środa, 27 marca 2013

27. Beginning of the end...

Cześć kochani! Przepraszam za tak długą, odcinkową przerwę, ale pewnie sami wiecie jak to jest ; wracam ze szkoły, a w domu jeszcze więcej szkoły. Kiedy znajduję troszeczkę czasu to oczywiście nie jest go wystarczająco, żeby napisać, sprawdzić i dodać odcinek. Ale przynajmniej mam nadzieję, że zdążyliście się stęsknić za mną, moim opowiadaniem i bohaterami. Myślę, że podczas świat nie będę miała nic więcej do roboty niż spędzanie czasu przed laptopem i pisanie, a więc możecie spodziewać się kilku odcinków. Myślę, że to trochę zrekompensuje wam dłuższą przerwę.
No to co kochani, na dworku zimno, a ja jeszcze dołożę wam lodu. Z góry przepraszam. Pozostaje jedynie czekać na ciepełko, a może i tutaj zrobi się słonecznie. W zamian pozdrawiam was gorąco i serdecznie zapraszam na odcinek! 


Podjechaliśmy z prędkością światła do najbliższego szpitala w Nowym Orleanie. Matt pewnie wziął Amy na ręce i zaniósł do gabinetu zabiegowego. Valary bardzo przeżywała wszystko co się działo. Zaryzykuję stwierdzenie, że trochę przesadzała. Złamana noga to przecież nie koniec świata, prawda? Kiedy byłam w wieku Amy, co rusz miałam poobdzierane kolana, zadrapania, połamane i skręcone kończyny, rozcięta wargę czy łuk brwiowy. Jednak ja trenowałam boks i uodporniłam się na ból. Co prawda robiłam to wieczorami, w tajemnicy przed rodzicami. To była dla mnie jedyna odskocznia od prestiżowego liceum, sali baletowej i lekcji dobrych manier. Może jeszcze muzyka. Od zawsze była obecna w moim życiu jako ucieczka od wszystkiego co złe, jako transformacja z przyszłej kobiety sukcesu do agresywnej, szalonej, zwykłej nastolatki, którą mogłam być tylko wtedy, gdy nikt mnie nie widział...  Siostra Matta była typową  nastolatką, na którą się chucha, dmucha i obchodzi się jak z jajkiem. Różniło nas jedynie to, że jej rodzice byli cudowni, pozwoliliby jej być kim chce, a ona nie wiedząc czemu sama kreowała w sobie przyszłą Valary DiBenedetto.
Wlokłam się za nimi wysłuchując pisków Amy i narzekań Val na personel medyczny. Matt nic nie mówił, wzdychał tylko ciężko przenosząc wzrok to na mnie, to na byłą dziewczynę. Było nas tu o jedną za dużo i chyba każdy w promieniu kilometra to wyczuł. Chciałam, żeby to wszystko jak najprędzej się skończyło i marzyłam o tym, żeby wrócić wreszcie do Huntington. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia jak szybko i z jakim skutkiem się to wydarzy...
Po kilku minutach do gabinetu wszedł lekarz. Był w średnim wieku, lekko posiwiały, bardzo sympatyczny. Chciał odezwać się do Amy łagodnie, ale szybko utarła mu nosa.
-Witam. - Poprawił oprawki okularów i skupił wzrok na młodej - Nazywam się Steve Earle i sprawdzę co ci dolega. - Uśmiechnął się ciepło, ukazując dołeczek w prawym policzku - Co się stało? Wygląda to niegroźnie.
-Złamałam nogę w dniu urodzin, mogło być gorzej? - odburknęła z ignorancją.
-Zawsze może być gorzej. -Najwidoczniej dotknął nogi w miejscu złamania, bo Amy krzyknęła gardłowo - Spokojnie!
Przyjrzał jej się badawczo. W jednej chwili oblała się potem, pobladła i osunęła się bezwładnie na łóżko.
