotwór... białaczkę - powiedział, przygryzając usta do krwi.
Kim wybuchnęła płaczem, a chwilę później zemdlała. Personel od razu o nią zadbał, podał jakieś leki na uspokojenie zarówno jej jak i Valary. Sama Amy o niczym jeszcze nie wiedziała, wszyscy bali się przekazać jej tą straszną prawdę. Lekarze zasugerowali, że to właśnie od rodzinny powinna dowiedzieć się o swojej chorobie. Odwlekaliśmy ten moment jak tylko mogliśmy. Spędziliśmy z nią cały dzień, a wieczorem doktor zwrócił się do rodziców Matta z informacją, że dla Amy będzie lepiej, jeśli jak najszybciej przewieziemy ją do szpitala w Long Beach. Matt z miejsca zaproponował, że mała będzie pod naszą opieką.
-W szpitalu ją dokładnie zdiagnozują, poprowadzą leczenie. Pewnie panna Sanders będzie mogła mieszkać w domu, z panem, jednak lepiej będzie, jeśli będzie miała dobrą placówkę niedaleko - powiedział doktor.
-Taa, szpital do rzut kamieniem od mojego mieszkania - westchnął Matt.
-Teraz trzeba jej tylko o tym powiedzieć...- zmieszałam się nieco.
-Ja pójdę - zaproponowała Val, jednak Kim zaprotestowała delikatnie.
-Lepiej jeśli zrobię to ja i Matt - Pogłaskała syna po plecach - Będzie jej łatwiej zrozumieć...


Amy leżała na łóżku zupełnie bez sił, pozbawiona jakiegokolwiek odcienia skóry. Zawsze była blada, myśleli, że taka jej natura, jednak za tym kryło się coś więcej. Matt przysiadł na na rogu łóżka tuż obok niej i pogłaskał po mizernych włosach. Teraz wszystko wskazywało na to, że objawy choroby są widoczne. Dlaczego wcześniej nie zauważyli, ze coś jest nie tak? Shadows na codzień był daleko, ale Kim wciąż zadawała sobie to pytanie...
-Co się ze mną dzieję? Dlaczego nie mogę wrócić do domu ? - Amy podniosła się delikatnie na łokciach.
-Córeczko, musimy ci o czymś powiedzieć - zaczęła Kim - wykryto u ciebie pewne nieprawidłowości... Córciu, coś niedobrego dzieje się z twoją krwią.
-Stwierdzili, że masz wczesne stadium białaczki - zakończył Matt.
Amy milczała i wpatrywała się w nich tępo. Przełknęła łzy. W końcu powiedziała cichutko :
-I co teraz? - Jej zielone spojrzenie odbiło się w oczach Matta.
-Teraz mała jedziemy do domu...

niedziela, 17 marca 2013

26. The End of party...

Nie wiem czy wyczekiwany czy nie, ale pisany w bólach. Mam tylko nadzieję, że coś mi z tego wyszło. To tyle tytułem wstępu. Jutro powrót do szkolnego więzienia, także nie mam pojęcia, kiedy opublikuję kolejny odcinek, chociaż wydaję mi się, że w okolicach weekendu. Będę was informować. To tyle :)

Zmierzała w naszą stronę jakby w zwolnionym tempie, a z każdym jej krokiem oczy Matta robiły się coraz większe i przestraszone. Wyglądała jak gwiazda filmowa. Mimo, że byłyśmy w podobnym wieku, czułam się obok niej jak dziecinna nastolatka. Zupełnie instynktownie wtuliłam się w Shadsa, kątem oka zauważając, że Val uśmiechnęła się drwiąco. Matt znieruchomiał. Dopiero gdy stanęła przed nami przytulił mnie mocniej do swojego boku, jakby chciał mi powiedzieć: "Tylko się nie denerwuj, wszystko jest dobrze". Chłopaki stali z założonymi rękami, a rodzice zareagowali chyba zdziwieniem. Gary od razu zajął się czymś przy grillu, a Kim rozmawiała z Alice i Brianem, bacznie obserwując sytuację. Amy uśmiechała się tryumfalnie. Nie wiem, jak mogła zrobić coś takiego. Tu już nawet nie chodziło o mnie, ale o Matta. Zwariuję z tą dziewczyną...
-Jesteś już ! - Rzuciła się przyjaciółce na szyję - Czekaliśmy z tortem.
-Cześć kochanie!- Ucałowała ją w oba policzki, przytuliła i odgarnęła do tyłu jej pofalowane włosy. Już na pierwszy rzut oka widać było, że są ze sobą blisko - Jak ty pięknie wyglądasz!
-Nie przesadzaj. W porównaniu do ciebie wyglądam jak dziecko.
-Jak piękna, młoda kobieta głuptasie - odsunęła ją na długość ramion - Życzenia złożę ci jutro.
-Jutro? - wyrwało mi się, a w efekcie zaczerwieniłam się po same uszy.
-Tak, jutro. - Valary odwróciła się w moją stronę, ale jej niebieskie spojrzenie poświeciło mi tylko chwilę uwagi, skupiając się na Shadowsie - Droga do Huntington Beach nie jest najkrótsza, więc Amy zaproponowała, żebym została. Zresztą, bardzo chciałabym być z nią w tym szczególnym dniu, siedemnaście lat kończy się tylko raz. - Obrzuciła małą czułym spojrzeniem, po czym znów spojrzała na mnie z góry, nie ukrywając bijącej od niej ironii - Ale my się chyba nie znamy?
-Tak...- Matt wyswobodził mnie z niedźwiedziego uścisku - Nikole poznaj Valary - podała mi rękę, jednak z jej twarzy nie umiałam odczytać żadnej emocji - Val, to Nicky, moja dziewczyna.
Dopiero teraz jej oczy zaiskrzyły lekko. Mina wskazywała na to, że spodziewała się tego, jednak upewniła się co do gorzkiej dla niej prawdy. Grymas szybko zszedł z jej delikatnej twarzy. Zastąpił go udawany uśmiech.
-Miło mi. Od dawna jesteście razem?
-Hm... prawdę mówiąc, nie - odparł Matt.
-No to życzę powodzenia, mimo wszystko - powiedziała, wymijając nas bokiem. 

