środa, 27 lutego 2013

23. Full of excitement evening!

Witam moi kochani. Miałam powstrzymać się w najbliższym czasie od odcinków, prawdę mówiąc terminarz mam zawalony tragicznie, no ale że Hope zastosowała już cała symfonię presji, więc tak oto przedstawiam wam numer 23. Nie jest pewnie jakiś najlepszy, bo pisany na szybkiego, no ale starałam się. Zapraszam serdecznie.

Samolot wylądował na lotnisku równo o czternastej. Ekipa pospiesznie przepakowała wszystkie swoje bagaże oraz sprzęt do tourbusa, który czekał na parkingu. Stąd została już tylko jakaś godzina drogi na miejsce koncertu, czyli stadionu w Cleveland. Koncert nie był planowany na dużą skalę. Prawdę mówiąc chłopaki zgodzili się tylko dlatego, że Larry bardzo nalegał. Ponoć gość związany z agencją i odpowiedzialny za ten kontrakt to jakiś stary kumpel ich managera. Kasa z tego też była niewielka, praktycznie zwróci się tylko za podróż i starczy na konkretne after party w hotelowym klubie. Zdecydowali jednak, że zagrają ten koncert, w końcu i tak mieli w planach Nowy Orlean, wiec dlaczego by nie? Zresztą, gdyby to zależało od nich, podpisywaliby każdy kontrakt na koncert, ale Larry skrupulatnie pilnował terminarza, trzymał się tych swoich kosztorysów i sprawdzał czy wyjazd gdzieś dalej aby na pewno się opłaca. Dla niego liczyły się pieniądze, dla nich fani, ale musieli iść na jakiś kompromis. Zdawali sobie sprawę, że nie da się zagrać wszędzie jednego roku, ale wciąż powtarzali Larry'emu, że powinien planować to tak, aby mogli dotrzeć do każdego miejsca, gdzie ludzie słuchają ich muzyki, choćby miał być to wyłącznie jeden fan Avenged Sevenfold.

W hotelowej recepcji odebraliśmy klucz do pokoju. Chwilę później rozległa się wrzawa, kiedy tylko dziewczyny zobaczyły mnie i Matta.
-Kochani, już jesteście ! - Alice rzuciła mi się na szyję.
-Bylibyśmy wcześniej, ale w połowie drogi ktoś się zorientował, że nie zabrał torebki - Matt spojrzał wymownie w moim kierunku, ale ta skarciłam go wzrokiem.
-Nie wypominaj mi tego! - Wyminęłam go i przywitałam się z resztą.
-Chłopie, po prostu dziewczyna się nie może przy tobie skupić - Haner szturchnął go w bok i podał puszkę piwa - Ja sobie to zawsze tłumaczę w ten sposób.
Alice wybuchnęła śmiechem.
-I tłumacz sobie tak dalej - powiedziała i pocałowała go w policzek - Dobra, mamy trochę czasu, co będziemy robić?
-Dzwoniłem do Roberta - wtrącił Larry - Mówił, że teoretycznie już powinniście być na miejscu,
-No tak, trzeba rozstawić perkę - Rev podrapał się po głowię.
-I resztę sprzętu - dodał Zacky.
-I przydałoby się zrobić jakąś próbę - Matt zastanowił się chwilę - Dobra, jedziemy tam.
-My się wam chyba nie przydamy, prawda? - Hope wywróciła oczami.
-Nawet powiem więcej, tylko byście nam przeszkadzały - odparł Jimmy i pocałował ją w czółko.
-Widziałam tutaj za rogiem klimatyczną kawiarnie, więc może macie ochotę na kawę? - zaproponowałam dziewczynom.
-Pewnie! - Mart ożywiła się lekko - Johnny chrapał sobie słodko całą podróż, a ja nawet nie zmrużyłam oka! Jeśli za chwilę nie napiję się kawy to zaraz tutaj usnę.
-Ok, to idziemy. Tylko może najpierw zostawimy w pokojach bagaże? - zaproponowała Alexis.
-Poradzicie sobie bez nas? - Johnny zrobił już krok w tył, ale Mart sparaliżowała go spojrzeniem.
-Chyba sobie żartujecie ! - fuknęła Alice - Łapcie za te walizki i do pokoi , raz ! - powiedziała, a oni jak malutkie, potulne pieski, dźwignęli walizki i pomaszerowali w kierunku windy.
-No, faceta to sobie jednak trzeba wychować - Hope puściła jej oczko - A Alice ma największe predyspozycję do tego, żeby podporządkować sobie Gatesa.
-Oj nie będzie łatwo, znam go od lat - prychnęła Alexis - Ale jak widzę całkiem namieszałaś mu głowie i wybiłaś z niej głupotę, więc miejmy nadzieję, że się uda - uśmiechnęła się łagodnie.
-Ja też mam taką nadzieję. Dobrze, nie traćmy czasu !
Na miejscu, przy cudownej, aromatycznej kawie, dziewczyny wypytywały mnie dosłownie o wszystko. Grzecznie odpowiadałam na pytania dotyczące jego rodziców. Po tych opowieściach dziewczyny zachwycały się mamą Matta. Gdy tylko ją poznają, zauroczy ich jeszcze bardziej. Podzieliłam się też wątpliwościami odnośnie Amy. Nie wniosło to nic nowego, bo dziewczyny mają takie samo zdanie jak mama Matta ; że jest młodziutka, że Shads to przecież jej ukochany braciszek, że na pewno się do mnie przekona i to jej uprzedzenie jest niegroźne. Ja miałam inne odczucia, szczególnie kiedy Matt wspomniał, że Amy jest tak mocno zżyta z Val. Dziewczyny zaprotestowały.
-Nicky, chyba nie sądzisz, że mała cały czas wierzy, że między Sandersem a Valery wszystko się ułoży? - Alice przecząco pokiwała głową - Nie, to niemożliwe.
-Mimo wszystko wydaję mi się, że ona coś kombinuję - upiłam łyk swojego moccacito - Alex, a ty czemu nic nie mówisz? W końcu ty najdłużej znasz Matta.
-Wiesz... ja tam nigdy nie przepadałam za Val, ale faktycznie, Amy ją uwielbiała. Nie powiem, Matt też patrzył w nią jak obrazek, ale ona wcale go nie kochała. Dobrze, że los chciał, że Shadows dowiedział się o tych jej wszystkich małych zdradach...
-Zdradzała go? - odstawiłam szklankę i aż szczęka mi opadła.
-Matt ci nie mówił? - wypaliła Mart. Ona najwidoczniej tez była wtajemniczona.
-Nie rozmawialiśmy o tym, wspomniał tylko, że popadli w rutynę i uczucia się wypaliły.
-Taka jest wersja wśród znajomych i mediów - odparła Alexis - Prawda jest taka, że Val zwyczajnie zdradzała naszego Sandersa, dlatego się rozstali. Ale o tym wiedzą tylko chłopaki, mama Mattiego, ja, Marta no i teraz wy.
-W takim razie mnie okłamał...- zmieszałam się i popatrzyłam na lekko czerwieniącą się Mart.
-Ukrył prawdę, to nie ta sama kategoria co kłamstwo - powiedziała Hope.
-Racja. Zresztą, na pewno by ci powiedział, nie przejmuj się tak tym wszystkim - Alexis pogłaskała mnie po dłoni.
-Nawet ojciec Matta i Amy  nie znają prawdy - dodała Mart.
-Pewnie dlatego mała wciąż jest tak zapatrzona w Val - powiedziałam.
-To ma sens. Ale jeśli ma się od kogoś dowiedzieć, to niech będzie to Matt - Alex mrugnęła do mnie i znów zajęła się kawą oraz czekoladowym ciachem.
-Pieprzyć te wszystkie problemy, najważniejsze, że się kochacie. Bo to miłość, prawda? - Hope podparła twarz na nadgarstkach.
-Chyba miłość... nigdy nie czułam czegoś takiego do faceta. Matt jest niesamowity - odparłam, a dziewczyny uśmiechnęły się lekko.
-Już popłynęła - zaśmiała się Alice - A jak tam w TYCH sprawach? - wypaliła, a dziewczyny wręcz zjadały mnie wzrokiem.
-No wiecie co...- starałam się wyglądać na oburzoną - To prywatna sprawa.
-Z przyjaciółkami nie ma prywatnych spraw moja droga - Hope pokiwała głową, a dziewczyny od razu się z nią zgodziły.
-Jeszcze nic nie było, ale dzisiaj zamierzam to zmienić - uśmiechnęłam się, przygryzają  wargę.
-No nie wierzę, Ty plus Shadows i nic? - Alice rzuciła mi spojrzenie, które mówiło, że zupełnie mi nie wierzy.
-Mieliśmy już okazję, ale wtedy byłam pijana i Matt nie chciał tego wykorzystać.
-Ooo, słodki, porządny, odpowiedzialny facet - Mart puściła mi oczko - Nie ma to jak nasze kochane chłopaki.
-Co prawda mój coś ostatnio świruję, ale mam nadzieję, że mu przejdzie - Alexis wywróciła oczami, ale żadna nas nie wnikała w sens jej słów.
-Zapomniałam powiedzieć chłopakom, że dzwonili z mojej redakcji i przyślą kogoś do zrobienia fotoreportażu. Mówiłam Naczelnej, że mogę to zrobić, ale uparła się, że mam przecież urlop - powiedziałam.
-Mam nadzieję, że to nie będzie ta wasza Carol - Alex odstawiła filiżankę - Słyszałam kiedyś jak Zacky rozmawiał z nią przez telefon, chodziło chyba o podpisanie jakichś papierów, bo mieli się spotkać. Ale gadali jakoś dziwnie, chyba nie za bardzo się lubią.
-Trzeba się zbierać, prawda? - Alice podniosła się i wyszperała portfel z torebki.
-Napiwek? - Hope uniosła brew.
-Widziałaś jaki ten kelner ma seksowny tyłek? - szepnęła Ali - Tylko ani słowa Synowi, bo chyba przełożyłby mnie przez kolano. No już dziewczyny, jedziemy na koncert!