-Co się dzieję? - Valary odskoczyła do tyłu, a lekarz sprawdził stan źrenic. Amy była nieprzytomna,
-Chyba powiedziałem to w złą godzinę - Earle szepnął pod nosem, zawołał pielęgniarkę, a potem wszystko potoczyło się tak szybko...
Wyproszono nas z sali, musieliśmy czekać i obserwować sytuację przez szybę. Valary szlochała rozpaczliwie, więc zrozumiałam, kiedy Matt przytulił ją do siebie. Sam starał się zachować zimną krew. Podłączono ją do aparatury, gdzie tragiczna, prosta linia wskazywała zatrzymanie akcji serca. Kiedy Amy wciąż nie odzyskiwała przytomności, masaż serca i tlen nie pomagał, lekarz podał jej adrenalinę. Po chwili otworzyła oczy, a my odetchnęliśmy z ulgą. Te kilka minut trwało całą wieczność! Lekarz ominął mnie i podszedł do Shadsa.
-To pana siostra, prawda?
-Tak. Co się dzieję?! - jęknął rozpaczliwie.
-A to żona? - spytał doktor wskazując na Valary, a każde z naszej trójki zareagowało na to pytanie niezwykłym poruszaniem.
-Co? Nie! Zresztą nieważne, niech mi pan powie co się dzieję z Amy! - Matt wyraźnie odsunął się od zdezorientowanej Val.
-Stan jest poważny, jednak nie wiemy do końca co było wynikiem zatrzymania akcji serca, w konsekwencji utraty przytomności. Teraz oddycha samodzielnie, jednak problemu nie wolno bagatelizować - spojrzał na parametry spisane na kartce - Piła dziś alkohol?
-Nie, na pewno nie - zaprzeczyła Val.
-Może jedno piwo, miała dzisiaj urodziny, nie jest przecież dzieckiem - odparł Matt - Ale z pewnością nic więcej.
-Rozumiem. No cóż, będziemy musieli zrobić szczegółowe badania i cały czas monitorować. Póki co włożymy nogę w gips.
-Możemy do niej wejść? - Valary postukiwała obcasami w miejscu.
-Tak, ale nie wszyscy na raz - oparł i zniknął gdzieś na końcu seledynowego korytarza.
Oczywiście pierwsza wtargnęła do sali,a za nią skierował się Matt. Usiedli obok łóżka i głaskali Amy po dłoniach. Ja nie przekroczyłam progu. Z pewnością nie byłam tam mile widziana. Czułam się obok tej całej sytuacji. Przyjechałam tutaj nie tylko po to, żeby mimo nienawiści Amy sprawdzić jak się czuje, ale również, żeby wesprzeć w tym wszystkim Matta. Jednak on wcale tego nie potrzebował. Wystarczyło, że zadbali o siebie nawzajem z Valary. Byłam tutaj zbędna. Siedzieli przy niej bardzo długo, więc kupiłam słabą kawę z automatu, potem kolejną i jeszcze jedną. Na korytarzu zrobiło się cicho. Wsparłam twarz na dłoniach i westchnęłam cicho. Ten urlop miał wyglądać zupełnie inaczej. Miałam nadzieję, że jeszcze bardziej przekonam się do miłości, do Matta, że spędzimy ze sobą mnóstwo czasu, że Amy będzie miłą, sympatyczną dziewczyną, że Valary będzie jedynie wspomnieniem... Oprócz pewności co do swoich uczuć nie znalazłam w Nowym Orleanie zupełnie nic. Refleksje przerwały kroki na korytarzu. Chwilę później poczułam Jego obecność na krześle obok.
Nic nie mówił, więc spytałam:
-Jak się czuje?
-Słabo. Zupełnie nie wiemy co się dzieję... - westchnął - nigdy nie zdarzyło jej się coś podobnego, chyba, że rodzice czegoś mi nie powiedzieli.
-Pewnie to nic poważnego. - Pogłaskałam go wierchem dłoni - A gdzie Valary?

