Nie wiem od czego zacząć. Może po prostu powiem, że baaaardzo, ale to bardzo przepraszam za tak długą przerwę. Złożyło się na to mnóstwo rzeczy, m.in brak czasu, pomysłów no i Was tutaj. Żałuję, że nie udało mi się pociągnąć tego dalej, chociaż o te kilka odcinków, ale to naprawdę nie ma sensu. Nie chcę jednak zostawiać Was z historią kończącą się w połowie, bo może niektórzy lubili ten blog. Tak więc moi kochani, ostatni odcinek Carry On Fiction właśnie dla Was.
Ten wieczór ciągnął się w nieskończoność. Wszyscy goście chętnie lub mniej chętnie opuścili klub za prośbą menagera lub siłą ochroniarzy. Zostaliśmy tylko my. Sytuacja zmusiła nas do tego, aby otrzeźwieć w minutę. Alex zadzwoniła po policje i pogotowie, chociaż Hope rozpaczliwie prosiła ją, aby tego nie robiła.W mojej głowie wciąż odbijały się echem zduszone krzyki Hope, a przed oczami miałam obraz jej zapłakanej twarzy, tak delikatnej, wciąż bardzo dziecinnej. Nie mogłam poradzić sobie ze wspomnieniem tego, co przed chwilą się stało. Wyszłam tylnym wyjściem na powietrze, kiedy reszta siedziała przy barze z załamanymi rękami. Chłodne powietrze szczypało mnie w policzki i dłonie, które ocierałam o siebie instynktownie przez parę minut. W końcu usiadłam na zimnych, betonowych schodach i wysypałam przed siebie zawartość torebki. Telefon i paczka fajek. Kilkanaście połączeń wykonanych do Matta przy takiej samej ilości wypalonych papierosów. Zero odzewu. Prześladowała mnie myśl, że siedzi teraz z Valary. Być może rozmawiają o przeszłości, być może trzymają się za ręce. Cholera! Tak bardzo chciałam odpędzić od siebie tą myśl, prawdopodobnie wywołaną przez alkohol wciąż szumiący w mojej głowie. Poczułam lodowate krople łez na policzkach, a chwilę później delikatny, ale stanowczy uścisk dłoni na swoim ramieniu.
-Czemu tak tu siedzisz? - zganił mnie zmartwiony głos Zacka - Przeziębisz się - dodał i zarzucił mi swoją kurtkę na ramiona.
-Czym jej przeziębienie w porównaniu do tej tragedii...- burknęłam wyciągając w jego kierunku paczkę szlug - Zapalisz?
-Jasne.
-Co się tam teraz dzieje? - porządnie zaciągnęłam się swoim marlboro i wypuściłam dym w ciemność.
-Dziewczyny siedzą z Hope, czekają na pogotowie i policje. Johnny pilnuje tego świra, żeby nigdzie nie zwiał, chociaż po tym jak James go poturbował nawet nie będzie w stanie stanąć na nogi... A Gates pobiegł szukać naszego Jimmiego, żeby nie zrobił niczego głupiego - westchnął.
-Boję się Zacky... to wszystko dopiero początek....
Nie myliłam się.
Grudzień
Hope przez bardzo długi czas nie mogła się pozbierać, mimo że Robert trafił do aresztu, aż do wyjaśnienia sprawy. Podobno zrezygnowała z pracy i przeniosła do rodziców. Wszystkie nasze propozycje spotkania odrzucała bez mrugnięcia okiem. Z Jamesem też nie miała żadnego kontaktu i to najbardziej nas martwiło. Całymi dniami przesiadywał w domu, pił energetyki i palił papierosy. Olewał próby, nie odbierał telefonów. Nie przyszedł nawet na przyjęcie zorganizowane dla Amy na powrót do domu. Do naszego domu. Matt bardzo długo mnie namawiał, żebym przeprowadziła się do niego, aż w końcu się zgodziłam. Alice również postanowiła wprowadzić się do Briana. Nasze stare mieszkanie sprzedałyśmy, a wszystkie pieniądze przekazałyśmy na leczenie Amy, jednak to tylko kropla w morzu.
