niedziela, 28 kwietnia 2013

30. Run, to pay off your debts

No cześć kochani! 30 odcinek, to taki mały jubileusz, z tej okazji może trochę więcej cukru, przynajmniej na jakiś czas. Wiem, że bardzo długo mnie nie było, mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe i chociaż troszeczkę tęskniliście na moją pisaniną. Ja za Wami bardzo, ale uwierzcie, że na bieżąco jestem z Waszymi opowiadaniami, miałam po prostu trochę mniej czasu, żeby sklecić jakiś komentarz, nie mówiąc już nawet o odcinku. Poza tym, mamy prawie maj, a wiecie co to oznacza... ;)
Ale z racji tego, że się upominacie, a i ja wreszcie mam chwilkę spokoju, ląduje odcineczek. W podziękowaniu za tyyyyyle wyświetleń mojego bloga, za każdy komentarz, za każdego z Was. I oczywiście z dedykacją dla wszystkich wiernych czytelników.
Poczujmy się jak w niebie.

 Tej nocy Matt naprawdę pokazał mi jaki jest najciekawszy zakątek jego domu. Kręte schody na górę prowadziły do sypialni. Za masywnymi, dębowymi drzwiami na pierwszy rzut oka było widać jedynie ogromne łóżko z czarną, satynową pościelą, a na nim poduszki w czerwonym kolorze i różnych rozmiarów. Dopiero kiedy pierwszy zachwyt minął, dało się wychwycić więcej detali. Oprócz wszystkich mebli idealnie skomponowanymi ze sobą, na ścianie wisiał ogromny telewizor, a w każdym kącie i kąciku głośniki. Biblioteczka zawierała wszystkie moje ulubione pozycje. Kto by pomyślał, że Shads ma czas na dobrą książkę? Później widziałam już niewiele.  Poczułam ciarki na plecach, wzdłuż kręgosłupa, kiedy ręce Matta przesunęły się po mojej talii. Z moich ust mimowolnie wydobył cię cichy jęk i płytki oddech. Tak właśnie działały jego pocałunki, od delikatnego, złożonego na wargach, aż po szalony, namiętny na mojej szyi. Jedną ręką objął mnie w talii i razem upadliśmy na chłodną pościel. Później wszystko dookoła zniknęło jakby na pstryknięcie palców. Straciłam kontrolę, wszystkie moje zmysły oszalały. Właśnie tak działał na mnie M.Shadows.

Alexis obudziła się krótko przed dziewiątą. Czekając do pełnej godziny, z przymkniętymi powiekami myślała o tym, jak bardzo pogubili się w swoim związku. Wina nigdy nie leży przecież po jednej stronie. Musiała wreszcie przezwyciężyć żal. Powoli zaczynało jej brakować wszystkiego co związane z Bakerem. Jego czułego głosu, podśpiewywania przy smażeniu naleśników, wieczornych seansów z najlepszymi filmami, układania planów na przyszłość. Może faktycznie w jakimś stopniu przyczyniła się do jego skoku w bok? Przyzwyczaiła go do nudy. Kiedy wracał po całym dniu prób już czekała na niego z obiadem i do późnego wieczora siedzieli przed telewizorem. W weekendy on koncertował, a ona tatuowała, więc jedynie mijali się w drzwiach mieszkania z samego rana. Praktycznie przestali wychodzić razem. Pozwalała mu na wszystko, obdarzyła go bezgranicznym zachowaniem i stała się bardziej przyjaciółką, niż dziewczyną. Seks również przeszedł do historii. Na samą myśl o tym, że przesądzona od samego początku wina Zacky'ego wcale nie jest jedyną w całym tym zajściu. Przetarła oczy i wyjrzała przez okno. Pogoda była cudowna, jak zawsze o tej porze roku. Włożyła przewiewną sukienkę i zrobiła lekki makijaż. Włosy ujarzmiła czerwoną bandamką i wskoczyła w swoje ulubione trampki. Zbiegła do salonu, gdzie Baker spał pozwijany w niewygodnej pozycji.
-Pora wstawać - powiedziała przelotnie w drodze do kuchni. Zabrała butelkę wody, portfel i zaczęła zbierać się do wyjścia.
-Ale po co? - Schował głowę pod poduszkę.
-Wychodzimy na spacer, jest piękna pogoda. Chyba, że wolisz gnić w łóżku, w takim razie idę sama. - Już pociągnęła za klamkę, kiedy on jak poparzony wyskoczył z sofy.
-Daj mi pięć minut, już się zbieram! - Złapał spodnie leżące na fotelu i pobiegł do łazienki.
Uśmiechnęła się w duchu. Już dawno nie robił z siebie takiego wariata.