Matthew odetchnął głęboko. Przez chwilę staliśmy naprzeciw siebie milcząc i unikając się wzrokiem. Wyczułam, że jest mocno zdenerwowany, a może nawet więcej...zestresowany? Tylko jaki miał powód, żeby denerwować się w towarzystwie Valary?  Być może wciąż dręczyła go myśl, że była dziewczyna go zdradziła. Przez ułamek sekundy w mojej głowie zagościło pytanie: dlaczego? Jak można pójść w bok, kiedy ma się obok takiego mężczyznę jak Matt Sanders? Przecież to słodko-ostry ideał.
-Przepraszam Nicky... - zaczął, ale machinalnie mu przerwałam.
-Możesz przestać się wygłupiać? Przecież to nie twoja wina, że Amy zachowała się po prostu obrzydliwie dziecinnie - fuknęłam, wywracając oczami.
-Głupio mi, mogłem się jakoś domyśleć, że przyjdzie jej to do głowy - powiedział przez zaciśnięte zęby.
-No już głuptasie. - Wspięłam się na palce, by zarzucić ręce na jego szyję. Podskoczyłam delikatnie, całując wykrzywione w grymasie usta, które od razu się uśmiechnęły. Objął mnie ręką w talii i pogłaskał po twarzy.
-I nie jesteś ani trochę zazdrosna? - Poczułam jego oddech na szyi.
-Nie muszę. Przecież wiem, że jesteś tylko i wyłącznie mój - zmierzwiłam dłonią jego włosy - No chyba, że się mylę?
-Hmm może? Może tylko w połowie? - przysunął się jeszcze bliżej moich ust - Nie, jednak cały twój.


-Ładne przedstawienie...- Amy klapnęła na ogrodowym krześle obok Val, gdzie siedział także Brian. Alice wciąż zajęta była plotkowaniem z Kim.
-Cudowne - uśmiechnął się i ironicznie spojrzał na gotującą się ze złości Valary.
-I ty Haner przeciwko mnie? - odparła z wyrzutem, a on wybuchnął śmiechem.
-Nie wiem czy ktokolwiek tutaj jest z tobą. No oprócz młodej - dodał, a Amy wstała oburzona.
-Możesz sobie chociaż odpuścić w moje urodziny? - Tupnęła nogą.
-Urodziny masz złotko jutro- uśmiechnął się i stuknął piwem w jej szklankę soku - Zdrówko.
-Idę do gości, a wy się tutaj nie pozabijajcie - powiedziała i zniknęła wśród znajomych.
-Możesz przestać buntować ją przeciwko mnie? - Valary wbiła w niego spojrzenie.
-Jasne, jeśli przestaniesz buntować ją przeciw Nicky.
-Nie robię tego, Amy po prostu jej nie lubi. A co wy tak wszyscy z tą Nicky?
-Amy jej nie lubi tylko z twojego powodu i tylko ze względu na to, że nie zna o tobie całej prawdy - powiedział, nie odrywając się od butelki z piwem.
-O czym ty mówisz?!
-Proszę cię Val, nie zmuszaj mnie do tego, żebym zrobił się niemiły.
-Bronisz jej tak, bo jest przyjaciółką twojej dziewczyny? - nabrała sarkastycznego tonu - Z drugiej strony, nie wiem jak mogłeś zostawić Michelle dla tej całej Alice.
-No teraz to już przesadziłaś! - z hukiem odstawił butelkę i odwrócił się w jej stronę - Alice poznałem już po rozstaniu w Michelle. Jeśli chcesz wiedzieć, to zostawiłem twoją siostrę po zrobiła mi dokładnie to samo, co ty Sandersowi.
-Co masz na myśli? - Wychyliła się w jego stronę i zmierzyła się z nim wzrokiem.
-Puściła się, tak jak ty. Teraz jesteś zadowolona? Wiesz co, ulżyło mi ! - nie odpuścił pod naporem jej spojrzenia - Chciałbym, żeby każdy o tym doskonale wiedział, ale nie mam na tyle tupetu, żeby ranić swoich bliskich, nie jestem wami. Uważasz się za przyjaciółkę Amy, a cały czas ją okłamujesz. Mała powinna wiedzieć, przynajmniej pozwoliłaby Shadsowi ułożyć sobie życie. Wiesz, brzydzę się waszym zachowaniem . Jeśli usłyszę jeszcze jedno złe słowo w kierunku Alice lub Nicky, to już do końca życia zapamiętasz kim jest Synyster Gates, obiecuję ci to . - Wstaw i duszkiem wypił resztę piwa.
-Czy ty mi grozisz?!
-Nie, delikatnie sugeruję, żebyś się wreszcie od nas odczepiła. A jeśli uważasz się za przyjaciółkę Amy to powiedz jej prawdę i nie krzywdź jej więcej - odparł i zostawił ją samą.