Ostatnimi czasy z jej zdrowiem było coraz gorzej, ale lekarze zgodzili się, aby mogła przebywać w domu. Przynajmniej w naszych relacjach wszystko się polepszyło, od kiedy razem zamieszkałyśmy. Nawet zebrałam się na odwagę, aby porozmawiać z nią o tym, co męczyło mnie już od dawna. Bez tej rozmowy nie moglibyśmy żyć normalnie. Opowiedziałam jej o tym, że Valary zdradzała jej brata. Nie miałam na celu, aby ją znienawidziła, chciałam jedynie, żeby znała prawdę. Na początku było jej ciężko, jednak z biegiem czasu DiBenedetto całkowicie zniknęła z naszego życia.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Razem z Mattem postanowiliśmy zaprosić wszystkich do nas na wigilijną kolację. Uznaliśmy, że Amy będzie szczęśliwa, kiedy wszyscy, których kocha będą przy niej. Po drugie Jimmy nie mógł być sam w ten szczególny dzień. I tak za bardzo zamknął się na ludzi. Obiecał, że się pojawi...
Zaraz po pracy wybrałam się do centrum handlowego na świąteczne zakupy. Kupić prezenty dla całej naszej szalonej rodzinki to nie lada wyczyn. Kiedy tylko Matt miał czas wolny od nagrań zostawał z Amy w domu. Oglądali filmy, grali na playstation. Tak było i tym razem, więc ze wszystkimi zakupami zostałam sama. Nienawidziłam tych sklepowych maratonów, więc kiedy tylko przekroczyłam linię mety, kupując w ostatnim sklepie ostatni prezent dla mojego ukochanego, odetchnęłam z ulgą i przysiadłam w kawiarni na ostatnim piętrze. Usiadłam przy drewnianym stoliku w samym rogu i zamówiłam ogromną gorącą czekoladę. Ogrzałam nią dłonie wyglądając za przeszkloną, frontową ścianę. Na dworze prószyły małe, białe płatki śniegu. Uśmiechnęłam się do siebie. Kiedyś nienawidziłam świąt. Musiałam zmuszać się do sztucznych uśmiechów przy kolacji z rodzicami, wkładać sukienki z falbankami i grać na pianinie ich ulubione piosenki, których ja nie znosiłam. To będą pierwsze, prawdziwie rodzinne święta. Czuję, że będą wspaniałe. W końcu będziemy wszyscy razem, na pewno jakoś sobie razem poradzimy.
Gdy wróciłam, w domu panowała cisza. Zdziwiło mnie to,ponieważ drzwi wejściowe nie były zamknięte na klucz. Wszystkie podarunki zaniosłam do sypialni, a prezent dla Matta wsunęłam pod łóżko.
-Hej, już jestem! - zbiegłam po schodach na parter, jednak wciąż nikt mi nie odpowiadał. W salonie było pusto, w kuchni również. Dopiero po chwili usłyszałam szloch dobiegający z łazienki.
Uchyliłam drzwi, a to zobaczyłam przyprawiło mnie o ciarki. Amy stała przodem do ogromnego lustra, rozczesując włosy, które z każdym pociągnięciem szczotki wypadały garściami. Płakała przy tym, mocno zaciskając powieki. Matt siedział na brzegu wanny, z twarzą ukrytą w dłoniach.
-Amy... - zbliżyłam się ostrożnie i chwyciłam ją za dłoń. Rozpłakała się jeszcze bardziej, a mnie pękało serce kiedy tak na nią patrzyłam. Była już taka krucha, ważyła lekko ponad czterdzieści kilo, jej twarzyczka była tak bardzo blada, oczy podkrążone i zgaszone. Wyjęłam szczotkę z jej dłoni, po czym mocno przytuliłam ją do siebie. Jeszcze nigdy nie byłam z nią tak blisko, bez żadnych pretensji, kłótni i sporów. Tak bardzo chciałam ją chronić przed całym złem świata. Nie zasłużyła na to co jej się przytrafiło. Mimo, że sprawiała wrażenie silnej dziewczyny, tak naprawdę była krucha i wrażliwa. Odsunęła się ode mnie i szybko otarła łzy rękawem swetra. Stanęła przodem do lustra i powiedziała beznamiętnie:
-Matt, zetnij je całkowicie. Maszynką.