-Siedzi przy niej - odrzucił emocjonalny ton - Jej obecność dobrze wpływa na małą.
-Z pewnością - ziewnęłam i przytuliłam się do niego - Za chwilę usnę.
-Połóż się kocurku. - Odsunął ramię, żebym mogła ułożyć się na jego kolanach - Wiesz, że nie musisz tutaj koczować? Jeśli chcesz to odwiozę cię do domu - szeptał.
-Może to dobry pomysł, chyba nie jestem tu potrzebna - westchnęłam.
-Nie wygłupiaj się, przecież wiesz, że wolałbym, żebyś została . - Pogłaskał mnie po włosach - Wydaję mi się tylko, że nie ma sensu, żebyś siedziała na tym niewygodnym krześle i faszerowała się kofeiną. Pojedziesz do domu, powiesz wszystkim co i jak , prześpisz się i przyjedziesz jutro.
-A ty zostaniesz tu z Valary? - szepnęłam.
-Zazdrosna? W takiej sytuacji? Nicole... - Wyprostował się, więc wstałam gwałtownie.
-Nie jestem zazdrosna ! - zaprotestowałam - Zbieram tylko fakty.
Val stanęła w drzwiach sali i spoglądała na nas.
-Usnęła - powiedziała.
-To dobrze. Zostaniesz tu? - spytał ją łagodnie - Ja muszę odwieźć Nicky do domu.
-Jasne. I tak postanowiłam, że zostanę tu do jutra - odparła i wbiła we mnie spojrzenie.
Poczułam się jak intruz, w dodatku zdrajca. Matt poszedł zajrzeć do siostry, a ja w tym czasie zebrałam się w sobie i kupiłam kolejną kawę. Ostatnią. Spojrzałam w kierunku bledziutkiej i zaspanej Valary. Jeśli miała spędzić tu noc, kawa dobrze jej zrobi.
-Proszę. - Podałam jej kubeczek.
-Dzięki - odparła neutralnie.
-Jakie masz plany na kolejne dni? Zostaniesz tutaj? - spytałam.
-A co, przeszkadzam ci? - spojrzała mi w oczy.
-Nie powiedziałam tego. Po prostu chciałam wiedzieć... Ja jutro wyjeżdżam - postanowiłam.
-A Sanders? - znów wbiła wzrok w podłogę.
-Nie wiem... Jeśli będzie chciał wrócić ze mną to chciałabym mieć pewność, że ktoś będzie tutaj z Amy i jej rodzicami.
-O to nie musisz się martwić. Na pewno nie zostawię Amy samej.


Do rana pozostało niewiele godzin, a więc sen był tej nocy niezwykle krótki. Już o świcie wszyscy kręcili się po domu, rozmawiając o Amy. Mimo całej tej sytuacji mama Matta znalazła czas na to, żeby przygotować śniadanie dla wszystkich. Nic nie wyszło z planów o babskich i męskich wieczorach, odpoczynku i relaksu nad jeziorem. W zamian za to mieliśmy nerwową zagadkę o nazwie : stan Amy.
-My chyba nie zabawimy tu długo - powiedział Johnny sprzątając talerze.
-Dlaczego? - Kim bardzo się zmartwiła.
-Nie chcemy przeszkadzać, sytuacja jest strasznie napięta - dodała Mart - I tak mieliśmy wracać jutro, ale chyba lepiej będzie, jeśli wyjedziemy już teraz.
-To wasza decyzja, jednak byłoby raźniej, gdybyście byli tutaj wszyscy - Gary poklepał Christa po plecach.
-Na pewno Amy zrobiłoby się lepiej, gdybyśmy ją odwiedzili - powiedział Brian.
-Jeśli wyjedziemy, to zachowamy się tak, jakbyśmy uciekli - dodał Baker.
-Racja - Alexis automatycznie się z nim zgodziła - Musimy do niej jechać!
-To na co jeszcze czekamy? - Jimmy aż podskoczył - Jedźmy!