Hope z wielką gracją opierała się o ławkę w parku, przy każdym pstryknięciu aparatu zmieniając minę. Jimmy-fotograf cieszył się jak dziecko. Co chwila przebiegał w inne miejsce łapiąc kolejne ujęcia.
-Chyba jesteś w swoim żywiole. - zaśmiała się, a jej ciemne, długie włosy zostały rozwiane przez podmuch wiosennego wiatru.
-Pięknie, zostań tak! - Wychylił się do przodu i z zachwytem obserwował ekran obiektywu.
Z każdym uśmiechem jej oczy lśniły coraz żywiej, a policzki różowiały uroczo. Z lekkością odrzuciła do tyłu włosy, opadające na łopatki, idealnie eksponując kości obojczykowe. Ocknął się po kilkunastu sekundach, kiedy usłyszał jej ciężkie westchnienie.
-James robisz to zdjęcie czy nie?
-W sumie to nie... - Położył aparat na brzegu ławki i przejechał dłonią po jej policzku - Wolałbym smakować tą chwilę, niż mieć ją jedynie na zdjęciu. Jesteś przepiękna.
-Gdybyś ją uchwycił, zostałaby z tobą na dłużej... - uśmiechnęła się lekko, nie patrząc mu w oczy.
-Będę miał ją już na zawsze. - Uniósł jej podbródek i chwilę wpatrywał się w ciemne oczy, iskrzące od miłości - Kocham cię. I tak, to jest groźba. Groźba życia z takim wariatem jak ja. Wiedz, że już nigdy się ode mnie nie uwolnisz.
-Nie przeszkadza mi to. - Wspięła się na palce i z czułością musnęła jego usta. Zupełnie się zatracił, całując ją z coraz większą pasją.
-Lepiej nie zostawiać swoich rzeczy bez opieki, na brzegu ławki - usłyszeli za plecami znajomy głos - Ktoś mógłby podprowadzić taki fajny sprzęt.
Za nimi jak spod ziemi wyrósł Robert. Uśmiechał się cwaniacko obracając w rękach aparat Jimmego.
-Co tam aparat, kiedy można mieć taką dziewczynę jak Hope - odparł Rev, wymownie obejmując dziewczynę. Powoli zaczynały targać nim nerwy. Cały ten Taylor działał na niego jak płachta na byka.
-No tak.. miłość - zaśmiał się sarkastycznie, poprawiając rękawy koszuli.
-Co robisz w Huntington? - spytała Hope, na co Jimmy wywrócił oczami. Jakoś w ogóle go to nie interesowało. Jej też nie powinno.
-Organizujemy koncert Gararda i spółki w Los Angeles. Przy okazji pomyślałem, że was odwiedzę, cieszycie się? - Szeroko otworzył ramiona.
-Niezmiernie - fuknął Rev, mocno szturchnięty przez Hope.
-A co wy tutaj robicie? - Na horyzoncie pojawił się Zacky, trzymający Alex pod rękę - Widzę, że każdemu udziela się wiosenny nastrój, prawda James? - już z daleka zauważył spojrzenie piorunujące Roberta - Cześć stary!
-Tak sobie pomyślałem, że skoro już tutaj jestem to moglibyśmy powtórzyć ostatni koncert. - Zsunął na nos duże, przeciwsłoneczne i ukradkiem zlustrował wzrokiem Mortensen - After party także.
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Cały czas koncertujemy, to mnie powoli wykańcza - odparł.
-Co to ty Jimmy, to świetny pomysł! - Baker od razu zareagował z optymizmem - Poza tym nie pamiętam, kiedy ostatnio widzieliśmy się z chłopakami z MCR. To kiedy ten koncert? - spytał.
-W piątek - powiedział i zerknął na zegarek - No nic, będę się zbierał. Pogadajcie o tym z Larry'm, niech się ze mną skontaktuje w tej sprawie. Do zobaczenia.
Stali w milczeniu przez kilkanaście sekund, w końcu Rev nie wytrzymał:
-Nie znoszę go! - i tupnął nogą jak mała dziewczynka.
-Widać z kilometra, że podnosi ci ciśnienie - skomentowała Alexis - Zazdrośnik .
-Nie jestem zazdrosny! - Pogroził jej palcem, ale pod naciskiem ich spojrzenia zaraz dodał - Ok, jestem. Nie chcę z nim przebywać, grać koncertów organizowanych przez niego i chodzić z nim na imprezy! - Założył ręce i z nadąsaną miną usiadł na ławce, przeglądając zrobione przez siebie zdjęcia.
-Wiesz, że emocje nie mogę wpływać na zespół, odpuść trochę - Vengeance poklepał go po plecach, a Alex usiadła obok niego i wskazała na zdjęcie na ekranie.
-Popatrz, ona jest tylko twoja - przytuliła go, puszczając oko do Hope - Nie ma powodu do niepokoju. A fajnie byłoby napić się piwa z Gerardem , Frankiem...
-Nie zaprzeczę - szepnął.
-Co tam mruczysz? - Hope lekko pogłaskała go po włosach - Zagracie ten koncert?
-Jeśli reszta się zgodzi... - starał się utrzymać nadętą minę, ale pocałunek Hopi mu na to nie pozwolił - Jeśli chcesz to zagram księżniczko, ale z imprezy zwijamy się wcześniej.
-Przed północną, jak kopciuszek? - Złapała aparat i strzeliła mu fotkę - Uśmiechnij się!
-Proponuję plażę, co wy na to? - zaproponowała Alexis i chwyciła Bakera za rękę.
-Przydałoby się wreszcie troszkę opalić, idziemy ! - Hope pociągnęła za sobą Jimmego i razem ruszyli słonecznym parkiem Huntington Beach.