Shads wstał bez słowa i pogłaskał ją po główce. Tak jak prosiła, wyjął maszynkę i zgolił pozostałe pasma włosów, które opadły na podłogę tak samo jak moje łzy. Kiedy skończył, przytulił ją mocno do siebie.
-Dla mnie jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie - powiedział - A że jestem twoim bratem, nie mogę zostawić cię z tym samej.
To co zrobił po prostu nasz zszokowało. Chwycił maszynkę i kilkoma sprawnymi ruchami siebie również pozbawił włosów.
-Ale z ciebie łysol - uśmiechnęła się Amy i rzuciła się mu na szyję.
-Z ciebie też.
Była to najbardziej wzruszająca chwila w moim życiu.
Od rana krzątałam się po kuchni, przygotowując świąteczne potrawy. Na dzisiejszą kolację zaprosiliśmy tak dużo osób, że nie wiem, czy wszyscy się zmieszczą. Jimmy, szczęśliwi narzeczeni Zacky i Alexis, wybuchowa para Alice i Brian, Johnny z Martą, Ashley i Iero, rodzice Matta oraz Gatesa. Wizja gotowania dla tylu osób była przerażająca. Na szczęście miałam pomocnika, Amy była naprawdę dobrą kucharką. Matt za to tylko nam przeszkadzał, więc zakazałyśmy mu wchodzenia do kuchni i poleciłyśmy nakrycie do stołu. Przy okazji miałyśmy możliwość posłuchać jak nuci sobie pod nosem jakąś nową piosenkę. On i Amy byli teraz tak bardzo podobni do siebie. W tych granatowych bandamkach na ogolonych głowach i z iskrzącymi, zielonymi oczami.
-Dzień dobry państwo Sanders! - w progu pojawił się Brian, a razem z nim Alice. Ledwo było ich widać zza kolorowych pudełek z prezentami.
-Jesteście za wcześnie! - otarłam czoło ściereczką, którą miałam pod ręką. W kuchni jest piekielnie gorąco.
-Przyjechaliśmy pomóc - Alice obsypała wszystkich całusami - Zaraz będzie też reszta, przed chwilą rozmawiałam z Alexis.
-To świetnie, zabierajmy się do pracy.
Skończyło się na tym, że my uwijałyśmy się w kuchni, a chłopaki dorwali się do guitar hero. Ale poradziłyśmy sobie i równo o ósmej, kiedy przyszli pozostali goście, zasiedliśmy do kolacji. Na początku atmosfera była nerwowa. Cała rodzina po raz pierwszy zobaczyła tak słabą Amy. Oczywiście łzy lały się litrami, kiedy wreszcie dojechali do nas rodzice Matta. W dodatku martwiło nas, że Jamesa wciąż nie ma. Zacky zbierał się już do wyjścia, żeby jechać po niego, kiedy ten stanął w progu naszych drzwi. Był zaniedbany, z pewnością niewyspany, a w dodatku przepity. Nic nie zostało z jego radości życia. Zawsze dosłownie wpadał do każdego pomieszczenia, wszędzie było go pełno, a teraz? Nawet się nie uśmiechał.
-Cześć - powiedział i usiadł w kącie.
Na szczęście nikt nie pytał go o Hope. Wszyscy zachowywali się naturalnie. Brian usiadł przy fortepianie, śpiewaliśmy świąteczne piosenki, dużo się śmialiśmy. Może tym świętom brakowało nieco magii, ale cieszyłam się, że byliśmy tu razem.
-Czas odpakować prezenty! - Amy jednym susem znalazła się obok świątecznego, migoczącego drzewka. Wszyscy poszli za jej przykładem i dopadli się do swoich prezentów. Jedynie Jimmy siedział na kanapie i popijał swoją whisky. Ja również dolałam sobie na rozluźnienie i usiadłam obok niego.