Stadion nie był ogromny, jednak miejsca na trybunach były zajęte co do jednego. Przynajmniej Larry tak mówił. Na płycie również było tłoczno, ale to wcale nas nie zraziło. Razem z dziewczynami zdecydowałyśmy, że zamiast grzać miejsca na backstage'u, ruszymy w tłum. Koncert w pozycji siedzącej to żaden koncert. Kiedy już stałyśmy pod sceną przypomniały mi się lata mojej młodości, kiedy jako nastolatka z czerwonymi końcówkami włosów, ubrana w skórzane spodnie, szalałam na koncertach. Kiedy wracałam do domu, dostawałam od matki, która widziała mnie raczej na scenie filharmonii, z włosami upiętymi w dystyngowany kok. Ale ja zwyczajnie taka nie byłam. Był jednak czas, kiedy o tym zapomniałam, poszłam na studia, znalazłam pracę. Nie miałam już czasu na bunt, młodzieńcze wybryki i nocne koncerty. Dopiero kiedy poznałam Matta wszystko wróciło do starego stanu rzeczy. Chłopaki dali niesamowity koncert, jak zawsze szaleli na scenie, byli zabawni, pełni energii.  Długo po koncercie rozdawali autografy i robili sobie zdjęcia z fanami. Nawet nie zdziwiło mnie to, że na backstage'u zobaczyłam Carol ; miała naszą redakcyjną plakietkę i jak to miała w zwyczaju, paliła jakiegoś cienkiego papierosa. Za to Zacky gdzieś zniknął. Obawiałam się, że chyba domyślam się o co w tym wszystkim chodzi...
-No już, koniec zdjęć, dziękujemy wszystkim ! - Larry rozgonił fanów, którzy chcieli robić sobie zdjęcie po raz wtóry - Jedziemy na imprezę chłopaki ! - zatarł ręce i zawołał mnie - Zbierz dziewczyny Nicky, nie mamy czasu.


Klub, w którym odbywało się after party był po prostu nieziemski ! Jeszcze nigdy nie byłam w takim miejscu. Cudowny, stalowy bar rozciągał się przez całą długość pomieszczenia, lśnił fioletowym neonem, a jego zapas trunków był zadziwiający. Nigdy nie widziałam tyle rodzai alkoholi w jednym miejscu. Znając Alice i jej pociąg do nowych , nieznanych rzeczy, to chyba nie wyjdzie trzeźwa z tej imprezy. Co prawda, ludzi było sporo, ale każdy chyba z branży. My zajęliśmy miejsce z Larrym, a chwilę potem dołączył do nas jakiś młody mężczyzna. Był ubrany w czarną bluzkę w serek, której rękawy podwinął do połowy, a do tego miał na sobie eleganckie, granatowe spodnie. Był ciemnowłosy, ale jego oczy miały błękitną barwę. Zauważyłam, jak dziewczyny rozbierają go wzrokiem...no nie powiem, był nieziemsko przystojny.
-Poznajcie, to jest właśnie Robert Taylor, organizator koncertu.
-Witam - Podał rękę chłopakom, a nas-dziewczyny uraczył boskim uśmiechem - Świetny koncert.
-Dzięki - Brian podsunął mu piwo - Przyłączysz się do nas , prawda?
-Jasne - Zajął miejsce obok Larrego.
-Jedno pytanie nie daje mi spokoju - Alice była już wyraźnie wcięta, więc mówiła co jej ślina na język przyniesie - Słyszałam, że organizator miał być starym kumplem naszego kochanego menagera, a - z całym szacunkiem Larry - to chyba nie jest twoja kategoria wiekowa? - powiedziała poważnie, a Rev wybuchnął śmiechem.
-Robert jest synem mojego znajomego - Larry odparł lekko podenerwowany, ale Johnny zaraz załagodził sytuację, podając mu wymyślnego drinka.
-Taki młody, a tak daleko zaszedł - Hope uśmiechnęła się lekko.
-To zupełnie tak jak twój chłopak - wypalił Rev, a kiedy obrzucił go pytającym spojrzeniem, dodał - mówię o sobie maleństwo!
-Ah tak, wiem - cmoknęła go w policzek.
Impreza toczyła się w dobrym klimacie do momentu, kiedy Zacky zauważył Carol. Wymknął się w stronę baru i szarpnął ją za łokieć. Chyba nikt oprócz mnie tego nie widział. Rozmawiali, w sumie to chyba na nią krzyczał, był już po kilku głębszych. Szturchnęłam Matta, a on poderwał się z miejsca i poszedł w ich stronę, ja również, a na nasze nieszczęście - za nami także Alexis.
-Co się tutaj dzieję? - Matt odciągnął od Carol zalanego Bakera.
-Miało tutaj nie być fotoreporterów - warknął,
-Spokojnie Zacky, ktoś zaraz się tym zajmie - powiedziałam, starając się go uspokoić - Carol, jedź już, to zamknięta impreza - powiedziałam łagodnie.
-Więc co ty tutaj robisz? - wypuściła mi dym prosto w twarz. Chyba też była pijana.
-Ja jestem tu prywatnie z Mattem - powiedziałam i instynktownie złapałam go za rękę.
-Nie słyszysz , wypierdalaj stąd ! - fuknął Zacky, a za jego plecami zjawiła się Alex,
-Zacky, co ty wyprawiasz? - spytała.
-Proszę cię kochanie, nie wtrącaj się, ok? - Załamał ręce. Wyczuwałam ogromną burzę w powietrzu.
-"Kochanie" ! - Carol zaśmiała się i ruszyła w kierunku wyjścia, lecz Alexis złapała ją za rękaw koszuli.
-Słuchaj , o co ci chodzi? - spytała, widząc łzy w oczach Caroline.
-O co mi chodzi? Zapytaj Zacka o co chodzi! - wrzasnęła - Może ci powie, ale wątpię. Żegnam!
-Zacky, o czym ona mówi? - Alex spojrzała na niego, lecz nie odpowiadał - Mów Zachary, bo nie ręczę za siebie!
-Alexis ja...
-Ty cholerny dupku! - wrzasnęła i cisnęła w niego szklanką napełnioną drinkiem - To o to chodziło przez te wszystkie dni... - Podeszła do niego i zmierzyła go wzrokiem - Jeśli to prawda, nie daruję ci tego. To prawda?!
-Pozwól mi to wytłumaczyć... - Chciał złapać ją za ramiona, ale się wyrwała.
-Nie dotykaj mnie! Brzydzę się tobą, rozumiesz? Jutro wracam do domu. Nie obchodzi mnie gdzie dziś śpisz, ale na pewno nie ze mną - warknęła i wybiegła z klubu.
Zacky siedział jeszcze chwilę przy barze, Jimmy dołączył do niego i rozmawiali o czymś zawzięcie. Rev chyba dawał mu niezły opiernicz. W tym czasie Robert chyba bajerował Hope, co w ogóle nie spodobało się chłopakom i traktowali go z chłodnym dystansem. Ja i Matt postanowiliśmy ewakuować się do hotelu. Impreza się raczej skończyła.


Matt zamknął za sobą drzwi i padł na łóżko. Usiadłam obok niego i pogłaskałam go delikatnie po głowie.Chwycił moje ręce i ucałował nadgarstki.
-Planowałem romantyczny, gorący wieczór, a ta sytuacja z Vengeancem wszystko popsuła - mruknął.
-Przecież to nie twoja wina miśku, nie martw się tym.
-To mój brat, a Alexis przyjaciółka. Nie wiem , zupełnie nie rozumiem jak on mógł zrobić coś tak głupiego...- ukrył twarz w dłoniach - Zresztą, narobił głupstw i sam będzie musiał to jakoś odkręcić.
-Racja - kiwnęłam głową.
-Wiesz kocurku - przygryzł dolną wargę - cholernie seksownie wyglądasz w tej skórze, ale zaraz ją z ciebie zdejmę.
-Nie mam nic przeciwko - uśmiechnęłam się prowokująco i już chwilę później wylądowałam w jego objęciach.
Całował mnie namiętnie, stopniowo pozbywając się części mojej garderoby. Skóra leżała już na podłodze, koszulka gdzieś na łóżku, spodnie poleciały na fotel. Popchnął mnie na zimną pościel, aż zadrżałam. Szybko jednak poczułam ciepło jego ciała, rozgrzane ręce na moich udach, gorące usta na mojej szyi. Zupełnie straciłam rozsądek, chciałam go coraz bardziej i mocniej. Przy każdym ruchu jego tatuaże wydawały się żywsze, jego oddech szybszy, jego oczy bardziej lśniące. Zakochałam się w tym facecie i w tych chwilach. Pragnęłam go z całej siły, tej jego męskości, tego, że był stu procentowym facetem, bez żadnych urojonych problemów. Chciałam, aby ta chwila nigdy się nie kończyła, żeby ta noc trwała wiecznie, wciąż od nowa i od nowa. Opadł obok mnie, na zimną pościel i oddychał głęboko.
-Wow - szepnął, zachłannie łapiąc powietrze.
-Jeszcze... - jęknęłam mu do ucha i od razu poczułam ciężkie dłonie na moich biodrach.
-Kocham cię Nicky, nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham - powiedział po wszystkim, ocierając wierchem dłoni krople potu z mojego czoła.
-Wiem i kocham cię tak samo mocno.
W odpowiedzi przygarnął mnie do siebie i ogarnął ramionami. Poczułam się bezpieczna jak nigdy dotąd. Kochana jak nigdy dotąd. Ufałam mu jak nikomu w przeszłości. Był dla mnie najważniejszą osobą na świecie...