-Matti, podasz mi moją koszulę? - Szybko naciągnęłam na siebie ciemne jeansy i zerknęłam na zegarek. Spoźnienie gwarantowane.
-Spokojnie kocurku, nie pali się! - Podał mi granatową bluzkę.
-Nie ma to jak spóźnić się pierwszego dnia po urlopie. - W biegu złapałam torebkę i rzuciłam się do wyjścia. Nagle mocno pociągnął mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę - Odwiozę cię.
-Zostań z Amy - Pogładziłam go po policzku.
-Zajmie mi to piętnaście minut, może przecież zostać sama.
-Dobrze, ale wracaj prosto do domu, dobrze?
-Gdyby tylko Amy wiedziała jak tobie zależy na tym, żeby wszystko było w porządku... - Rzucił mi tak smutne spojrzenie, że miałam ochotę po prostu go przytulić.
-Bo będzie, zobaczysz! - odparłam - Przyjadę wieczorem do szpitala.
-Valary będzie...
-Nie przeszkadza mi to, liczy się Amy. Myślę, że kiedy będzie wokół niej dużo ludzi od razu poczuje się lepiej - uśmiechnęłam się do niego. Sama poczułam kamień spadający z jego serca.
-Zadzwonię, kiedy będziemy już na miejscu - pocałował mnie na szybko - Wsiadaj dziecinko! - rzucił i ruszyliśmy z piskiem opon.

Snuła się jak cień po słonecznej ulicy swojego miasta. Przesiąknęła już słodyczą swojego nowego życia. Okazało się, że zbyt bardzo. Zapomniała o swojej brudnej przeszłości, która dopadła ją w najmniej oczekiwanym momencie. Zwiastowało to jeszcze większą burzę niż można było się spodziewać kilka lat wstecz. Z dawnego życia została jej tylko czerwień włosów i bagaż złych decyzji. Teraz musiała ponosić ich konsekwencje. Z przerażeniem spojrzała na wyciąg z banku. Ze sprzedaży książek zostały jej jakieś pieniądze, jednak zbyt mało, żeby spłacić dług. Z tym jednak na pewno sobie poradzi. Długu moralnego nie spłaci chyba do końca swojego życia ...