-Jak się czujesz James?
-A jak myślisz? Jak gówno - warknął, jednak jego ton głosu od razu złagodniał - Przepraszam Nicky, niepotrzebnie przyszedłem...
-Oszalałeś? Nie wyobrażam sobie jak mogłoby cię tutaj z nami nie być - mocno ścisnęłam jego dłoń.
-Tylko psuję atmosferę. Święta powinny być szczęśliwe, pełne radości, a wasze takie nie są, właśnie przeze mnie.
-To prawda, że mieliśmy trudny czas. Choroba Amy, później to zastraszanie Alice, Robert... - ciężko przełknęłam ślinę - Ale nic nie jest ważne, kiedy wracamy do domu, pamiętasz? Sam napisałeś te słowa. Nic się nie liczy, kiedy możemy być razem.
Spojrzał na mnie przeszklonymi oczami. Czułam, że za chwilę rozpłaczemy się jak małe dzieci. I właśnie jego łzy wywołały moje.
-Nie rozumiem tego Nicole, nie mogę tego pojąć. Dlaczego ona mi to robi? Dlaczego zachowuje się właśnie tak? Przecież to co się stało, to nie jej wina, tylko tego pieprzonego dupka. I wreszcie mamy to za sobą, poszedł siedzieć, bo zasłużył na to. Dlaczego nie może być normalnie? Przecież ja wciąż ją kocham, z mojej strony nic się nie zmieniło. Jest tak samo ważna, potrzebuję jej jak tlenu. Była moją Nadzieją, bez niej... bez niej nie mam nic.
-Jimmy nie mów tak! Nie wiem dlaczego Hope zachowuję się tak, a nie inaczej. Być może się boi, że ją odrzucisz. A może po prostu wstydzi się tego, co się stało. Ale nie możesz mówić, że bez niej świat nie istnieje. Masz nas Jimmy, jesteśmy rodziną.
-Wszystko mi o niej przypomina - westchnął - Kiedy tylko siadam do perkusji myślę o tym, jak się poznaliśmy. Wspominam to jak graliśmy razem i to jak nagrywaliśmy te śmieszne filmy. Kochałem to, ale bez niej nic nie jest takie samo.
-Daj jej czas - oparłam czoło o jego czoło i pogłaskałam go po brodzie - Jesteś cudownym facetem, zobaczysz, będziesz jeszcze cholernie szczęśliwy.
-Już nigdy nie będę.
-O czym tak gadacie? - Brian wbił się na miejsce między nami - Jimmy, kochany, uśmiechnij się, są święta!
Święta minęły szybciej niż się tego spodziewaliśmy. Jednak ja z Mattem wciąż leżałam na kanapie ciesząc się ze swojego urlopu i popijając gorącą herbatę.
-Wiesz, podoba mi się ta fryzura, a raczej jej brak - ucałowałam go delikatnie - Jak za czasów Afterlife.
Zaśmiał się pod nosem.
-Jeszcze się wtedy nie znaliśmy, okropne czasy - wzdrygnął się.
-Co prawda ty nie wiedziałeś o moim istnieniu, ale ja już wtedy Cię kochałam - odpięłam guziczki jego koszuli, jednak przerwał nam dzwoniący w korytarzu telefon.
Matt podniósł się leniwie i poszedł odebrać.
-Halo? Co takiego? Ale jak to? - kiedy tylko to usłyszałam, zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do telefonu. Po głosie poznałam, że to Mart - A Jimmy już wie? Ok, zbieramy się.
-Co się dzieje? - spytałam nerwowo.
-Hope wyjechała. Podobno widziała się z Jimmym i powiedziała mu, że nie umie z tym żyć, że na niego nie zasługuje - rzucił telefonem - On sobie z tym nie poradzi! - wrzasnął i uderzył pięścią w ścianę.
-No to co my tu jeszcze robimy? Jedźmy do niego!