środa, 20 lutego 2013

22. Direction - Cleveland !

Cześć Wam! Nie mam pojęcia czy w ogóle czekacie na odcinek, ale żeby uprzedzić późniejsze hejty i spamy dodaję go teraz, bo nie wiem, kiedy pojawi się następny. Musicie mi wybaczyć, ale mam w szkole straszny zapiernicz, nie mam czasu kompletnie na nic. Udało mi się jednak wygospodarować dzisiaj wolny wieczór, więc oto i ja i odcinek . Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Nie jest chyba warty dedykacji, bo pisany na szybkiego i nieprzemyślany, więc to tyle tytułem wstępu. Możemy zaczynać ;)

Po dzisiejszym dniu spędzonym  Mattem, w ogóle nie mogłam zasnąć. On wręcz przeciwnie, oddychał równo, obejmując mnie wpół z ustami tuż przy mojej szyi. Teraz już wiem, że byłabym wstanie oddać wszystko za ten oddech. Zupełnie nie spodziewałam się, że to wszystko potoczy się w ten sposób i w takim tempie. Nie wiedziałam, że Shads tak szybko zawładnie całym moim światem, okręci mnie sobie wokół palca i sprawi, że bezwarunkowo i nieodwołalnie się w nim zakocham. Nie powiem, potrzebowałam tego. Po ostatnim związku musiałam na nowo uwierzyć, że miłość w ogóle istnieje. W końcu moja relacja z Chrisem była jedynie fikcją, ale przecież z Mattem nie mogło się tak skończyć... Leżąc obok niego i wsłuchując się w jego głośne bicie serca, rozmyślałam o naszej przyszłości. Naszej... To tak pięknie brzmi. W dodatku, byłam pewna, że mamy wspólną przyszłość. Matt był gwarancją sam w sobie. A ja zakochałam się w nim jak nastolatka, w ogóle nie patrząc na konsekwencje ; nie zważałam na to, że przecież jest sławny, więc i ja będę chcąc nie chcąc uczestniczyć w tym świecie, nie myślałam o tym, że czekają nas długie rozłąki, kiedy będzie musiał wyjechać w trasę, nie obchodziły mnie jego napalone fanki, Val ani Amy. Liczył się tylko on i nasze przyszłe, słodkie życie. 
Zrobiło mi się okropnie gorąco. Matt znów zapomniał otworzyć okna, w dodatku przylgnął do mnie tak blisko, że poczułam kropelki potu spływające po karku i wzdłuż kręgosłupa. I tak nie mogłam zasnąć, więc postanowiłam, że się przewietrzę. Wstałam po cichutku. Po czole Shadsa również spływała kropla potu, więc uchyliłam okno, a sama zbiegłam na dół, do kuchni. Ku mojemu zaskoczeniu ktoś w domu jeszcze nie spał, mimo dochodzącej godziny trzeciej. W kuchni świeciło się światło, a ja cicho pomodliłam się, żeby nie była to Amy. Zrobiłam nawet krok w tył, żeby ulotnić się z powrotem do pokoju, ale na swoje nieszczęście potknęłam się o stojące w progu kapcie i teraz nie mogłam się już wycofać.
-Nicky? - usłyszałam głos mamy Matta. Całe szczęście, że to ona.
-Tak, to ja - weszłam niepewnie i uśmiechnęłam się do niej blado - W ogóle nie mogę zasnąć.
-Siadaj - wskazała mi miejsce na barowym krześle , obok siebie - Naleję ci szklankę mleka, chcesz? A może zapalisz ze mną? - wyciągnęła w moją stronę paczkę marlboro.
-Staram się rzucać - mrugnęłam.
-Matthew się nie dowie, że dałaś się skusić, no proszę - uśmiechnęła się zachęcająco.
-No dobrze, ale to tylko dlatego, żeby pani potowarzyszyć - wzięłam jednego papierosa i odpaliłam sprawnie zapalniczką leżącą na blacie.
-Przecież my tylko ciągniemy, żeby nie zgasło - puściła mi oczko - A po drugie mówiłam, że masz mi mówić po imieniu kochanie.
-Zapominam się , obiecuję poprawę - dałam słowo i poświęciłam chwilę uwagi jej postaci.
Miała na sobie chabrowy szlafrok z połyskującego materiału, a blond włosy zebrane w kucyk. Jej rysy twarzy były regularne, a w parze z nimi szedł taki miły wyraz jak Matta i Amy, kiedy się uśmiecha. Shads odziedziczył też po niej te urocze dołeczki w policzkach. Miała lekko zarumienioną skórę,a kocie oczy błyszczały mocno. Paliła dosyć zachłannie, zupełnie tak samo jak zestresowany Matti. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
-Więc taki z ciebie nocny marek? To zupełnie tak jak ja.
-Po prostu Matti emituje dużo ciepła i ciężko przy nim leżeć w taką duszną noc - wzrokiem odnalazłam popielniczkę.
-Oj ten nasz Matt. Wiem, że to nie moja sprawa, ale tak między nami, kobietami, bardzo mnie ciekawi co jest między wami - całym ciałem przekręciła się w moją stronę i rzuciła mi wyczekujące spojrzenie. To pytanie trochę zbiło mnie z tropu, Kim nie wyglądała na ciekawską - Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz kochanie. Po prostu Matthew to mój ukochany synek, sama rozumiesz...
-Ale to żadna tajemnica - zaśmiałam się, widząc jej zakłopotanie - Prawdę mówiąc, to dowie się pani... to znaczy, dowiesz się o tym pierwsza. Od wczorajszego wieczora jesteśmy oficjalnie parą.
-Bogu dzięki ! Już się bałam, ze z Mattem dzieje się coś niedobrego - odetchnęła z ulgą - Prawdę mówiąc od razu kiedy zobaczyłam cię w drzwiach naszego domu wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Matt swoich "przygodnych znajomości" nie zapraszał do Nowego Orleanu.
-Ale Valery tu bywała. - bardziej stwierdziłam niż zapytałam. W sumie to żałowałam, że wymsknęło mi się coś takiego. Kim zamyśliła się i wpatrywała mi się szeroko otwartymi oczami.
-Bywała, to prawda. Ale nie martw się kotku, to skończony rozdział w życiu Matta. Amy też nie musisz się przejmować, przyzwyczai się. Jest teraz w trudnym wieku. Na pewno wiesz, że najważniejsi w tym wszystkim jesteście wy i to co dzieje się tu i teraz - posłała mi ciepły uśmiech - Bardzo bym chciała, żebyś zagościła u Matta na dłużej - napotykając mój pytający wzrok , kontynuowała - Masz w sobie coś takiego, że od razu widać, że pasujecie do siebie. Może to głupio zabrzmi, ale z Valery było inaczej. Fakt, to ładna i mądra dziewczyna, w dodatku znali się z Matthew'em od lat, jednak matki mają taką intuicję...wiedziałam, że to się skończy prędzej czy później. Z tobą jest inaczej.
-To znaczy? - wrzuciłam niedopałek do popielniczki i przyjrzałam jej się w skupieniu. Uśmiechnęła się.
-Widzę jak Matt na ciebie patrzy, w jaki sposób cię obejmuje, to jak cię traktuje, jak pięknie do ciebie mówi. To takie szczegóły, ale uwierz mi Nicky, one są naprawdę bardzo ważne. Jest między wami coś niezrozumiałego. Będzie z tego wielkie uczucie.
-Tak myślisz? Oboje mamy za sobą ciężkie związki i prawdę mówiąc nie znamy się zbyt długo...
-To nieistotne. Mam wrażenie, że byliście sobie już przeznaczeni nawet wtedy, kiedy nie wiedzieliście o sobie zupełnie nic.
Miała rację. Od razu coś zdarzyło się między nami. Coś niezrozumiałego.
-Cały czas się poznajemy.
-Macie mnóstwo czasu - uśmiechnęła się - A teraz wracaj do niego, pewnie już się przebudził i zastanawia się gdzie jesteś. Ja też spróbuję zasnąć.
Zatrzymałam się jeszcze w progu i odwróciłam się w jej stronę. To cudowna kobieta, bardzo mądra i wrażliwa. Matt to zdecydowanie jej oczko w głowie, ale mimo to, miałam w niej sojusznika. Po tej nocnej rozmowie byłam pewna, że niezależnie od wszelkich okoliczności zawsze będę mogła do niej zadzwonić licząc na rozmowę. Nie wahałabym się nawet spakować walizki i po prostu do niej przyjechać. Powoli stawała się dla mnie jak matka. Przez te kilka krótkich dni dała mi więcej niż osoba, którą nazywam " mamą ". Przy Kim było tak ciepło i bezpiecznie. Niebezpiecznie szybko przyzwyczajałam się do tej rodziny.

W pokoju zrobiło się chłodno, więc zamknęłam okno i wróciłam do łóżka. Lekko odkryłam kołdrę, starając się nie obudzić Shadsa, jednak on wcale nie spał. Patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi ślepiami i uśmiechał się lekko.
-Gdzie byłaś? - przysunął mnie do siebie i zatopił twarz w moich wywiniętych na wszystkie strony włosach.
-Przejść się, jesteś taki gorący, że ciężko wytrzymać - zamruczałam, czując jego dłonie na swoich udach - Przy okazji porozmawiałam sobie z twoją mamą.
-Tak myślałem.
-Mamy tu proroka? A może to telepatia? - zaśmiałam się.
-Nic z tych rzeczy, ale pachniesz szlugami kocurku - odwrócił mnie przodem do siebie i ucałował moje marlborowe usta - Moja mamusia sprowadza cię na złą drogę.
-Ale ja tak tylko do towarzystwa ... - zaprzeczyłam.
-Jasne, do towarzystwa - szepnął, nie oddalając się od moich warg - Pasuje ci ten zapach.
Czułam jego dłonie coraz to wyżej. Były niebezpiecznie gorące.
-Miśku, przypominam ci, że mamy trzecią w nocy i dzisiaj koncert, a ty jeszcze nie śpisz. A co jak jutro uśniesz na scenie?
-Racja - powiedział - W takim razie proszę się odwrócić plecami i mnie nie kusić!
Chwilę później poczułam jak obejmuje mnie ściśle, a jego miarowy oddech znów spoczął na mojej szyi. Nie mogłam wyobrazić sobie większego szczęścia.