Mimo obecności Valary impreza toczyła się raczej spokojnie. Ona sama nie rzucała się w oczy, raczej spędzała czas z Amy i jej znajomymi na uboczu, opowiadając o pracy w modelingu. Nie kręciła się obok Matta, ale i tak wydawał się rozkojarzony. Sytuacja go usprawiedliwiała. Ogólnie zrobiło się jakoś milej. Zacky rozmawiał z Alexis, Brian nie odstępował Alice na krok, Johnny opowiadał żarty, jak na niego, to nawet zabawne. Tylko Jimmy przybiegł do nas w złym humorze, mrucząc coś pod nosem.
-Co tam żuczku? - Hope delikatnie chwiała się na nogach, za to nastrój miała znakomity.
-Zostawiłaś telefon przy stole. - Podał jej komórkę i czekał na rozwój wydarzeń.
-Oo kochanie, zawsze na straży - ucałowała go w policzek - Ktoś dzwonił?
-Taaa.. Robert - spojrzał nad nią spod byka robiąc groźną minę, ale nie przejęła się tym zbytnio - Czemu się śmiejesz?
-Bo jesteś zazdrosny! - Dała mu pstryczka w nos i zmrużyła oczy - To urocze Jimmy.
-Nie mam podstaw? - Podparł się pod boki i spojrzał na nią pytająco.
-Zupełnie nie.
-To dlaczego do ciebie dzwoni?
-Pewnie ma jakąś sprawę.
-A dlaczego masz zapisany jego numer?
-Żeby wiedzieć, że mam nie odbierać jego telefonów - zaśmiała się - Jimmy, daj spokój. To jakieś przesłuchanie?
-Odpuść Rev, powinieneś się cieszyć, że taka piękna dziewczyna, mająca adoratorów dookoła wciąż chcę taką żyrafę jak ty - Johnny szturchnął go w bok, a Sullivan pchnął go tak, że prawie przywitał się z trawnikiem.
-No jak dzieci - skwitował Matt kiwając głową.
Nastrój sielanki nie trwał jednak długo, bo w tym momencie usłyszeliśmy przeraźliwy pisk. Zauważyłam tylko, jak wszyscy biegną w stronę schodów. Złapałam Matta za rękę i zrobiliśmy to samo. Amy zwijała się z bólu i nie mogła podnieść się z ziemi. Płakała, a wręcz krzyczała, nikomu nie pozwalając się do siebie zbliżyć. Matt uklęknął przed nią i pogłaskał po zapłakanej twarzyczce.
-Możesz wstać? - Podtrzymał ją, jednak upadła na kolana.
-Noga mnie boli, nie dam rady ! - krzyczała, jednocześnie oddychając głęboko.
-Pokaż - nachyliłam się nad nią i dotknęłam bolącego miejsca - Jest złamana, ktoś musi odwieźć ją do szpitala.
-Chodź malutka! - Matt wziął ją na ręce i zaniósł do dużego vana ojca - Na całe szczęście nic nie piłem.
-Pojadę z tobą - powiedziałam i zajęłam miejsce dla pasażera.
-Ja też! - Valary już otwierała drzwi swojego auta, ale Matt zaprotestował.
-Val, nie wygłupiaj się. - Wskazał na nasz samochód - Nie będziemy przecież jechać dziesięcioma autami.
-Dzięki - uśmiechnęła się blado i zajęła miejsce obok Amy, głaskając ją delikatnie.