Nie zdążyliśmy. James popełnił samobójstwo 28 grudnia 2009 roku. Kiedy przyjechaliśmy do jego domu w Huntington Beach, na miejscu była już ekipa oraz Zacky z Alexis. Zaraz po nas przyjechała reszta a7x. Nikt z nas nie wierzył w to, co się wydarzyło. Ja sama czułam, jakby uleciało ze mnie całe życie. Najgorsze było to, że nie zdążyliśmy się z nim nawet pożegnać. Nie rozumiałam, dlaczego to spotkało właśnie jego. Naszego kochanego, szalonego Reva. Czy naprawdę druga osoba może być całym naszym życiem? Czy zrobiłabym to samo, gdyby Matti odszedł? A może to nie był jedyny powód? Nigdy się tego nie dowiemy...
Parę dni później później dostaliśmy list. Był zaadresowany do Matta, a w dalszej kolejności do każdego członka naszej rodziny. A jego nadawcą był James. W środku były słowa piosenki zatytułowanej "Fiction".
Resztę historii już znacie. Kiedy to czytacie, chłopaki z pewnością wydają kolejną z rzędu płytę. Pewnie "Fiction" znalazło się na jednej z nich. A co u nas? Parę miesięcy po śmierci Jimmego, dowiedzieliśmy się, że Amy jest zdrowa. Chemioterapia przyniosła skutki. W dodatku dostała się na studia w Long Beach, a więc została u nas. Alexis i Zacky oraz ja z Mattem wzięliśmy ślub w tym samym dniu, na którym z inicjatywy Matta pojawili się moi rodzice. Chociaż były to najpiękniejsze momenty naszego życia, nie potrafiliśmy się tym cieszyć w pełni. Z pewnością brakowało nam Jimmego, ale czuliśmy, że jest obok. Za to Alice i Brian zaczęli od zupełnie innej strony i jak mogliśmy się domyśleć, spodziewają się dziecka. Mart i Johnny również żyją swoją cudowną miłością. A Ashley wyjechała z Franekiem do Francji, w końcu obiecali to sobie.
Hope po pogrzebie już nigdy się do nas nie odezwała, jednak poznaliśmy powód. Po gwałcie Roberta Mortensen zaszła z nim w ciąże. Uznała, że nie potrafiłaby żyć z Jimmym, jednak teraz nie umie żyć bez niego. Prawdopodobnie wyjechała do Europy.
I oto cała nasza historia. Czasem słońce, czasem deszcz. Miłość, która sypała się płatami w dół. Szczęście, które rozpalało nam serca. Smutek, który rozrywał nam serca. Dziękuję wam. Być może jeszcze się spotkamy.
Nicole.
KONIEC
Kocham was. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy w kolejnym moim opowiadaniu. Specjalne podziękowania dla : JOANNY, SYLWII, MARTYNKI, OLCYSIA, VIS, ADY, FALLEN, CAROLINE SANDERS, ZMORY , bo czytałyście chyba do samego końca. To by było na tyle. Kolejny raz się żegnam. Wasza Jenny.
sobota, 5 października 2013
środa, 10 lipca 2013
35. Destroy all morality
Na backstage'u nagle zrobiło się głośno i gwarno. Obie ekipy techniczne zeszły ze sceny, a chwilę później w sali koncertowej rozbłysły rażące światła reflektorów i ognista oprawa. To znak, że chłopaki powinni wyjść już na swój koncert. Nasz ekipa, czyli całe a7x przysiadło na wzmacniaczach za kulisami i z rozbawieniem obserwowaliśmy jak Gee wskakuję na scenę i od razu dopada mikrofonu. Za nim Bob Bryar, Mikey i Ray. Frank gdzieś się zagubił na ostatnie piętnaście minut, ale gdy w całej hali rozbrzmiała stopa perkusji wybijająca rytm Teenagers, nagle wbiegł tylnym wejściem, przemknął przez backstage niczym huragan i dorwał się do gitary na scenie. Tłum od razu zareagował na to ogromną wrzawą i oklaskami. Większość ludzi przyszła tutaj dla My Chemical Romance. Nasze chłopaki rzadko grają takie " przyjacielskie " koncerty, ale kiedy już się zdarza, wszystko przebiega z ogromną pompą. Na pierwszy rzut oka było widać, że cały ten koncert to bardzo duże i drogie przedsięwzięcie. Wydłużony czas, niesamowita scenografia, vipowskie bilety. Robert puszył się jak paw i co chwilę zerkał w naszą stronę. A raczej gapił się na Hope. Swoją drogą, mógłby dać jej spokój. James nie należy do nerwusów, ale jestem pewna, że w tej sytuacji walczyłby jak lew. A cały ten Robert to zbyt pewny siebie, nastroszony dupek. Niezwykle przystojny, to prawda, ale nie lubię takich. Jest w jego spojrzeniu coś takiego, co nie pozwala mu ufać. Zazwyczaj nie oceniam ludzi powierzchownie, być może się mylę. Uważam po prostu, że nasza Mortensen powinna trzymać się od niego z daleka.