Mart od samego rana biegała po domu jak szalona. Zbierała wszystko co znalazło się na jej drodze i pakowała do obszernej walizki podróżnej, której prawdopodobnie nie uda się zamknąć. A jeśli nawet, to Christ musiałby najpierw na niej usiąść. W całym tym bałaganie pozostawionym za sobą, odnalazła telefon i wybrała numer. Odebrał już po pierwszym sygnale.
-Co tam? - spytał zdyszanym głosem.
-Sytuacja awaryjna Johnny! Nie wiem czy wszystko zabrałam ! - padła na łóżko, na którym kupkami poukładane leżały ubrania.
-Zaraz coś zaradzimy - powiedział i rozłączył się. Chwilkę później wparował do jej pokoju.
-A co ty tu robisz?
-Wiedziałem, że tak będzie, więc przybiegłem - położył się obok i pocałował ją czule - Ładowarka jest?
-Jest.
-Szczoteczka do zębów?
-Jest, razem z całą kosmetyczką.
-Aparat?
-Jest i dodatkowa karta pamięci też.
-Seksowna bielizna? - zmienił ton głosu.
-Johnny ! Ty zboczony gnomie ! - Pacnęła go w czuprynę, niszcząc i tak lekko opadającego irokeza.
-Też cię kocham, żartuje sobie przecież - złapał ją za biodra i unieruchomił - Nie panikuj, na pewno wszystko spakowałaś. Już nie mogę się doczekać, aż będziemy na miejscu.
-To w końcu nasz pierwszy, wspólny wyjazd.
-Jako para dodajmy - poderwał się z miejsca i sprawdził zawartość jej walizki - Kochanie, ale ty wiesz, że my wyjeżdżamy tylko na weekend, prawda? Nie musisz zabierać ze sobą całego domu.
-On tak mówi tylko dlatego, że nie chce potem dźwigać tej walizki córeczko - powiedziała z polskim akcentem jej mama, która pojawiła się w drzwiach - Nie wiesz Johnny, że przezorny zawsze ubezpieczony?
-Oh, znam ja już te polskie powiedzonka - uśmiechnął się - Zawsze na nich tracę.
Bardzo lubił i szanował rodziców Mart, zresztą, oni sami po prostu go uwielbiali. Był u nich w domu częstym gościem, w końcu z Martą znali się od dawna. A odkąd zostali parą są po prostu nierozłączni. Praktycznie od zawsze byli w sobie zakochani po uszy, potrzebowali jednak sporo czasu, żeby to zrozumieć i zdecydować się na ten krok do przodu. Teraz nie wyobrażali już sobie codzienności bez siebie. Mała, urocza polka, która zawładnęła jego sercem i słodki gnom, poza którym nie widziała świata. Para jak z dobrej komedii romantycznej.
-Komu w drogę, temu czas - powiedział i mrugnął do jej mamy. W końcu to ona nauczyła go tego powiedzonka.
-Szybko się uczysz Johnny - uśmiechnęła się - Mam tylko nadzieję, że nie robisz tego z sarkazmem?
-Pani Redbridge, nigdy ! W sumie to Marta musi nauczyć mnie czegoś po polsku, bo w tłumaczeniu nie brzmi to tak fajnie jak w oryginale.
-A czego chciałbyś się nauczyć i co tak fajnie brzmi po polsku? - Mart założyła na siebie jeansową kurtkę i ruszyła do drzwi.
-Na przykład ostatnio, kiedy twoja mama skaleczyła się przy krojeniu warzyw do sałatki, to krzyknęła " kurwa "! - zaakcentował, a mama - Dorota, wybuchnęła śmiechem - To takie nasze amerykańskie " fuck" albo " shit ", ale brzmi sto razy lepiej.
-No i widzisz mamo,  a mówiłaś, że to ja go uczę złych i niemądrych rzeczy - wyminęła ją i nałożyła trampki - My będziemy się zbierać, wstąpimy jeszcze po rzeczy Johnnego, a potem prosto na lotnisko.
Tatku, chodź się pożegnać !
W przedpokoju zjawił się mąż jej mamy. Był jej ojczymem, ale traktowała go jak prawdziwego ojca. Biologiczny tata zostawił jej mamę i ją, kiedy miała siedem lat. Właśnie wtedy wyjechały z Polski i przeprowadziły się do Huntington Beach. Niedługo potem Dorota poznała Lucka, a że Mart prędko się do niego przyzwyczaiła, to szybko się zaręczyli i wzięli ślub. I tak już od trzynastu lat tworzyli szczęśliwą rodzinę.
-Maleńka, uważaj na siebie - powiedział i przytulił ją do siebie - I baw się dobrze.
-Tylko nie za dobrze - matka spojrzała na niego ostrzegawczo - Johnny, proszę cię, opiekuj się dobrze naszą Martusią - powiedziała, dając całusa i córce i jej chłopakowi.
-Taki mam zamiar - uśmiechnął się na pożegnanie - Do wiedzenia!


Na lotnisku czekali już Brian z Alice oraz Jimmy z Hope.
-Pierwszy raz nie jesteś ostatni Christ - Jimmy podał mi puszkę piwa i uśmiechnął się kpiąco.
-Właśnie, nie wiecie co z Bakerem i Alexis? - Alice dreptała nerwowo - Przecież już wyczytali nasz lot.
-Spokojnie, na pewno zaraz przyjadą - Brian pogłaskał ją po plecach - No, już są !
Para wpadła do poczekalni zdyszana i zestresowana.
-Hej, młodzieży, co się stało? - Jimmy spojrzał na nich pytająco.
-Zacky zapodział gdzieś nasze bilety - fuknęła Alexis.
-To nie moja wina, że wrzuciłaś do prania spodnie, w których były - odparł.
-Trzymałeś je w kieszeni? Nie ma co, odpowiedzialnie Zacky - powiedziała Hope, a Rev jej zawtórował.
-Ale macie te bilety, tak? - Brian rzucił im zdezorientowane spojrzenie.
-Na szczęście nie zdążyłam wczoraj zrobić prania. Dobra, chodźmy już - Alexis pociągnęła Bakera za sobą i już chwilę później obrali kierunek - Cleveland.

piątek, 15 lutego 2013

21. Only good decisions

 Z początku planowałam ten odcinek inaczej, ale niestety, czas nie pozwolił mi na zrealizowanie pierwotnego pomysłu, tak więc musicie zadowolić się tym, co jest. Mam nadzieję, że wam się spodoba, w końcu jest to odcinek o samych dobrych decyzjach. Na miły, piątkowy wieczór - enjoy.
Wasza Jenny :)


Na spotkaniu o pracę Alice błyszczała charyzmą. Wszyscy byli pod wrażeniem jej zaangażowania w pracę, planów na przyszłość, pomysłów dotyczących nowych powieści. W dodatku, męskiej części kierownictwa spodobał się jej artystyczny styl. Taką pisarkę można wypromować z ogromną przyjemnością. Sama Alice wydawała się być bardzo pewna siebie i otwarta, a to się dostrzega i ceni. Po niespełna trzydziestu minutach rozmowy zapadła decyzja, a jej treść była oczywista. Ali wybiegła z wydawnictwa tak prędko, że prawie pogubiła kanarkowe szpilki na schodach. Pierwsze co zrobiła, to wybrała numer do Gatesa.
-Bilety zabukowane?
-Tak Iskierko, a aktualnie wracam do domu, chyba, że chciałabyś się spotkać, to ja zawsze jestem chętny - uwodzicielsko zniżył ton głosu.
-Posłuchaj Haner, plan jest taki : po drodze wstąpisz do sklepu i kupisz jakieś przepyszne wino do włoskiej kolacji - powiedziała, poprawiając marynarkę i szybkim krokiem zmierzając wzdłuż alejki parku.
-Wino? A co to za okazja moja droga?
-Dostałam tę pracę Brian! Właśnie rozmawiasz z pisarką, zatrudnioną w najsławniejszym i najlepszym wydawnictwie w całych stanach ! - krzyknęła do słuchawki, nie zważając na oglądających się za nią przechodniów.
-Gratulację Ali! W sumie to miałaś tą pracę w kieszeni. Masz przecież ogromny potencjał, a jeszcze większy talent. Nie mówiąc już nawet o tym jaka jesteś charyzmatyczna i piękna, a to ma swój ogromny udział w każdej pracy związanej ze sztuką - odparł - Masz rację, trzeba to uczcić. Ale dzisiaj może u mnie, hm?
-Ale chciałam coś ugotować na tą okazję...
-Wątpisz w moje kulinarne umiejętności? Już kiedyś ci je udowodniłem. Poza tym kochana, na swoim gruncie jestem mistrzem kuchni - zaśmiał się uroczo - O nic się nie martw, nie zapomnisz tego wieczora do końca życia.
-Grozisz mi? - zalotnie i zupełnie nieświadomie przygryzła dolną wargę.
-Obiecuję. Dziś, dwudziesta, mój dom. Załóż coś ładnego - zaśmiał się.
-Nie przeginaj Haner - warknęła, ale nie potrafiła opanować uśmiechu.
-Gdzieżbym śmiał?! Ps. najlepiej niech będzie czarno czerwone i całe z koronki, wiesz o czym mówię?
-Rozłączam się erotomanie! - ściszyła głos.
-Do zobaczenia Iskierko.
-Poczekaj Bri - zamruczała - Przygotuj też coś dobrego na śniadanie... - powiedziała, a jednocześnie zagapiła się i potrąciła jakiegoś mężczyznę. Okazało się jednak, że nie jest jej obcy, a jego tożsamość przyprawiała Alice o ciarki i drżenie głosu. Rozłączyła się szybko, nie czekając nawet na odpowiedź Briana.
-No proszę, Collins, liczyłem na to, że prędzej czy później cię spotkam w tym urokliwym Huntington Beach - uśmiechnął się kpiąco.
-Co ty tu robisz? - spytała i instynktownie zrobiła krok w tył.
-Szukam cię Collins i właśnie znalazłem - podszedł i złapał ją za łokieć - Co, nie cieszysz się? - zadrżała, ale zdołała się mu wyrwać.
-Kiedy  wyszedłeś z pudła? - starała się zachować pewny ton.
-Tydzień temu. Wyglądasz seksownie Alicia, wiesz, gdybym mógł to jeszcze raz bym cię...
-Zamknij się ! I wynoś się z mojego życia, bo tego pożałujesz, rozumiesz? - warknęła.
-O nie kociaku, teraz to ty pożałujesz i to boleśnie - powiedział przez zaciśnięte zęby i szarpnął ją za rękaw marynarki, ale jakiś mężczyzna zauważył sytuację i zainterweniował. Alice miała wtedy czas uciec, jednak krzyknął za nią - Już się nie wywiniesz, jeszcze cię znajdę Alicia, a wtedy zwrócisz mi wszystko!!
Zaczęła biec i skręciła w boczną aleję, którą wiodła krótsza droga do mieszkania. Wciąż trzęsły jej się dłonie. Nie sądziła, że Drew tak szybko wyjdzie na wolność po tym, co stało się kilka lat wstecz. Myślała, że mimo wszystko uda jej się od niego uwolnić raz na zawsze. Miała nadzieję, że tutaj jej nie znajdzie. Nie mogła pomylić się bardziej...
Nie mogła przestać myśleć o tym, co zdarzyło się dzisiaj w parku, więc z obawy przed spotkaniem Drewa drugi raz, zamówiła taksówkę, która podwiozła ją pod sam dom Briana. Nie pukała nawet, wtoczyła się do jego mieszkania i powlokła do kuchni. Starała się zachować dobrą minę do złej gry, Gates nie mógł dowiedzieć się o niczym.
-Cześć misiu ! - Pocałował ją na przywitanie - Pięknie wyglądasz, ale wiesz, że nie przeszkadza się mistrzowi w kuchni. Tylko byś mnie rozpraszała, więc zapraszam do salonu. Zrób sobie jakiegoś drinka - Objął ją, a potem wrócił do kuchenki.
-Dobrze Bri - odparła.
-Hej, coś nie tak? Normalnie pewnie byś powiedziała, że i tak wszystko tu zepsuje, więc wolisz mieć na mnie oko - spojrzał na nią pytająco - Co się stało?
-Nic, po prostu trochę rozbolała mnie głowa. Ale zaraz mi przejdzie - uśmiechnęła się blado.
Cały wieczór dobrze udawała, że dzisiejszej sytuacji w ogóle nie było. Ciekawiło ją, czy gdyby Gates był obok, Drew odważyłby się w ogóle do niej podejść? Na pewno. Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebowała Briana, ale zaczęła się bać nie tylko o siebie, ale również o swoich najbliższych. Ten sukinsyn był zdolny do wszystkiego. Alice zaczęła zastanawiać się, jak uchronić przed nim całą swoją rodzinie. Nie mógł dowiedzieć się o istnieniu Briana, Nicole i całej reszty, mógł przecież zrobić im krzywdę. Póki nie zna jej najbliższych sytuacja jest opanowała. Jednak nic nie trwa wiecznie...