sobota, 9 marca 2013

25. Trouble?

Podróż mijała nam w przeraźliwym milczeniu. Skacowany Johnny spał z Mart na kolanach, Jimmy razem z Hope słuchali muzyki na słuchawkach, Brian i Alice byli zajęci absorbującym piciem kawy, Zacky palił na przodzie autokaru, a Alexis na jego tyle. Matt spał obok mnie, był bardzo zmęczony wczorajszym dniem i wieczorem. Głaskałam go delikatnie po szorstkim policzku i cieszyłam się, że nie muszę być daleko od niego, tak jak Baker i Alex. Fizyczna rozłąka to nic, zastanawiało mnie jednak, jak mogą być tak blisko siebie, łapać się wzrokiem i wypuszczać dym w tę samą stronę, a równocześnie mieć do siebie taki dystans? Byli daleko, każdy to zauważył. Może to i lepiej, bo jeśli oboje stawią temu czoło, to będą wiedzieli, że przecież razem jest łatwiej.
Gdy dojechaliśmy już na miejsce, poczułam ulgę, że wreszcie będzie z kim pogadać. Mama Matta na pewno zasypie nas pytaniami o koncert i podróż. Nie pomyliłam się.
-Kochani, już jesteście? - przywitała nas w progu - Myślałam, że będziecie późnym wieczorem, coś się stało?
-Małe komplikacje - odpowiedział Matt - A co, nie cieszysz się mamo, że masz nas trochę wcześniej?
-Nie wygłupiaj się Matthew, przecież wiesz, że się cieszę! - Przytuliła go z całej siły, chociaż w jego ramionach wyglądała tak drobniutko - Witaj kochanie ! - Mnie również objęła jak...mama.
-Dzień dobry - uśmiechnęłam się szczerze. Nic nie było porównywalne z cudownym ciepłem tej kobiety - Witam Gary! - Pomachałam do stojącego w kuchni ojca.
-Cześć Nicky! Jak minęła wam podróż? - Uściskał mnie, potem razem z chłopakami podali sobie ręce.
-Wporządku - odpowiedział Brian - Kim, Gary, chyba jeszcze nie znacie mojej cudownej dziewczyny - Alice. - Wskazał na swoją ognistowłosą i uśmiechnął się dumnie.
-Bardzo nam miło - Kim od razu wzięła ją w objęcia i tak samo przywitała się z resztą - No dobrze, jeśli już jesteście to ja biorę się za gotowanie obiadu.
-Oj pani Sanders, już nie mogę się doczekać! - Johnny pogłaskał się po brzuchu.
-Królowo mego serca ! - Jimmy pobiegł za nią do kuchni - No wreszcie rodzinny obiadek !
-Wariat, jak zwykle ! - odparła - Nic się nie zmieniło.

-Ależ zmieniło się - Rev wyszczerzył ząbki - Poznałem moją cudną Nadzieję - uśmiechnął się słodko do Hope.
-Najwyższa pora chłopie - Gary pokiwał głową - U Bakera już pewnie ślub za pasem, a twój związek jeszcze taki raczkujący.
Popatrzyliśmy po sobie niepewnie. Zacky ciężko przełknął ślinę i uśmiechnął się blado, zerkając na Alexis. Ona w ogóle nie zareagowała. Kim chyba zorientowała się o co chodzi, bo spojrzała pytająco na mnie i na Matta. Przez ułamek sekundy zrobiło się bardzo niezręcznie. I właśnie pierwszy raz mogę stwierdzić, że jestem wdzięczna Amy, która w tym momencie radośnie zbiegła po schodach.
-No nareszcie ! Już nie mogłam się doczekać ! - krzyknęła piskliwym głosem i rzuciła się na szyję Jimmy'emu.
-Księżniczko, jakaś ty piękna ! - Obrócił ją dookoła i ucałował w czubek głowy - Gary, radziłbym ci jej pilnować! - Puścił oczko do Sandersa seniora.
-Oj pilnuje, pilnuje - Kim pokiwała głową - Czasem mam wrażenie, że ma ochotę stanąć przy bramie z wiatrówką i powystrzelać wszystkich kawalerów !
-Mamo! - pisnęła - Wcale nie jest ich tak dużo!
-Oj już nie bądź taka skromna, ładniutka z ciebie małolata - Johnny parsknął śmiechem, widząc jej rozgniewaną minę.
-Tylko nie małolata gnomie ! - Pobiegła do niego, wymierzając marny cios w ramię.
-Nie denerwuj się złotko, złość piękności szkodzi! - Brian odciągnął ją od Christa, przerzucił  przez ramię i zaczął kręcić się w kółko.
-Matt, Jimmy, ratunku !! - pisnęła bezradnie.
-No już stary, proszę zostawić moją małą księżniczkę! - Jimmy ściągnął ją z ramion Hanera - Uratowałem cię od bestii, więc mam nadzieję, że pokażesz mi jakąś nową piosenkę, prawda Amy?
-Pewnie! - ucieszyła się - Chodź, zagram ci!
-Hope, idziesz z nami! - Wziął ją za rękę - Amy ma większy talent niż jej brat, uwierz.
-Słyszałem! - Matt zawołał za nim - Przypomnę ci to, jak będziesz chciał wyskoczyć na piwo !
Obserwowałam całą tą sytuację z podziwem. Jimmy miał niesamowite podejście do Amy. Działał na nią jak płachta na byka, robiła się przy nim taka delikatna, dziewczęca, urocza. Przez chwilę wydawało mi się, że nawet z Mattem nie miała takiej więzi. Zresztą, zdążyłam już zauważyć nie tylko to, że wyłącznie mnie Amy traktuje z dystansem, ale również, że sama osoba szalonego The Reva jest...wyjątkowa. Potrafił rozmawiać ze wszystkimi, łapał cudowny kontakt z ludźmi. Nieważne, czy była to mama Matta, czy jego mała siostra, do każdej osoby potrafił znaleźć kluczyk. Nie wiem co takiego miał w sobie, ale był człowiekiem, który z miejsca zdobywał szacunek i zaufanie wszystkich dookoła.
-Pokoje macie już przygotowane - powiedział Gary - Zanim usiądziemy do obiadu, możecie się rozpakować.
-A co potem? - spytała Mart.
-Przyjęcie urodzinowe naszej Amy - odparła Kim - Miało być jutro, ale skoro przyjechaliście dziś, to po co odkładać to na ostatnią chwilę?
-Racja - przytaknął Matt.