-I jak ci się podoba? - spytał Shads - Chłopaki nieźle wymiatają, prawda?
-Są świetni na żywo! Może nawet uda mi się namówić ich na krótki wywiad, jak myślisz? - rozpromieniłam się na myśl o cudownym artykule na świeżo po koncercie.
-Kocurku, nie jesteś w pracy - zaśmiał się w odpowiedzi i podał mi butelkę z piwem - Wyluzuj się trochę.
-Ashley, a tobie jak się podoba? - Marta stuknęła ją w bok - Jeszcze nie zeszłaś na zawał?
-Pamiętaj o głębokim oddychaniu młoda - Johnny nie mógł pozostawić sytuacji bez ironicznej uwagi.
-Jeśli chcesz to z łatwością mogę odciąć ci dopływ tlenu - odparła - Mały, zgryźliwy gnom - dodała pod nosem.
-Radziłbym zachowywać się grzeczniej moja droga, bo inaczej nici z imprezy - poczochrał ją po włosach - a z tego co zauważyłam, to zdążyłaś już zacieśnić znajomość z Iero, byłoby szkoda, gdybyś go już więcej nie zobaczyła - prychnął.
-Jeszcze się zdziwisz - odparła jedynie z cwaniackim uśmiechem.
-Dobra, to ostatni kawałek - Gates szybko zmienił temat - Spodziewam się kilku bisów i lecimy roznieść Los Angeles motherfuckers!
-Kocham to miasto - odparł Shads i założył czapeczkę na granatową bandamkę - Ma taki niesamowity klimat.
-Ja tam wolę Las Vegas - Jimmy rozmarzył się na chwilę - Kojarzy mi się z Bat Country i Beast and the Harlote.
-Szampanem lejącym się strumieniami... - dodał Christ.
-Z bitą śmietaną i rzucaniem się ciastem z ... - Gates dołożył swoje trzy grosze z kocim uśmieszkiem, a Alice dokończyła za niego.
-...z jakimiś laskami - i prychnęła.
-Oj tam, każdy z nas był wtedy wolny - zaśmiał się Jimmy - Oprócz Bakera oczywiście, ale on był grzeczny.
-Zresztą byliśmy młodzi, mieliśmy inny stosunek do życia, te czasy już minęły - powiedział Matt uśmiechając się lekko - Teraz inne rzeczy nam w głowie.
-Zupełnie inne rzeczy - powtórzył Zacky ledwo dosłyszalnym szeptem i przygarnął Alexis ramieniem.
Wtedy za kulisami zjawił się ktoś z naszej ekipy i powiedział, że chłopaki wychodzą za dwie minuty. Przez chwilę skupiłam się na owacjach i oklaskach dobiegających z hali. Zabrzmiały ostatnie gitarowe riffy i słowa podziękowania od Gerarda. Sam zapowiedział koncert sevenfoldów i pożegnał się z publicznością. Dodał, że to będzie długa i szalona noc. Nawet nie miał pojęcia ile w tym racji...