Zebrałam się dosyć szybko, tak samo jak cała reszta. Już po chwili całą ekipą byliśmy w szpitalu. Uśmiechy chłopaków zgasił widok płaczącej na ramieniu Matta Valary. Wiedziałam już, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Podeszliśmy bliżej. Dopiero teraz zobaczyłam wysuszone od łez policzki Matta, który najpierw wtulił się w mamę, a później we mnie.
-Co się dzieję stary!? - Brian złapał go za ramiona, ale nie zdołał utrzymać go w pionie, bo całym ciężarem wpadł w jego barki.
-Valary, co się stało? - spytałyśmy z Alice jednocześnie.
Wytarła łzy i spojrzała w naszym kierunku. Czekała chwilkę, pewnie myślała, że Shads sam nam odpowie, jednak nie było słychać nic, oprócz ciężkiego spadania jego łez. Później odetchnął głęboko i uspokoił się nieco. Złapał Kim za rękę i powiedział:
-U naszej Amy wykryto nowotwór... białaczkę - powiedział, przygryzając usta do krwi.
Kim wybuchnęła płaczem, a chwilę później zemdlała. Personel od razu o nią zadbał, podał jakieś leki na uspokojenie zarówno jej jak i Valary. Sama Amy o niczym jeszcze nie wiedziała, wszyscy bali się przekazać jej tą straszną prawdę. Lekarze zasugerowali, że to właśnie od rodzinny powinna dowiedzieć się o swojej chorobie. Odwlekaliśmy ten moment jak tylko mogliśmy. Spędziliśmy z nią cały dzień, a wieczorem doktor zwrócił się do rodziców Matta z informacją, że dla Amy będzie lepiej, jeśli jak najszybciej przewieziemy ją do szpitala w Long Beach. Matt z miejsca zaproponował, że mała będzie pod naszą opieką.
-W szpitalu ją dokładnie zdiagnozują, poprowadzą leczenie. Pewnie panna Sanders będzie mogła mieszkać w domu, z panem, jednak lepiej będzie, jeśli będzie miała dobrą placówkę niedaleko - powiedział doktor.
-Taa, szpital do rzut kamieniem od mojego mieszkania - westchnął Matt.
-Teraz trzeba jej tylko o tym powiedzieć...- zmieszałam się nieco.
-Ja pójdę - zaproponowała Val, jednak Kim zaprotestowała delikatnie.
-Lepiej jeśli zrobię to ja i Matt - Pogłaskała syna po plecach - Będzie jej łatwiej zrozumieć...


Amy leżała na łóżku zupełnie bez sił, pozbawiona jakiegokolwiek odcienia skóry. Zawsze była blada, myśleli, że taka jej natura, jednak za tym kryło się coś więcej. Matt przysiadł na na rogu łóżka tuż obok niej i pogłaskał po mizernych włosach. Teraz wszystko wskazywało na to, że objawy choroby są widoczne. Dlaczego wcześniej nie zauważyli, ze coś jest nie tak? Shadows na codzień był daleko, ale Kim wciąż zadawała sobie to pytanie...
-Co się ze mną dzieję? Dlaczego nie mogę wrócić do domu ? - Amy podniosła się delikatnie na łokciach.
-Córeczko, musimy ci o czymś powiedzieć - zaczęła Kim - wykryto u ciebie pewne nieprawidłowości... Córciu, coś niedobrego dzieje się z twoją krwią.
-Stwierdzili, że masz wczesne stadium białaczki - zakończył Matt.
Amy milczała i wpatrywała się w nich tępo. Przełknęła łzy. W końcu powiedziała cichutko :
-I co teraz? - Jej zielone spojrzenie odbiło się w oczach Matta.
-Teraz mała jedziemy do domu...