Hope pakowała swoje rzeczy rozmyślając o tym, w jakim charakterze została zaproszona do Nowego Orlenu. Każdy z chłopaków a7x jechał tam przecież ze swoją dziewczyną, a ona? Kim właściwie była dla Reva? Znajomą, koleżanką, przyjaciółką, kimś więcej? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Dogadywali się ze sobą świetnie, mieli mnóstwo wspólnych tematów, łączyła ich miłość do muzyki i perkusji. Lubili spędzać wspólnie czas, pić zimne piwo, robić szalone zdjęcia. Ale czy to znaczyło cokolwiek? Zupełnie nic. Ale było coś, o czym cały czas myślała, a pewnej nocy śniła o tym z uśmiechem na ustach. Pocałunek... Wciąż zastanawiała się czy był to z jego strony jedynie zakład o honor, czy też może na prawdę coś znaczył? Każdy pocałunek coś znaczy. Każdy odbija się na naszej duszy i rozbrzmiewa echem w sercu. Ten szczególnie, bo był to pocałunek Jimmiego. Wpadła w to po uszy, a przecież obiecywała sobie : żadnych zobowiązań. Z każdym dniem zakochiwała się w nim na tyle, że czasami zdarzało jej się zrobić dwa kubki herbaty, kupić dwie paczki ciasteczek, zamówić dwie pary pałek. Kiedy jej go brakowało, zdawało jej się nawet, że słyszy jego głos. Jednak tym razem nie była to fikcja, ale rzeczywistość.
-Cześć Hopi !! - wrzeszczał od progu.
-Czy tobie w ogóle zdarza się pukać do drzwi? - wyszła mu na spotkanie, lecz zamiast odpowiedzi dostała słodkiego buziaka w policzek.
-Wchodzę jak do siebie - wyszczerzył ząbki.
-A co ty tu w ogóle robisz? Przecież na koncert lecimy dopiero jutro...chyba - rzuciła mu zdezorientowane spojrzenie -  W sumie to po tobie można się wszystkiego spodziewać.
-Wyostrzył ci się dowcip mała, no nie powiem - potargał ją po włosach - Przybyłem, aby sprawdzić status twojego pakowania oraz zrobić inspekcję walizki! - zatarł ręce, wyminął ją i ruszył do pokoju.
-O nie nie ! - rzuciła mu się na plecy i zakryła oczy - Nie pozwolę grzebać w swojej osobistej walizce !!
-Ale ja cię nie pytam o zdanie - zaśmiał się - Po drugie to dla twojego dobra, wiesz, żebyś nie zabierała głupot i nie miała ciężko - próbował zrzucić ją z pleców, ale tym sposobem razem wylądowali na mięciutkim łóżku, zaledwie centymetry od siebie.
Patrzyła na niego z dołu, przywalona przez ciężar jego ciała. Wystarczył tylko drobny ruch, lekkie uniesienie się na łokciach, żeby dostać się do jego ust. Nie odważyła się na to.
-Jakaś ty śliczna i młodziutka - pogłaskał wierzchem dłoni jej twarzyczkę - Hope, musisz mi wybaczyć, ale nic z tego. Za bardzo boję się cię zranić. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym cię skrzywdził - usiadł na brzegu łóżka i schował twarz w dłoniach.
To było jak mocny cios w brzuch. Hope aż zagotowała się od złości. Czyli jednak przyjaźń? Nie, nie chciała tego. Nie mogła pozostać w tej beznadziejnej strefie. Nie z Jimmym.
-Więc dlaczego mnie krzywdzisz? - spytała, siadając po turecku obok niego.
-Musisz zrozumieć dziecinko, teraz myślisz o tym w ten sposób, a potem będziesz szczęśliwa. Kiedy zostaniemy przyjaciółmi będę miał pewność, że cię nie zranię.
-Wtedy zranisz mnie już do końca! - powiedziała, niemal przez łzy.
-Tak będzie lepiej...
-Dla kogo Jimmy? Bo na pewno nie dla mnie! - pociągnęła go za rękaw koszulki, aby odwrócił się w jej stronę.
-Wiem, jestem tchórzem. Zakochałem się w tobie jak wariat i nie potrafię sobie z tym poradzić - uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu.
-Zakochałeś się?  - spytała z niedowierzaniem.
-Tak. Pierwszy raz w całym moim popieprzonym, chorym życiu. Wiesz, naprawdę jesteś dla mnie Nadzieją, która nadała mu sens. Ale boję się o ciebie, wiesz przecież jaki jestem... - powiedział. Wgramoliła się na jego kolana, oplatując ręce wokół szyi i spoglądając wprost w zagubione oczy.
-Chcę spróbować. Daj temu szansę - powiedziała - To jest moja i twoja Nadzieja.
W tym momencie wszystkie jego obawy poszły do diabła. Wplątał dłonie w jej włosy i pocałował ją gorąco, tak jak jeszcze nikogo w całym swoim życiu.


Przyspieszył kroku, a gdy znalazł się w centrum miasta zarzucił na głowę kaptur łudząc się, że nikt go nie pozna. Z doświadczenia wiedział jednak, że jeśli najbardziej nam na czymś zależy to zazwyczaj nic z naszych planów nie wychodzi. Tak było i tym razem, więc parę osób zaczepiło go, prosząc o autograf czy zdjęcie. Gdyby  był to inny dzień, inny moment w jego życiu, zapewne zgadzałby się z radością na kolejne fotki i podpisy, ale nie dzisiejszego wieczora. Tym razem odprawiał ludzi z kwitkiem, tłumacząc się dość lakonicznie, a w skrajnych przypadkach w ogóle nic nie tłumacząc. Dotarł wreszcie na skraj miasta, do znajomej mu okolicy i kamienicy z numerem 1999. Jak dobrze znał już jej progi...
Otworzyła mu Carol, paląca papierosa. Miała na sobie jedynie białą tunikę, była bez stanika, a pończochy kończyły się w miejscu, gdzie bluzka miała ostatnią falbankę. Westchnął ciężko. Pogrążał się jeszcze bardziej.
-Nie dzwoniłeś, ale cieszę się, że jesteś - powiedziała - wejdź.
W domu pachniało alkoholem i dobrą kuchnią. Na jedno i drugie zapewne by się skusił, jednak o innej porze i na innym etapie swojego życia.
-Wyjeżdżam na kilka dni - powiedział, siadając przy kuchennym stole.
-Kiedy wracasz? - spytała i zaproponowała mu szlugę. Odpalił ją nerwowo.
-We wtorek. Wyjeżdżam z Alexis - dodał.
-Nie obchodzi mnie to z kim jedziesz - powiedziała ściszonym głosem.
-Carol, ty nic nie rozumiesz? Wszystko zaczęło lecieć mi z rąk! Chłopaki chyba coś podejrzewają, Nicky też. Pokłóciłem się z Alexis i teraz w ogóle nie chce ze mną gadać. Nie jestem sobą i nie wiem kim się stałem. Mam już tego dosyć, nie potrafię tak dłużej...
Gwałtownym ruchem odsunęła krzesło naprzeciw niego i zaciągnęła się z całej siły. Poczuł dym otulający jego twarz.
-To nie tak miało wyglądać Zacky - powiedziała przez łzy - Miałam się w to nie angażować, ale nie pozostawiłeś mi wyboru i po prostu się w tobie zakochałam, czy to takie dziwne?
-Ale ja kocham Alexis, nie ciebie. Wiem, że jestem dupkiem, bo skrzywdziłem was obie, ale siebie również, więc to chyba dostateczna kara.
-Nie możesz mnie tak zostawić... - zgasiła papierosa i otarła łzy - nie po tym wszystkim.
-Mogę i właśnie to robię. - Wstał i zarzucił na siebie kurtkę - Przepraszam Carol. 