Alexis weszła do pokoju gościnnego dosyć niepewnie, wiedziona spojrzeniem Bakera, tęsknym, smutnym. Rzuciła torbę na środku pokoju i rozejrzała się dookoła. Jedno łóżko. No tak, kto mógłby przypuszczać, że zajdzie taka sytuacja...On oparł się o framugę i zakrył twarz dłonią. Wprawdzie wszystko zależało od niej. Nawet gdyby miała teraz rzucić w niego najbliżej leżącym przedmiotem, wykrzyczeć mu, że jest dupkiem i wyjechać, nie mógł zrobić absolutnie nic. To byłaby tylko i wyłącznie jej decyzja.
-Prześpię się na fotelu - powiedział, obserwując ją bacznie.
-Dobrze, widzę, że są dwa koce - szepnęła cichutko, nie patrząc w jego stronę.
-Możesz wziąć oba - rzekł, nie czekając na komentarz - Lexi, kiedy emocje opadną na tyle, że będziemy mogli pogadać o tym, co się wydarzyło?
Odwróciła się przodem do niego. Z bólem obserwował łzy świdrujące w jej oczach, które wskazywały na to, jak bardzo musi walczyć, by nie popłynęły po policzkach. Jeszcze nawet nie spadły, a już chciał je zetrzeć pocałunkiem i błagać o wybaczenie. Jego karą było to, że nie mógł tego zrobić. Nie mógł nawet z czułością powiedzieć do niej "Lexi". Miażdżyła go ta cholerna bezradność.
-Nie zasługuję nawet na chwilę czasu, by ochłonąć? Czego ty ode mnie wymagasz Zacky? - Zrobiła krok do tyłu i zabrała się za rozpakowywanie walizki - Myślisz, że powiesz, że jest ci przykro i wszystko będzie ok? Uważasz, że to fair wobec mnie? Zresztą, co ty możesz o tym wiedzieć. Zdrada jest dla ciebie wporządku.
-Dobrze wiesz, że to nieprawda! - Podszedł do niej i już chciał spojrzeć jej w oczy, ale zrezygnował - Nigdy nie wybaczę sobie tego, co zrobiłem, rozumiesz? To już zawsze będzie pieprzoną częścią mnie.
-Ty, ty, wszędzie ty! - Wstała i popchnęła go mocno - Czy chociaż przez chwilę pomyślałeś o mnie?!
Teraz emocje już ją przerosły. Łzy jak grochy spadły na jej rumiane policzki i przyprawiły go o ciarki. Nie mógł dłużej patrzeć na jej cierpienie. Złapał ją w ramiona i przytulił do siebie, tłumiąc jej drżenie. Przez tą krótką chwilę, kiedy wreszcie mógł trzymać ją w ramionach, czuł się szczęśliwy. Docenił jak ważna jest każda chwila. Coś, co kiedyś było jego codziennością, tak wielką rutyną, że wcale nie zwracał na to uwagi, teraz było dla niego skarbem.
-Przepraszam cię. Chcę, żebyś wiedziała, że Carol nic dla mnie nie znaczyła. Absolutnie nic. Chciałem sobie przypomnieć, byłem głupi...- Ujął jej twarz i dokończył, patrząc jej głęboko w czarne oczy - Kocham tylko ciebie, rozumiesz? Jesteś wszystkim.
-Musisz dać mi odetchnąć Zacky. Ja też cię kocham, przecież wiesz. Nie wiem tylko, czy jestem na tyle silna, by o tym zapomnieć, bo na pewno nie potrafię ci tego wybaczyć.
-Będzie jak chcesz. Wszystko pozostawiam tobie - powiedział. Jemu również łzy skropiły policzki. Delikatnie otarła je kciukiem.
-No już Baker, nie maż się jak baba - uśmiechnęła się blado - Nie wszystko stracone.
"Nie wszystko stracone" - powtórzył sobie w myślach. Pojawiła się mała nadzieja, że wszystko może być dobrze. 