6 komentarzy:

  1. Tęcza i jednorożce pojechały na wakacje i pewnie prędko nie wrócą. Niby nic poważnego, zwykłe złamanie. Czego to się człowiek nie dowie jak trafi do szpitala. Widać, że sytuacja jest poważna. To zatrzymanie akcji serca, to musiało być straszne. A w całym tym zamieszaniu Niki, dla której tam zabrakło miejsca. Ona tak to czuje, została z tego wykluczona. Szkoda mi jej, bo ją to na pewno zabolało. Widzieć Matta a u jego boku Val.... Zjednoczonych, co prawda w cierpieniu, ale razem. Czuję, że zanosi się na kłopoty. Jeszcze ta wieść o nowotworze,,, Nie jest różowo moja droga i coś czuję, że ta wiadomość to wierzchołek góry lodowej. Problemy są jak domino. Przewróci się jedno, pociąga za sobą kolejne. Nie dziwię się reakcji Kim i reszty rodziny. Chyba każdy by tak zareagował.
    Odcinek wyczekiwany jak zawsze, teraz jeszcze bardziej czekam na kolejne. Pisz szybko!!
    Loveeeee <3
    Twoja Iskierka <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wooow. Pokręciło się jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.. Mimo, że nie lubię Amy i tak, to szkoda dziewczyny.. Ale skoro to wczesne stadium, to są chyba duże szanse na wyleczenie? Nic dziwnego, że Val chce być przy niej, już nawet nie ze względu na Matta, po prostu się przyjaźnią. Dobrze, że Nicole nie jest o to zazdrosna. Chyba nie jest. To, że kupiła Val tą kawę, dobrze o niej świadczy - pokazała tym, że odróżnia sprawy ważne od ważniejszych i dostrzega powagę sytuacji, plus dla Nicky. Ciężka sprawa z tą chorobą, wszyscy teraz będą to przeżywać. No i Val ciągle będzie gdzieś w pobliżu.. Ciekawie ;p Rzeczywiście dołożyłaś lodu, ale to dobrze, musi się dziać. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. cuuuuudny odcinek! jutro dłuższy komentarz:*******

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że Valary nie pojedzie za nimi do Long Beach, to by już była przesada! Biedna Amy, teraz już będzie się dogadywała z Nicky? I w sumie to nie wiem co jeszcze mogłabym napisać, bo faktycznie powiało chłodem. I like it.

    with love,
    z.

    OdpowiedzUsuń
  5. No to się porobiło, takiego czegoś się nie spodziewałam. Nie ma tęczy, nie ma jednorożców, jest źle, bardzo źle. Amy to młoda, wredna jędza, no ale bardzo mi jej szkoda... I szkoda mi wszystkich, którzy cierpią przez jej chorobę. Nawet Val. I Nicky mi strasznie szkoda, bo czuła się zbędna. No cholera, szkoda mi każdego. To, co się stało jest smutne i przygnębiające. Zatrzymanie akcji serca, o matko... białaczka, podwójne o matko. Ciekawe, jak ona sobie z tym poradzi, jest jeszcze taka młoda. Dobrze, że ma przy sobie ludzi, którzy ją kochają. Mam nadzieję, że wszysko będzie w porządku, a ta choroba zbliży Amy i Nicky do siebie.
    Czekam na następny z niecierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Sylwia upiekła 10000 placków, ubrudziła się mąką, przyszła skomentować i... znów ryczy. Mimo tej całej akcji w Val, to i tak szkoda mi Amy. ALE PANI VALARY TO PODZIĘKUJEMY. Wdzięczenie się do Matta nie jest wpisane w opiekowanie się Amy jak by coś. Z DiBendetto to nigdy nic nie wiadomo.
    Kurcze, gdzie podział się mój mózg? Miałam nadzieję, że dodam jakiś komentarz z sensem, ale mój sens to chyba wpadł do placka z marchewką. Dlatego idę po kolejną porcję lodu, do mojego odcinka (chociaż jeszcze nie wiem o czym on będzie) wysyłam całusy i kończę tego komenta.
    Kocham, Hołp.

    OdpowiedzUsuń