Wyszedł i skierował swoje kroki prosto do domu.
-Chyba nie sądzisz, że możesz się tak po prostu ulotnić? - szepnęła jeszcze, ale już tego nie słyszał.
Delikatnie przekręcił klucz w drzwiach. Wziął zimny prysznic i pierwszy raz od dawna uśmiechnął się do samego siebie. Zajrzał do sypialni, gdzie Alexis spała wtulona w poduszkę. Odkrył koc i położył się obok, przyciągając jej drobne ciałko do siebie.
-Moja Alex - zatopił twarz w jej włosach.
-Mój Zacky - odparła nieoczekiwanie.
-Tylko twój...

poniedziałek, 11 lutego 2013

20. ooł, sweet child o' mine !

 A co mi tam, niech wam będzie :D Jubileuszowy odcinek dedykowany przede wszystkim mojej (nie)świętej trójcy : Asi, Martynce i Sylwii , oraz wszystkim, którzy wciąż czekają na odcinki, czytają i zostawiają komentarzyk. Kocham was niewyobrażalnie :) Enjoy !

Na podjeździe przed domem Sandersów stał zaparkowany ogromny, terenowy samochód. Był czarny, jego karoseria lśniła w blasku słońca, a metaliczne wstawki i relingi były rozgrzane do tego stopnia, że parzyły przy choćby delikatnym muśnięciu. Zawieszenie na dwudziesto calowych kołach było dla mnie nie lada wyzwaniem, więc Matt musiał podsadzić mnie na siedzenie. Wnętrze wypełniał zapach skóry, w beżowym kolorze. Woń mieszała się z papierosowym dymem. Nie znam się na samochodach tak jak Ali, ale od razu zauważyłam, że auto ma w sobie dużo elektroniki. Maszyna była cudowna, prawdziwy luksus.
-Skąd ten samochód? - spytałam, gdy Shads go odpalił, a silnik intrygująco zamruczał.
-To auto ojca. Wymieniliśmy się dziś, obaj na tym skorzystamy - uśmiechnął się i delikatnie nacisnął pedał gazu.
-Skorzystacie? - sparafrazowałam jego słowa.
-Tata jedzie dziś pograć w golfa, więc będzie mógł poszpanować moim sportowym audi przed kolegami-snobami z klubu - próbował zrobić poważną minę myśliciela, ale nie wytrzymał i zaczął chichotać.
-A co ty będziesz z tego miał? - Wymownie uniosłam brew.
-Okazję do zabrania cię na odjazdową randkę panno Sparks! - Położył chłodną dłoń na moim odsłoniętym kolanie. Dzisiejszego dnia było tak gorąco, że nie mogłam założyć nic innego niż powycierane i postrzępione, jeansowe spodenki.
-Myślałam, że chcesz mi pokazać miasto, a do tego nie trzeba chyba terenowego samochodu?
-To też, ale najpierw chciałbym zabrać cię w fajne miejsce - odparł i odpalił radio, z którego leniwymi dźwiękami popłynęło " Sweet Child o' mine ".
Wyjechaliśmy z ulic przedmieścia na autostradę. Prędkość zwiększyła się gwałtownie, tak samo pewność w dłoniach Matta, mimo jedynie lekkiego muskania kierownicy. Przed nami rozciągał się cudny krajobraz z zachwycającą panoramą Nowego Orleanu, jednak ja mimo wszystko kątem oka zerkałam na Matta. Seksownie mrużył oczy od słońca i podśpiewywał chrapliwym głosem kolejne wersy piosenki w tle. Klimat tego zdarzenia przyprawiał mnie i ciarki. Miałam ochotę dotknąć tatuażu na jego odsłoniętym ramieniu lub zwyczajnie złapać go za rękę, którą trzymał luźno na swoim kolanie. Ale nie zrobiłam tego. W pewnym momencie uśmiechnął się znacząco, wciąż patrząc przed siebie.
-Nicky, czemu mi się przyglądasz? - zaśmiał się i uroczo przygryzł wargę.
-A to nie można? - speszyłam się i chwyciłam za swoje przeciwsłoneczne okulary. Teraz przynajmniej nie wiedział, że się na niego gapię.
-Można można, chciałbym tylko znać podwód. Ubrudziłem się, zapomniałem ogolić, czy coś? - nie przestawał żartować.
-Nic z tych rzeczy - odparłam i sama uśmiechnęłam się do siebie.
-Więc? - ściszył muzykę i rzucił mi przelotne spojrzenie.
-Po prostu mi się podobasz Sanders, a że mam możliwość popatrzenia i posłuchania jak sam M.Shadows nuci sobie gunsów w samochodzie, to czemu miałabym tego nie robić? - palnęłam. No ładnie Nicky, robisz się coraz bardziej odważna , pff.
Sam Matt popatrzył na mnie zdziwiony, z obłędnym uśmiechem na ustach.
-W takim razie będę śpiewał dalej - zaśmiał się i wszedł idealnie w refren piosenki.
Przy tym facecie kompletnie zapomniałam o wszystkich swoich obawach i zaczęłam wpadać w to coraz bardziej, mimo, że niedawno Chris nauczył mnie, że mężczyznom nie warto ufać. Ale czy to było w jakimkolwiek stopniu istotne, kiedy obok mnie Matt uśmiechał się obłędnie, wpatrując się w dal? Sądziłam, że jego to nie dotyczy, że przecież on taki nie jest. Myślałam, że od teraz wszystko będzie już dobrze...


Wraz z majem w sklepach internetowych miała pojawić się nowa kolekcja ubrań i akcesoriów promowana przez Vangeance'a , więc sam inicjator kolekcji miał pełne ręce roboty. Wyjazd Matta był mu prawdę mówiąc na rękę, bo miał czas na zajęcie się tą sprawą. Gdyby Shadows był na miejscu, pewnie goniłby skład do studia i marudził, że muszą tworzyć nowe projekty. Miał rację, w końcu ostatni album odniósł duży sukces, sprzedaż płyt i biletów na koncerty była rekordowa, a więc - jak to zawsze mawia Papa Gates - trzeba kuć żelazo póki gorące. Jednak między jednym a drugim koncertem, promocją, sesją, wywiadem, nie marzyli o niczym innym niż spotkać się ze swoimi najbliższymi, wyjść na piwo, bądź zwyczajnie przespać parę godzin we własnym łóżku. Teraz nie było jeszcze tragedii z koncertami wyjazdowymi, ale właśnie od maja zapowiadało się dużo koncertów po całych stanach, na okres letni planowali Europe. Będą musieli liczyć się z długotrwałymi rozłąkami z dziewczynami, chociaż Zacky do tej pory nie musiał się tym przejmować. Alexis zawsze jeździła z nim w trasy. Teraz ma własny studio, więc na pewno nie rzuci wszystkiego i nie wyjedzie razem z nim. Tak więc rozłąka z nią będzie dla niego czymś nowym i nie miał pojęcia jak to zniesie.  W tym momencie potrzebował trochę wytchnienia od całej tej sytuacji. Potrzebował zostawić za sobą Carol, całe to Huntington Beach i złapać chwilę oddechu od Alexis. Musiał wszystko przemyśleć. Spędzić czas z chłopakami na szalonych imprezach. Musiał dać sobie czas...
Wstąpił do marketu, kupił kurczaka, dużo warzyw i czerwone wino. Alexis była w pracy do siedemnastej, więc chciał przygotować jakiś obiad. Od dawna tego nie robił. Chciał wszystko zmienić, ale chyba jeszcze nie potrafił. 

Równo o osiemnastej usłyszał kroki na schodach, a zaraz później styrana Alex wtoczyła się do mieszkania.
-Matko, korki sparaliżowały miasto! - bezwładnie rzuciła torbę na podłogę i weszła do kuchni - Zacky, a co tak pięknie pachnie?
-Zrobiłem obiad - uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.
-O niczym innym nie marzyłam. Przebiorę się i wracam na dół.
Podczas obiadu rozmawiali ze sobą żywo, pierwszy raz od dłuższego czasu. Alexis wciąż zastanawiała się, dlaczego Zacky nie powiedział jej o wyjeździe. Przecież to już za dwa dni. Zadzwonił jego telefon.
-Nie odbierzesz? - spytała.
-To nic ważnego. - Odrzucił połączenie z kontaktem Carol.
-Mhmm... - Popiła łyk wina - Zacky, nie chciałam cię o to pytać, ale ta sprawa strasznie mnie męczy...- przewróciła oczami i zaczerpnęła powietrze - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś i piątkowym wyjeździe?
Spojrzał na nią znad talerza i skrzywił się nieznacznie.
-Alex, zupełnie o tym zapomniałem - skłamał - Zabukowałem nam bilety, miałem wrażenie, że już o tym rozmawialiśmy.
-Nie rozmawialiśmy. - Podniosła się , zebrała talerze i ruszyła w kierunku kuchni. On także.
-Wybacz, jestem teraz taki zaganiany. - Oparł się o framugę drzwi i odwrócił wzrok do okna.
-Gdyby Mart nie spytała mnie co ze studiem w czasie wyjazdu, to pewnie w ogóle bym się nie dowiedziała! - rzuciła z wyrzutem - Ja wiem Zacky, że nie mogę cię kontrolować i sam dobrze wiesz, że nie chcę tego robić, ale na miłość boską, kiedy daję ci trochę więcej luzu, to ty mnie zupełnie olewasz!
-To wcale nie tak !
-A jak? Planowałeś wyjazd i nawet słowem mi o nim nie wspomniałeś! Dodam, że to kilkudniowy wyjazd, a nie wypad na ryby z chłopakami.
-Nie wiem czemu się tak denerwujesz - powiedział i podszedł do niej, kładąc dłoń na jej drobniutkim ramieniu.
-Bo nie rozumiem co się z tobą dzieje Zachary - odparła przez zaciśnięte zęby - Ciągle gdzieś znikasz, rozmawiasz przez telefon, nie wracasz na noc... Rozumiem, że jesteś muzykiem, ba, gwiazdą rocka, ale nie chcę, żebyś robił mi takie numery. Kiedy jesteśmy w domu , po pracy, to chciałabym się nacieszyć tobą, a ty wciąż załatwiasz jakieś sprawy. W kółko tylko próby, koncerty, kolekcja, chłopaki.
-To prawda, że ostatnio cię zaniedbałem i miałem dla ciebie mało czasu, ale to się zmieni. - Przytulił się do niej i z trudem powstrzymał łzy kompletnej niemocy - Odbijemy sobie wszystko w ten weekend, dobrze?
-Teraz już nawet nie mam ochoty jechać - powiedziała, wyrywając się z jego objęć. Ten wieczór i noc spędziła sama w ich sypialni, podczas gdy on zebrał kurtkę z wieszaka i zamknął za sobą drzwi.