czwartek, 4 kwietnia 2013

29. Some questions run too deep...

Wstyd się przyznać, ale ja również pierwszy raz byłam w domu Matta. Wcześniej nie było na to za bardzo czasu, ani okazji, tym bardziej sprzyjających okoliczności. Muszę stwierdzić, że Shads znów mnie zaskoczył i zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Nie spodziewałabym się, że mieszka w takim miejscu! Wszystko urządzone z klasą, skontrastowane z rockowym klimatem. Jasna kuchnia z nowoczesnym sprzętem, otwarta na niewielką jadalnie, w której wisiały czarno-białe fotografie całej rodziny Sandersów ; uśmiechnięta Kim w ramionach Gary'ego, za którymi tak bardzo tęskniłam. Przy nich poczułam, że rodzina nie musi być złem koniecznym, ale ludźmi, którzy otaczają cię ciepłem i miłością. Obok tej fotografii znajdował się ogromny portret Amy, zupełnie innej niż ta, którą poznałam. Jest tutaj taka radosna i prawdziwa. Bardzo chciałabym poznać ją od tej strony. Są tu również przepiękne, artystyczne zdjęcia z koncertów i sesji z chłopakami oraz mniejsze z wakacyjnych wyjazdów. Cała rodzina Avenged Sevenfold wywoływała uśmiech na mojej twarzy, a w przyszłości bardzo chciałabym być jej częścią.
-Nicky, czy ty się zgubiłaś w tej jadalni? - usłyszałam donośny głos Matta dochodzący z innej części parteru. Nie musiałam długo czekać, aż poczułam jego silne dłonie na biodrach i ciepły oddech na szyi.
-Podziwiałam tylko - wyszeptałam. Przy tym facecie zupełnie traciłam kontrolę nad swoimi zmysłami.
-Zdjęcia? - Przycisnął mnie bliżej do siebie i przeniósł ramiona do przodu, obejmując mnie hermetycznie.
-A raczej osoby na zdjęciach. Szczególnie jedną. - Przejechałam palcem po jego fotografii z koncertu w Long Beach - Doskonale pamiętam ten dzień. Swoją drogą zachowałeś się wtedy jak dupek. - Przymrużyłam oczy na wspomnienie wieczoru, kiedy po części zaczęłam należeć do tego świata.
-Marudzisz - westchnął - Już wtedy wiedziałem, że będziesz moja. - Poczułam, że jedna jego dłoń błądzi po moich włosach, a druga odwróciła mnie silnie przodem.
-Matti... - zamruczałam, jednak zdusił moje ciche westchnienia, że muszę wracać do domu, a rano iść do pracy.
-Zwiedziłaś parter, a liczę na to, że odwiedzisz również piętro, szczególnie moją sypialnie. Naszą sypialnie - poprawił się szybko i seksownie przygryzł wargę - najlepiej dzisiaj w nocy.
-A Amy? - spojrzałam w kierunku holu, ale ujął mój podbródek i uniósł go na wysokość swoich ust.
-Ma pokój na dole - odparł pośpiesznie, bo najwidoczniej spieszyło mu się do szaleńczego pocałunku, przy którym zupełnie odpłynęłam.
Siostrzyczka nie dała nam się jednak sobą nacieszyć. Już po chwili usłyszałam jej chrypliwy głos:
-Zjemy coś? - a po tym kroki, więc Matt zaprzestał pocałunkom i znów przytulił się do moich pleców.
-Obawiam się, że nic nie znajdziemy w lodówce - pokiwał głową - ale od dziś będę miał przy sobie dwie wspaniałe kobiety, więc na pewno się to zmieni, prawda dziewczyny? A póki co, proponuję pizze, hm?
-Ok! - Pierwszy raz widziałam u Amy jakikolwiek entuzjazm - A kiedy Val będzie mogła mnie odwiedzić?
-Młoda, może jutro? Myślę, że dzisiaj powinnaś odpocząć. Zjemy, pooglądamy telewizję i położymy się spać, a jutro zadzwonisz do Valary i razem pojedziemy do szpitala - powiedział ciepło, jednak mimo to Amy straciła optymistyczny uśmiech - Mała, wiesz, że jak najszybciej trzeba załatwić tą sprawę.
-Ale dzisiaj jeszcze nie musimy o tym myśleć - dodałam i wyswobodziłam się z objęć Shadsa - To co, ty dzwonisz po pizze, a my poszukamy czegoś do picia?
-Dobrze - razem z Amy poszłyśmy na poszukiwania do kuchni, a po drodze zobaczyłam nieme " jest dobrze " z ust Matta.
Nie pozabijałyśmy się, a to duży sukces. Mimo choroby panna Sanders wciąż była pewna siebie i charyzmatyczna. Nie chciała, żeby ktokolwiek się nad nią litował, a już na pewno nie ja. Próbowałam w jakiś sposób się do niej odezwać, a ona odpowiadała mi grzecznie, jednak wydaję mi się, że robiła to tylko i wyłącznie dlatego, żeby Matt nie był zły. Szybko znalazłyśmy dwie zakamuflowane butelki coli oraz szklanki i z całym tym ekwipunkiem ruszyłyśmy do salonu. Ten - jak reszta pomieszczeń - również był cudowny! Klimatu nadawały mu masywne, skórzane kanapy w czarnym kolorze, zajmujące całą szerokość pokoju, ogromny telewizor z całym sprzętem multimedialnym i niesamowitymi głośnikami i duża ilość statywów z setkami płyt. Zupełnie z drugiej strony miał swoje miejsce ciepły kominek, a jego nieodłącznym towarzyszem w tym samym kąciku pokoju był przepiękny, czarny fortepian. Na wszystkich ścianach rozmieszczono nagrodzone płyty zespołu. To wszystko razem wyglądało po prostu bajecznie!
-Jest pizza! - Matt postawił na stoliku przed nami monstrualne pudło.
-Kto to wszystko zje? - zaśmiała się Amy i spojrzała na Matta pobłażliwie.
-Wy moje kochane, jesteście takie chudziutkie, że nawet dwie takie nic by wam nie pomogły - rzucił nam kpiący uśmiech - Ale nie będę się prosił, najwyżej zjem sam.
-Nie obrażaj się Matti!- Zajęłam miejsce obok niego i otworzyłam wieko pudełka - Włącz lepiej jakiś film.
-Tylko żadne romansidło ! - dodała Amy - Wystarczy, że muszę oglądać wasze amory. - Wywróciła oczami, ale zauważyłam przy tym cień uśmiechu.
-Moje drogie panie, przyjmijcie do wiadomości, że w tym domu ogląda się krwawe, mrożące krew w żyłach horrory ! - przyjął złowieszczy ton.
-Super! - Amy usiadła wygodnie, przyciągając kolana do brody i już zaczęła pierwszy kawałek kolacji.
-Tylko ostrzegam, proszę mi nie marudzić w nocy, że się boicie - zerknął w jej kierunku, ale zbyła go sarkastycznym uśmiechem.