Późnym wieczorem wszyscy zebraliśmy się na patio, za domem Sandersów. Wszystko było cudownie przygotowane ; wisiały plakaty z życzeniami dla Amy , stół był zastawiony po brzegi, a małe, migoczące lampki rozświetlały pół podwórza. Solenizantka wyglądała cudownie. Miała na sobie czarną, koronkową sukienkę, włosy opadały falami na ramiona, oczy podkreślał koci makijaż. Była piękna, podobna do mamy, radosna. Oprócz naszej sevenfoldowej rodziny było jeszcze pare jej koleżanek, które obskakiwały chłopaków. Było też kilku jej kolegów i tajemniczy przystojniak, uśmiechający się do niej uroczo. Amy na chwilę schowała rogi. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie mogłam chyba pomylić się bardziej.
-Możemy kroić tort? - spytała Kim, zbierając zdmuchnięte siedemnaście świeczek.
-Nie, musimy poczekać na wszystkich ! -Amy uśmiechnęła się tajemniczo i obrzuciła mnie nieodgadnionym spojrzeniem.
-Będziemy mieli jeszcze jednego gościa? - Matt spytał zdziwiony.
Nikt nie musiał mu odpowiadać. Odpowiedź sama przyszła, w krwistoczerwonych szpilach, granatowej sukience opinającej idealne ciało i lekko rozwianymi blond włosami. Była naprawdę piękna. Wiedziałam już, że mamy ogromny problem. Matt też to wiedział...

czwartek, 7 marca 2013

24. It's time to wake up!

   Cześć kochani. Rekolekcje służą twórczości, wreszcie mam dużo czasu na odcinki. Zaplanowałam sobie, że poświęcę cały dzisiejszy dzień na numer 24, a jeśli wam się spodoba, to być może jutro lub w sobotę pojawi się coś nowego. Odcinek dedykowany wszystkim czytelnikom, Joasi, Martynce, Sylwii, Mart, Vis, Alex, Airu, Kociubie, Caroline Sanders, Adzie, Zmorze, Fallen, Sophie Bannet, Inoux i każdemu, kto chociaż raz zajrzał na mojego bloga. Dla anonimowych hejterów również, dzięki wam staram się pisać coraz lepiej :D To tak tytułem wstępu, zaczynamy! 

Jego powieki były tak ciężkie, że gdy tylko odzyskał świadomość, nie udało mu się nawet otworzyć oczu. Nie było to jednak wynikiem hipnozy, chociaż sytuację, w której się znalazł można było tak określić. Alkohol wciąż krążył w jego żyłach. Zdarzenia wczorajszego wieczora nieustannie odbijały się echem w jego głowie, a każdy szmer drażnił jego skacowane ego. Nie wiedział wprawdzie, czy wciąż śpi, czy rzeczywiście obudził się z głową na barze klubu, w którym spędzili wieczór. Ta druga wersja była bardziej prawdopodobna. Gdy tylko starał się wyprostować, czuł ogromny ból na całej długości kręgosłupa. Ciężko otworzył oczy, z obrzydzeniem obserwując stojący przed nim kieliszek i butelkę czystej. Dookoła było pusto i cicho. Został tutaj zupełnie sam. W tej chwili nienawidził każdego swojego instynktu i żałował podjęcia absolutnie każdej głupiej decyzji. Nie mógł sobie wybaczyć, że tak boleśnie skrzywdził osobę, którą przecież kocha. Zranił też dziewczynę, która kochała jego. Miał w głowie obraz siebie, jako przyczynę obrzydliwego zła. Równocześnie przyszło mu do głowy, że przecież niczego więcej nie mógł się po sobie spodziewać. Przypomniał sobie jaki był, zanim rozpoczęła się historia z Alexis ; wiecznie wolny i niezobowiązany, pijący całe noce z chłopakami z zespołu, nieprzejmujący się nikim i niczym. Potem pojawiła się ona i wszystko się zmieniło. Chociaż kochał ją jak nikogo innego na świecie, bał się, że kiedyś przeszłość wróci do niego ze zdwojoną siłą. Wróciła. Na imię miała Carol. Kim dla niego była? Papierosem wyciągniętym ze starych spodni, w których grał pierwszy koncert. Czymś, co dawało mu poczucie, że wciąż jest tym samym, młodym, szalonym Vangeancem, który nie tylko grał muzykę, ale był nią. Tym, który pije na backstage'u, a po koncercie spotyka dziewczynę na jedną noc. Carol była dla niego jak nigdy nienapoczęty, lecz wciąż tak samo pachnący tytoniem papieros sprzed dziesięciu lat. Zupełnie stracił głowę dla tej dziewczyny, zapomniał o istnieniu jakichkolwiek konsekwencji, pogubił się i gdzieś po drodze do przeszłości zapomniał, że ma przecież tak cudowną teraźniejszość, a przed nim jeszcze piękniejsza przyszłość. Zgubił gdzieś Alexis, ale nie miłość do niej. Ta miłość jest wieczna. Wstał i rozprostował zastane kości. Musiał stawić temu czoło i zrobić to na trzeźwo, ale jeszcze nie w tym momencie. Przechylił butelkę z wódką, piekącą przełyk. Mimo wszystkich zdarzeń feralnego wieczora, pomimo, że Alexis prawdopodobnie nie chce go znać, mimo, że wszystko wyszło już na jaw, poczuł ulgę. Nie potrafił żyć w kłamstwie. Nie mógł dłużej patrzeć na cudowny, ciepły uśmiech swojej Alex, gdy wracał od Carol. Nie był już tym samym Bakerem, co kilka lat wstecz, musiał się z tym pogodzić. Przecież obecne życie było dużo lepsze. Teraz...jest już po wszystkim. Musiał wstać, wziąć się w garść i - nie naprawić - ale zacząć wszystko od nowa.