Zatrzymaliśmy się na skraju miasta. Widok nie pasował do krajobrazu Nowego Orleanu. Było tu dużo piachu, wzniesień, jakiś duży hangar i przestrzeń. W zasadzie to nie miałam pojęcia co tutaj robimy.
-Dobra, wyskakuj maleństwo, trzeba by się przebrać - powiedział Matt, otwierając mi drzwi i podając rękę.
-Przebrać? Matti, wytłumaczysz mi o co w tym wszystkim chodzi? - spytałam niepewnie.
-A więc, jesteśmy na torze do jazdy ekstremalnej. Stąd ten samochód i dlatego lepiej przebrać się w inne ciuszki i założyć kask - zaczął się śmiać, widząc moją przerażoną minę - No nie patrz tak na mnie, zawsze tu przyjeżdżam, kiedy tylko mogę.
-Ale czy musiałeś ze mną? - wtuliłam się w jego ramię i zrobiłam smutną minkę.
-Nie musiałem, ale chciałem. No już kocurku, nie rób takiej miny ! - Podniósł mój podbródek do góry i pocałował czule - To ma być przyjemność, a nie kara. Uwierz, spodoba ci się!
Miał rację. To było istne szaleństwo! Z początku tylko kontrolowałam moje trzęsące się ręce i nogi, potem zaczęłam drzeć się w niebogłosy, a Matt specjalnie przyspieszał i ścinał zakręty. Później mi się spodobało, pozwolił mi nawet samej poprowadzić ! To była najlepsza randka w moim życiu.
-To jeszcze nie koniec - powiedział, kiedy już we własnych ciuchach wracaliśmy w kierunku miasta.
-Nie masz dość wrażeń na dziś? - mruknęłam.
-Ja nigdy nie mam dość ! Przecież miałem pokazać ci miasto, czyż nie? - spojrzał na mnie spod ciemnych okularów - Tylko bez marudzenia.
Najpierw zatrzymaliśmy się w cudownej, klimatycznej knajpie, a raczej barze, w którym można zjeść kawał dobrego obiadu i popić wszystko kuflem piwa. W przypadku Matta - coli, prowadził, ale ja sobie nie odmówiłam. Było tam mnóstwo metalowców i motocyklistów, większość z nich podchodziła do Shadsa i zbijała z nim piątki, niewybrednie chwaląc " jego gorącą panienkę". Nie obrażałam się o to, całkiem fajni z nich goście. Potem poszliśmy na spacer, wąskimi uliczkami osiedli. Jedliśmy pistacjowe lody, graliśmy w kosza z chłopakami z dzielnicy i oglądaliśmy papugi z wystawy zoologicznego. Miałam kiedyś taką, Matt chciał kupić Amy zwierzątko na urodziny, więc na pewno tu jeszcze wrócimy. Na koniec dotarliśmy nad jezioro, wrzuciliśmy momenty do wody, ponoć można tym sposobem spełnić swoje marzenia. Leżeliśmy chwilę na trawie, otuleni chłodnym wiatrem, który zwiastował wieczór. Przytuliłam się kurczowo do Matta,  a on pogłaskał mnie po włosach.
-O czym sobie pomyślałaś? - szepnął.
-Jak ci powiem, to się nie spełni...
-A ja ci powiem, bo zrobię wszystko, żeby spełnić to marzenie. - Odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy. Jego zielone iskierki błyszczały cudownie, a zachodzące słońce sprawiało, że zmrużył je delikatnie - Pomyślałem, że chciałbym, żeby te chwile nigdy się nie skończyły i żebyś już zawsze była blisko mnie. Wszystko o czym marzę to to, żebyś stała się częścią mojego życia. Chociaż teraz to nie ma już odwrotu, bo już jesteś dla mnie wszystkim. Chciałbym, żebyś mi zaufała i dała szansę. Pragnę, żebyś była ze mną Nicky - powiedział i delikatnie pogłaskał mnie po policzku.
-W takim razie pomyśleliśmy o tym samym -odparłam i zbliżyłam się do jego ust, które ułamek sekundy później złączyły się z jego ustami, łącząc nasze oddechy w jeden i wiążąc nas razem na ... całe życie?

piątek, 1 lutego 2013

19. Welcome to the family Nicky !

Niezapowiedziany next niespodzianka :D Mam nadzieję, że się cieszycie. Krótki, bo krótki, ale to zawsze coś :P Witam nowe czytelniczki : Kociuba i Airu. Bardzo mi miło, że dołączyliście do mojej blogowej rodziny :)