Alice wtoczyła się do domu z podręczną torbą, a przed nią zdecydowanym krokiem zmierzał Synyster Gates, z całym jej bagażem. Z ulgą zdjęła z siebie skórzaną ramoneskę i zrzuciła czerwone, schodzone trampki w przedpokoju.
-Padam na twarz! - Oparła się o kuchenny stół na łokciach. Podszedł do niej i z zaskoczenia klepnął ją w pupę tak, że aż podskoczyła - Haner, idioto!
-Terrorysto, brutalu, dupku... - wyliczał, penetrując lodówkę - Nie ma nic do picia?
-Nie! - warknęła - Możesz się napić wody z kranu.
-Iskierko, coś ty taka nieswoja, hm? - Usiadł naprzeciw niej z założonymi rękoma.
-Przepraszam skarbie, jesteś po prostu wykończona. Najpierw koncert, potem ta upojna noc z tobą - zrobiła seksowną minkę, jednak kontynuowała - impreza, a później cały ten koszmar a Amy.
-I męcząca podróż? - powiedział czule - No, chodź tu do mnie! - wskazał jej miejsce na swoich kolanach, na których usadowiła się wygodnie.
-Już lepiej. - Objęła go i położyła głowę na ramieniu.
-Może chcesz, żebym został? Razem raźniej! - uśmiechnął się cwaniacko, z nutką erotyzmu.
-Dzisiaj musisz obejść się smakiem - odparła, tuląc go mocniej.
-To w takim razie będę się zbierał. Mnie też ten weekend dał w kość. - Podniósł się nie zganiając jej z kolan. Oplotła go nogami i zmierzwiła palcami włosy w totalnym nieładzie.
-Odbierzesz mnie z pracy? - spytała.
-Tylko pod warunkiem, że zgodzisz się na obiad w moim towarzystwie, potem kolację, a następnego dnia śniadanie - oblizał usta, które chwilkę potem zetknęły się z jej delikatną skórą.
-Skoro nie mam wyjścia... - wywróciła oczami, a on postawił ją na ziemi - To do jutra, kusicielu.
-Do zobaczenia Iskierko, kładź się do łóżka! 