Alice obudził chłód satynowej pościeli otulającej jej ciało. Wyciągnęła rękę, aby napotkać rozgrzaną jeszcze skórę Briana, niestety, miejsce obok było puste. W pomieszczeniu słychać było delikatne dźwięki Patience. Przeciągnęła się leniwie, po czym wstała i otworzyła okno na oścież. Maj zbliżał się wielkimi krokami, słońce ogrzewało swoim blaskiem skórę Alice, która zapomniała na chwilę, że po powrocie znów będzie musiała zacząć walczyć ze swoim dawnym życiem...
-Tak wcześnie na nogach? - Zaszedł ją od tyłu i przyległ do jej pleców - Myślałem, że jeszcze pośpisz.
-Nie potrafię spać spokojnie, kiedy łóżko obok jest zimne. - Splotła palce z jego palcami, czując chłodne usta na swojej szyi.
-Przepraszam Iskierko, ale nie mogłem spać. Przy takiej kobiecie jak ty... po prostu się nie da.
-Trzeba było mnie obudzić, porobilibyśmy coś...razem. - Odwróciła się i przejechała palcem po jego nagim torsie. Ręce, które przed chwilą obejmowały ją w talii, zjechały niżej, przyprawiając ją o ciarki.
-Musimy zejść na śniadanie, bo nam wszystko sprzątną - powiedział, zbliżając się do jej ust.
-Mamy trochę czasu - zamruczała - Syn, proszę! - Wspięła się na palcach i wplotła palce w jego włosy. Westchnął głęboko.
-Alice, ty kocie! - Przyciągnął ją do siebie - Lubię, kiedy taka jesteś.
-Jaka? - Szarpnęła pasek jego spodni, które od razu poleciały na podłogę.
-Właśnie taka - uśmiechnął się prowokująco - Chodź tu łobuzie ! - Energicznie posadził ją na swoich  biodrach, z taką łatwością, jakby ważyła tyle, co piórko. Oplotła go nogami, nie odrywając się od jego ust. Przeszedł ją przyjemny deszcz, kiedy jednym ruchem rzucił ją na łóżko i unieruchomił jej ręce. Był taki seksowny w swojej roli, perfekcyjny pod każdym względem. Idealny dla niej.


Kiedy weszliśmy z Mattem do hotelowej restauracji, trzymając się za ręce i rozmawiając cicho o wrażeniach wczorajszej nocy, prawie cała ekipa już tam była. Brakowało tylko Gatesa i Alice, ale za chwilę wpadli do środka, cali w skowronkach i dobrali się do śniadania. Sytuacja była nieco napięta. Jimmy i Hope patrzyli na siebie jakoś dziwnie i wcale ze sobą nie rozmawiali. Może to z powodu tego całego Roberta? Cały wieczór zagadywał Hope, nie odstępował jej nawet na krok. Nie przeszkadzało mu nawet, że Jimmy kilka razy nie kryjąc swojego poddenerwowania powiedział, że mu się to nie podoba. Może to nie była wina Hope. Nie zauważyłam, żeby sama w to brnęła, ale godziła się na to. Alexis siedziała osowiała. Wcale jej się nie dziwię. Wprawdzie ani ja , ani Matt nie zamierzaliśmy oceniać Bakera, ale to co zrobił Alexis... Nie umiałam już patrzeć na niego tak samo. Widziałam, że Alex cierpi. Starała się tego nie pokazywać, przybierała raczej maskę złej, sceptycznej i obojętnej kobiety, jednak tak naprawdę umierała w środku. Rozumiałam to. W końcu tak samo czułam się, kiedy Chris zdradził mnie z tym... zresztą, nieważne jak miał na imię ten fagas. Pocieszanie Alexis było teraz bynajmniej nie na miejscu. Ona po prostu musiała ochłonąć. Wypiła gorzką kawę i wstała od stołu.
-Już lecisz? - Johnny przytrzymał ją za rękę.
-Nic nie zjesz? - Mart spojrzała na nią ze smutkiem. Zresztą, każdemu było jej teraz szkoda. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Na pewno nie zmrużyła oka tej nocy.
-Nie jestem głodna - uśmiechnęła się blado - Muszę się zacząć pakować, czeka mnie długa droga.
-Alexis, może to jeszcze przemyślisz? Mimo wszystko nie wiem czy powinnaś teraz jechać do pustego domu. Może zostań z nami? - zaproponowałam, jednak tylko mrugnęła do mnie i pokiwała głową.
-To nie ona powinna wyjechać - powiedział zdenerwowany Jimmy, kiedy tylko Alexis opuściła restauracje.
-A właśnie...gdzie Baker? W ogóle go nie widziałem, nie zszedł nawet na śniadanie. - Matt popatrzył po nas, jednak dopiero po krótkiej chwili uzyskaliśmy odpowiedź.
-Upił się do nieprzytomności i został w tym klubie. - Jimmy nerwowo  wyłamał palce.
-I ty go tam zostawiłeś? - Hope podniosła głos i zmierzyła go wzrokiem.
-A co ja mogłem zrobić? W tym stanie nawet nie dało się z nim pogadać. - Schował twarz w dłoniach, przecierając oczy  - A po drugie, miałem wziąć go na ręce i położyć do łóżka z Alexis? Nie chciał się ruszyć.
-Może to i lepiej, że wczoraj nie zabrał się za naprawianie swojego życia - odparła Alice - mógłby tylko wszystko pogorszyć.
-Martwię się o niego - spojrzałam na Matta, ale nie odpowiedział. Z min wszystkich chłopaków nie umiałam odczytać zbyt wiele. Zdaję mi się, że to była dla nich ogromna walka. Zacky jest dla nich jak brat, ale nie mogli przecież przejść obojętnie obok tego, co zrobił. Nie mogli zignorować krzywdy wyrządzonej Alexis.
-Też się martwiłem - prychnął Brian - Zostawiłem mu na barze flaszkę wódki, bo chyba na trzeźwo nie da sobie rady ze swoją głupotą.
-Idiota! - Alice szturchnęła go w bok - Nie masz litości?
-A zasłużył na nią? - Gates zmierzył ją spojrzeniem. Złapała go za rękę i przytuliła się do jego ramienia.
-Oni muszą sobie sami z tym poradzić - Matt powiedział spokojnie - Nie wyobrażam sobie, żeby się rozstali. Szczególnie teraz, kiedy zamieszkali razem. 