Ostre światło słoneczne wpadające przez szybę przebiło się przez zasłonę moich powiek na tyle, że wybudziło mnie to ze snu. Matt wiercił się chwilę, aż w końcu wstał i usłyszałam jego kroki. Chwilkę później poczułam ulgę, kiedy światło przestało dobijać się do moich oczu. Otworzyłam leniwie jedno i zauważyłam, że Shads stoi przy oknie, zasuwając roletę. Wyglądał cudownie z tej perspektywy. Dresy lekko opadały na jego biodra, a koszulki chyba pozbył się w nocy. Nie powiem, w pokoju było strasznie duszno. Gdybym nie była z nim w łóżku, w jego pokoju, w domu jego rodziców, też pewnie zrzuciłabym koszulkę. Miałam jednak pewne obawy, że zazdrośnica Amy zrobi nam z rana pobudkę. Przeciągnął się leniwie, napinając wszystkie mięśnie. Teraz jego tatuaże wyglądały, jakby się poruszały. Napotkał mój wzrok i uśmiechnął się zjawiskowo.
-Od dawna mi się tak przyglądasz? - spytał wyraźnie rozbawiony.
-Tylko momencik. To całkiem miły widok z rana - powiedziałam wymijająco. Tak naprawdę uważałam, że to był iście cudowny widok.
-Mogę powiedzieć to samo o tobie - zaśmiał się i usiadł na parapecie - A tak właściwie to dlaczego już nie śpisz?
-Nad ranem było tu strasznie parno, w dodatku to słońce - przymknęłam oczy - Pamiętaj, że dziś musimy otworzyć okno na noc.
-Jak sobie życzysz. Głodna? - Zatarł ręce i uśmiechnął się promiennie. On przecież wiecznie był głodny.
-Trochę.
-To chodź na dół, coś wykombinujemy. - Podszedł do mnie i wyciągnął mnie z łóżka za ręce.
-Czekaj, muszę się ubrać! - protestowałam. Miałam na sobie tylko bokserki i dłuższą koszulkę.
-Daj spokój kocurku - zaśmiał się i zdecydowanym gestem przełożył mnie przez ramię.
-Nie chcę pokazać się twoim rodzicom półnaga ! - piszczałam, bijąc go piątkami po plecach.
-Rodzice pojechali na zakupy - skierował się do drzwi i nie zważając na moje protesty ruszył w stronę schodów.
-A Amy? - powiedziałam nieco ciszej, jakby miała czaić się za rogiem.
-Jest z nimi. Calutka kuchnia dla nas! - Złapał mnie mocniej i zbiegł po schodach. Zrezygnowałam z dalszych prób wydostania się z jego uścisku i spuściłam głowę - Hej, tylko mi tu nie umieraj!
Postawił mnie na ziemi i sprzedał słodkiego buziaka. Kuchnia była utrzymana w tonacji ciepłego brązu. Zabudowana wokół, z niesamowitymi akcesoriami. Pachniało w niej aromatem piętrzących się na półkach przypraw, wymieszanych z perfumami Kim. Największe jednak wrażenie zrobiło na mnie ogromne okno z fikuśnymi zasłonkami w miętowym kolorze. Kiedy ktoś zmywał naczynia, miał widok na ogromny, zielony ogród z tyłu domu. Jednak najbardziej za serce chwyciły mnie rysunki przyczepione do lodówki. Na niektórych z nich dominował róż, motylki i serduszka, czyli prawdopodobnie wykonała je Amy. Na innych zaś trupie czaszki, kostuchy i nieodłączny czarny kolor. To chyba ciemna strona Matta. Ta rodzina była cudowna. Kim i Gary bardzo mocno kochają swoje dzieci. Jacy inni rodzice powiesiliby na lodówce takie mroczne rysunki? Na pewno nie moi. Właściwie to moi rodzice nawet dzieła sztuki wartego milion dolarów nie powiesiliby na lodówce, twierdząc, że nie mogę tracić czasu na malowanie bzdur, bo muszę szybko biec na balet, a po balecie na lekcje fortepianu...
-O czym tak myślisz? - Matt szperał po kuchennych szafkach, penetrując ich zawartość.
-Może to śmiesznie zabrzmi, ale pomyślałam o tym, że zawsze chciałam, żeby mój rysunek wisiał na lodówce - uśmiechnęłam się blado, a on przytulił się do moich pleców.
-Dobrze, w takim razie podczas gdy ja będę robił śniadanie, ty możesz coś narysować - zaśmiał się.
-Ale ja mówię poważnie Matt!
-Ja też! - Dał mi całusa w czółko i wyciągnąć z szafki obok kilka kredek - Tylko to ma być coś ładnego kocurku. A tymczasem, co powiesz na tosty z podwójnym serem? - poruszył brewkami i aż ciekła mu ślinka na samą wizję tego posiłku.
-Powiem : TAK !
-W takim razie już się robi. - Pogłaskał mnie po włosach, które i tak były w niezłym nieładzie.
Przygotowanie tego śniadanie nie zajęło mu dużo czasu. Ja w tym czasie siedziałam na krzesełku w jadalni, zajęta rysowaniem małego , czarnego kotka. Byłam tak skupiona, że nie zauważyłam nawet, kiedy Matt pojawił się tam z talerzami. Dopiero aromat kawy, którą postawił mi pod nosem, zwrócił moją uwagę.
-Szybko ci poszło. Ja jeszcze nie skończyłam - powiedziałam, malując na zielono oczy mojego kocurka, które kontrastowały z jego czarnym ubarwieniem.
-Teraz jedz, rysunek dokończysz później - powiedział i zabrał mi kredki.
-Ale Matti... - jęknęłam.
-Żadnych " ale " moja droga. Zimne tosty są okropne - odparł i podsunął mi talerz.
-Widzę talent kulinarny panie Sanders - powiedziałam po ogromnym gryzie - Sama nigdy nie zrobiłam lepszych.
-Kpi sobie pani ze mnie, panienko Sparks? - spojrzał na mnie znad talerza.
-Nie, doceniam starania, naprawdę! - Posłałam mu buziaka w powietrzu.
-Jesteś urocza - zaśmiał się - Gotowanie to nie jest moja mocna strona. Ale umiem robić świetną jajecznice, płatki z mlekiem, kanapki - wymieniał.
-I tosty - dodałam - Są naprawdę przepyszne.
Matt pierwszy wyczyścił swój talerz. Ostatni tost stał się przedmiotem rywalizacji " kto pierwszy go wsunie ". Matt wygrał, ale jemu starczyły dwa gryzy, żeby go pochłonąć.
-To nie fair ! - jęknęłam - Zacząłeś pierwszy!
-Tak sobie to tłumacz Nicky - zaśmiał się, widząc moją nadąsaną minę - Żeby nie było ci smutno, to ja pozmywam, a ty dokończysz rysunek.
Zostało mi tylko parę detali i oczywiście podpis. Zaszłam Matta od tyłu i przytuliłam się do jego pleców.
-Skończyłam.
-Pokaż to dzieło - uśmiechnął się radośnie.
-Najpierw wytrzyj ręce, bo zepsujesz - powiedziałam, a on oczywiście tak zrobił - Teraz możesz zobaczyć.
-Obraz jak najbardziej zasłużył na to, by powiesić go na lodówce. Kotek, serduszka i ten napis " Na zawsze. Mattiemu,  Kocurek " , mmmm - zamruczał i objął mnie w pasie.
-Shadsiu, jaki ty jesteś całuśny od samego rana - powiedziałam, przygryzając wargę.
-Przy tobie nie da się inaczej - poczułam jego uśmiech na swoich ustach.
Fala gorąca rozlała się po całym moim ciele, kiedy trzymał mnie w ramionach i przyciskał do siebie, muskając przy tym delikatnie ustami. Splotłam ręce na jego szyi i stanęłam na palcach, by być bliżej i bliżej. Wtedy doszedł do mnie dźwięk otwieranych drzwi i kroków w przedpokoju. Nie zdążyłam odsunąć się wystarczająco daleko jak na "przyjaciółkę".
-Już jesteśmy - usłyszałam śpiewny głos Kim - Dzień dobry dzieci.
-Cześć mamuś - odparł Matt, wcale nie skrępowany. Wciąż obejmował mnie w pasie, tyle, że teraz stałam tyłem do niego, a on opierał głowę na moim ramieniu. Do kuchni wpadła Amy, a ja poczułam dziwną potrzebę tłumaczenia się.
-Jedliśmy śniadanie - powiedziałam.
-I rysowaliśmy. A raczej Nicky rysowała, - Pomachał moim wytworem - Mamo, gdzie są magnesy? Musimy powiesić to dzieło sztuki na lodówce.
-W trzeciej szufladzie synku - odpowiedziała i uśmiechnęła się promiennie, a kiedy Matt już go zawiesił, dodała - Wygląda cudnie, jestem zaszczycona, że tutaj wisi.
-Teraz jesteś częścią tego domu Nicky - powiedział Gary, rozstawiając zakupy na kuchennym blacie.
-I rodziny - dodał Matt, a Amy zakrztusiła się sokiem.
-Kochanie, wszystko w porządku - Kim spojrzała na nią pytająco.
-Taa, jasne, wszystko dobrze. Idę już do siebie - odparła i rzuciła mi gniewne spojrzenie.
- Obfite zakupy mamo - zaśmiał się Matt, lustrując wzrokiem ogrom siatek na blacie.
-Po ostatnim razie z ekipą avenged sevenfold w moim domu nauczyłam się, żeby robić duuuże zapasy jedzenie. Zacky do spółki z Johnnym potrafi opędzlować całą lodówkę za jednym razem !
-Już nie mówiąc o tym, jak szybko i sprawnie potrafią opróżnić barek - zaśmiał się Gary.
-Chłopcy przyjeżdżają z dziewczynami, prawda? - spytała Kim.
-Tak, pewnie tak - odparłam, szturchana przez Matta. Zrozumiałam ten gest, praktycznie wcale się nie odzywałam - Brian jest z moją przyjaciółką i współlokatorką Alice. Jimmy też ostatni z kimś się spotyka, a resztę na pewno pani zna.
-Tak, Johnny już kawał czasu coś kombinował z Mart, taką uroczą blondynką. A Zacky niezmiennie, od lat z Alexis - rozmarzyła się - To taka cudowna dziewczyna, pasują do siebie jak nikt inny.
-Ostatnio zamieszkali razem - dodał Matt.
-Naprawdę? Nie sądziłam, że Baker pierwszy się ustatkuje - zaśmiała się, wkładając zakupy do lodówki - Tylko czekać, aż się oświadczy, a potem będziemy bawić się na weselu! - Mrugnęła do Matta,  a on lekko się zaczerwienił.
-A zapewne to nie będzie ostatnie wesele - powiedział.
-Ojj, na pewno nie - usłyszałam głos Garego, prawdopodobnie z salonu. Chyba właśnie kompletował alkohol w barku - Już nie mogę się doczekać, aż chłopaki przyjadą.
-Myślisz, że będziesz z nimi pił piwsko ? Jesteś już za stary, na takie towarzystwo!- Kim dodała kąśliwie, lecz przybiegł sekundę później i podparł się pod boki.
-Ja za stary? - pokręcił głową - Ja za stary mówisz? Jeśli tak, to ty jesteś za stara na damskie pogaduchy na piżama party! Ha! - zaśmiał się.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. Czuję się, jakbym miała dwadzieścia lat! - Zrobiła obrót wokół własnej osi i wylądowała w ramionach męża. To pozytywnie pokręcona rodzinka.
-I tak pani wygląda - powiedziałam.
-Nicky, jesteś cudowna! - Cmoknęła mnie w policzek - Chciałabym mieć taką synową - dodała, a Matt zaczerwienił się po same uszy.
-Mamo! - prawie pisnął i wzruszył ramionami.
-No co? - Uszczypnęła go w policzek - Nie mów mi, że nie chciałbyś mieć takiej pięknej żony?
-Wiadomo, że bym chciał - spojrzał mi w oczy z boskim uśmiechem - Tylko nie wiem , czy Nicky chciałaby mieć takiego brzydkiego męża, który nie umie gotować. I taką szaloną teściową - przeniósł wzrok na mamę, która krzątała się po kuchni.
-Myślę, że byśmy się dogadały, prawda kochanie? - spytała. Mnie! Używając słowa "kochanie".
-Na sto procent Kim- uśmiechnęłam się promiennie. W tym domu nie dało się inaczej.
-Dobrze, chodźmy już Nicky, zanim dojdzie tu do jakichś oświadczyn - zaśmiał się Matt i złapał mnie za rękę.
Amy siedziała zamknięta w pokoju, słuchając muzyki na cały głos. Dobrej muzyki. Ma to po bracie. Nie rozumiałam tylko, dlaczego ona tak bardzo mnie nie lubi? Nie sądzę, żeby chodziło tylko o zazdrość, bo przyjechałam tutaj z jej braciszkiem. W końcu nie miała już pięciu lat, powinna zrozumieć. Tu na pewno chodziło o coś więcej. Byłam ciekawa, czy Matt wie...
-Dlaczego Amy tak się zachowuje względem mnie? - spytałam prosto z mostu, kiedy siedzieliśmy w jego pokoju.
-To znaczy? - wzruszył ramionami i przyjrzał mi się z uwagą.
-Oj już nie udawaj, że tego nie widzisz. Przecież ona mnie nie cierpi! - Odrzuciłam włosy do tyłu i schowałam twarz w dłoniach.
-To nie prawda , po prostu ma problem z akceptacją. To dla niej nowa sytuacja, zrozum. Chyba nie jest ci przykro? - otulił mnie ramieniem.
-Właśnie jest mi przykro Matt - powiedziałam, nie podnosząc na niego wzroku - Względem twoich poprzednich dziewczyn też się tak zachowywała?
-No i tutaj leży problem - szepnął, głaskając mnie po włosach.
-To znaczy? - Dopiero teraz spojrzałam mu w oczy.
-Bo widzisz....Amy była bardzo związana emocjonalnie z Valery. Wiesz, byłem z nią bardzo długo, Amy zna ją od dziecka, była jej przyjaciółką, traktowała ją jak starszą siostrę. To dla niej trudna sytuacja - powiedział jednym tchem.
-Czemu się rozstaliście?
-Byliśmy razem zbyt długo, zwlekałem z oświadczynami i założeniem rodziny. W końcu rutyna zabiła miłość - powiedział.
-Nic już do niej nie czujesz? - spytałam ostrożnie.
-Sentyment Nicky, sentyment.
-Ponoć to gorsze niż miłość. Ali napisała tak w którejś powieści. - W tej chwili starałam się rozgryźć jego kocie spojrzenie. Ale ono nic nie mówiło. Cholera, dobry z niego aktor.
-Za bardzo się tym przejmujesz. Amy to przecież mądra dziewczyna, na pewno się przekona, kiedy spędzi z tobą trochę czasu - przytulił mnie do piersi i uśmiechnął się słodko.
-Mam nadzieję.
-Koniec leniuchowania kocurku! Ubieraj się, idziemy na miasto !