Miała w planach po prostu paść na łóżko, ale przedtem musiała sprawdzić jeszcze pocztę. W końcu jutro był jej pierwszy dzień prawdziwej pracy. W skrzynce oprócz reklam znalazła mail z materiałami, które zapisała u siebie. Nie zdążyła nawet zamknąć laptopa, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi.
-Matko, co za zakręcony facet - fuknęła - Czego znowu zapomniałeś? - dodała z przymkniętymi oczami, otwierając wejściowe drzwi. Niestety, na zewnątrz wcale nie zobaczyła Hanera.
-Zapomniałem ci powiedzieć, że na twoje nieszczęście wiem gdzie mieszkasz - powiedział zakapturzony mężczyzna. Mówił tak cicho, że ledwo mogła go usłyszeć. Doskonale jednak znała ten szept.
-Co ty tu robisz Drew? - warknęła przez zaciśnięte zęby - i skąd masz mój adres?
-To akurat nie było trudne, słabo się pilnujesz. Twoja seksowna kumpela Nicole również - dodał.
-Odpieprz się od Nicky ty... - głęboko zaczerpnęła powietrze, jednak w reakcji na jej groźby jedynie zaśmiał się szyderczo.
-Przestań szczekać Collins i tak masz już ogromne problemy - zbliżył się i jedną stopą przekroczył próg jej mieszkania.
-Nawet nie próbuj. - Popchnęła go mocno - Co mam zrobić, żebyś odczepił się ode mnie i całej mojej rodziny?
-Przecież ty nie masz rodziny sieroto - burknął, a  ona z całej siły dała mu w twarz. Chwycił ją mocno za nadgarstki i wykręcił jej ręce - Nigdy więcej tego nie rób, bo pożałujesz.
-Nie pozwolę, żebyś mi groził ...- wycedziła przez zęby.
-A co, naślesz na mnie tego swojego gacha? Synyster Fuckin Gates, tak? Nie licz, że się przestraszę. Nie takim jak oni ukręcałem już łby, a w więzieniu tłukłem ich do oporu.
-Czego ty chcesz? - jęknęła z bólu, usilnie zatrzymując łzy stojące w jej oczach.
-Masz spłacić dług, rozumiesz? Oddasz mi wszystkie pieniądze - powiedział spokojnie - Gdyby nie to, że mam z tobą miłe wspomnienia Collins, to pewnie już gryzłabyś ziemie. Nie zmarnuj mojej cierpliwości, bo twoi kumple będą pierwsi, rozumiemy się?
-Tak - szepnęła.
-Nie słyszę?! - wrzasnął i brutalnie chwycił jej podbródek.
-Tak ! - jęknęła - Proszę, idź już. I błagam Drew, nie rób im krzywdy, to jest sprawa między nami. - Po jej policzkach spłynęło kilka drobnych łez.
-Aż tak ci na nim zależy? - zaśmiał się - Niebywałe. Kiedyś byłaś twardsza Alicia, twardsza i intrygująca. Skoro tak go kochasz, to lepiej szybko oddaj mi całą kasę, bo pewnego dnia możesz go już nie zobaczyć. Do zobaczenia... Alicia.



Johnny leżał na łóżku obok Mart i delikatnie głaskał ją po włosach. W tym momencie myślał tylko o tym jak wiele dla niego znaczy. Pierwsza,prawdziwa miłość w jego życiu, w dodatku uderzyła w niego z tak ogromną siłą. Zajmowała jego myśli o każdej porze dnia i nocy, wypełniała każdy sen, każde wspomnienie, każde marzenie. Byłam wszystkim. Dlaczego nie spróbować zaangażować się w to do samego końca? Przecież był pewien, że Marta jest tą jedyną, na całe życie. Bez chwili namysłu odwrócił się przodem do niej i powiedział:
-Zamieszkaj ze mną.
-Co? Johnny, ale... - odsunęła się na długość ramion, rzucając mu zdezorientowane spojrzenie.
-Nie ma żadnego "ale" Martuś, moja słodka - powiedział i dodał po polsku, zmiękczając jej serce - Chcę, żebyś się do mnie wprowadziła. I wyszła za mnie. I urodziła małego Christa... oczywiście w przyszłości.
-Co do dwóch ostatnich to będziesz się musiał bardziej postarać - zaśmiała się i wtuliła w jgo ramiona - Ale co do tego pierwszego... no wreszcie spytałeś! Myślałam, że już nigdy się nie przełamiesz i zostanę kryzysową narzeczoną na garnuszku rodziców. W sumie, to nawet narzeczoną nie jestem - dodała.
-Ale będziesz, tylko przeprowadź się do mnie. Reszta sama się ułoży.
-Kocham cię, mój słodki gnomie - powiedziała w ojczystym języku.
-Ja ciebie też kocham - powtórzył z tym samym akcentem, ale po chwili namysłu szybko dodał - Nigdy nie powiesz o co chodzi z tym "gnomem", prawda? - Oparł się na łokciach i spojrzał na nią pytająco.
-Jak nauczysz się lepiej mówić po polsku to sam się dowiesz - zaśmiała się i pocałowała go czule.
Wszystko nabrało nowego znaczenia.

Jak wam się podoba?