-Potrzebują trochę czasu - szepnęła Mart.
-O której wyjeżdżamy? - Johnny zmienił wyczerpany już temat.
-W tej sytuacji chyba nie ma sensu spędzać tutaj całego dnia. Trzeba zmienić plany - Larry nagle włączył się do rozmowy - Chyba nie potowarzyszę wam w Nowym Orleanie, ale bawcie się dobrze dzieciaki.
-Nie pozostaje nam nic innego jak spakować walizki i ruszać do państwa Sandersów - Brian wreszcie uśmiechnął się szczerze.
-Przydałoby się jeszcze znaleźć Zacky'ego...- powiedziałam, przyjmując na siebie gromkie spojrzenia chłopaków.
-Jak on się nie odnajdzie, to my naprawdę nic nie będziemy mogli z tym zrobić - po chwili zastanowienia odparł Jimmy, a reszta tylko pokiwała głową.
Właśnie wtedy doszło do mnie, że Vangeance wcale nie będzie miał łatwo. Chłopaki nie pogłaskają go po głowie, nie powiedzą mu, że wszystko będzie dobrze. Jeśli nie weźmie się w garść i nie zawalczy o to, co jest między nim a Alexis, to nic nie będzie dobrze. W dodatku - to pewne na sto procent - nigdy już nie będzie tak samo...


Zacky'ego zobaczyliśmy dopiero, kiedy pakowaliśmy sprzęt i walizki do autokaru. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim beznadziejnym stanie. Przeciwsłoneczne okulary zasłaniały przepite oczy, włosy były w nieładzie, koszula niechlujnie wychodziła ze spodni, w dodatku jeden rękaw miał podwinięty, a mankiet drugiego rozpięty. Nie mogę powiedzieć, że " kroczył ", bardziej pasuje " snuł się jak cień ". Nie patrzył w naszą stronę, na pewno było mu wstyd. Podszedł jednak, ściągnął okulary i obrzucił Alexis przelotnym spojrzeniem.
-Spakowaliśmy już twoją gitarę - powiedział Matt - wszystkie kable i efekt też.
-Dzięki - rzucił.
Wszyscy weszliśmy już do środka, nic tu po nas. Alex zebrała się ostatnia, bo dopalała jeszcze papierosa. Baker podszedł do niej znienacka.
-Alexis, pogadaj ze mną - prosił, ale nie odpowiedziała - Zachowujmy się jak dorośli, błagam.
-I kto to mówi... - fuknęła.
-Rozumiem, nie chcesz gadać - Zmierzwił i tak nieułożone włosy - Proszę cię tylko o jedno, jedź do Nowego Orleanu.
-Pojadę, ale na pewno nie zrobię tego dla ciebie! Chcę oszczędzić sobie tych wszystkich pytań i nie robić przykrości reszcie - powiedziała, wsiadając już do środka.
-Jeśli chcesz, to ja wrócę do domu - szepnął jeszcze.
Odwróciła się prędko i wyrzuciła niedopałek. Zrobiła krok do tyłu, by spojrzeć mu prosto w oczy.
-Szczerze Zachary? Jest mi to już obojętne...