Koncert był epicki. Jak zawsze świetny dobór set listy, hipnotyzujące riffy piosenek, które znam tak dobrze, a za każdym razem odkrywam w nich coś nowego. Do tego bogata scenografia, efekty, ale przede wszystkim mój Matt, tak cholernie seksowny na scenie. Kiedy przekraczał próg kulis, zupełnie zapominał o całym świecie. Wszystko wokół nie istniało dla niego. Był skoncentrowany, energetyczny, wrażliwy jedynie na dźwięki, czuły na słowa, które wypływają z jego ust. Na scenie był po prostu szczęśliwy. Powiedział mi kiedyś, że tak samo czuje się, gdy trzyma mnie w ramionach. To najcudowniejsza rzecz, jaką usłyszałam w ciągu całego mojego życia.
Nie mogłam powstrzymać się, żeby wyjąć notatnik i zapisać parę smaczków z koncertu. Akurat miałam okazję, bo Matta nie było w pobliżu. To się nazywa natręctwo zawodowe. Muszę pisać. A z tego koncertu wyszłaby całkiem niezła recenzja. Później stało się coś, czego nikt z nas by się nie spodziewał. Oświetleniowcy wygasili scenę, a za chwilę rzucili czerwoną strugę światła na środek , gdzie przed mikrofonem pojawił się Zacky z gitarą akustyczną. Musnął struny i zaśpiewał ulubiony fragment milionów fanów : Seize the day or die regretting the time you lost ...
Przestał grać, jednak z tyłu sceny wciąż słychać było ukochaną piosenkę Alexis. On mówił :
-To szczególna chwila, trochę się denerwuję - zaśmiał się poprawiając mankiety koszuli. Alex odstawiła piwo i nerwowo zeskoczyła ze wzmacniacza - Dzisiaj mija dokładnie dziesięć lat od momentu, w którym poznałem wyjątkową dla mnie osobę. Jest naprawdę niezwykła. Taka ciepła i kochająca. Świetnie gotuje, a dziara jeszcze lepiej - zaśmiał się nerwowo, a w oczach Alex zakręciły się łzy - Do rzeczy, zanim zacznę gadać głupoty. Myślę, że najwyższy czas, żeby przedstawić ją światu, jako wybrankę mojego serca, na całe życie. Alexis - powiedział i wskazał gestem dłoni, żeby wyszła na scenę. Kiedy już to zrobiła uklęknął przed nią i spytał - Czy zostaniesz moją żoną?
-Tak - uśmiechnęła się nieśmiało i wtuliła w jego klatkę. Powstrzymała łzy aż do momentu, kiedy wróciła na backstage. Tam były już tylko gratulację, wzruszenie i ogromna radość.
Trudno było mi nawet wyobrazić sobie jak ogromna była to miłość. Po tym wszystkim co się stało, po przygodzie z Carol, potrafili sobie wybaczyć i zacząć od nowa. A teraz jeszcze ten ślub. Widziałam, jak Alexis się cieszyła. Myślała, że już nigdy nie doczeka się takiego gestu ze strony Bakera, a on zrobił to w tak niekonwencjonalny sposób. Prawda jest taka, że są dla siebie stworzeni i co by się nie działo i tak znajdą do siebie drogę. Może nie zawsze usłaną różami, ale wspólną.
-Gratuluję! - Przytuliłam i otarłam łzy wzruszenia z jej rumianych policzków - Cieszę się, że wszystko się ułożyło.
-Dzięki Nicky. Teraz kolej na ciebie. - Mrugnęła i poszła odbierać kolejne gratulację.
Na mnie... Teraz kolej na mnie... Kilka razy powtórzyłam to w myślach, zerkając jak Matti szaleje na scenie. Czy to byłoby możliwe? Na pewno nie w najbliższym czasie. Jest tyle przeszkód do ominięcia ; Valary, Amy, moja rodzina. Powinnam zacząć powoli układać swoje sprawy, jeśli chcę mieć spokojne życie, wymarzony ślub, szczęśliwą rodzinę. Ale jeszcze nie czas na takie wybryki.
-O czym tak myślisz? - usłyszałam za sobą zachrypnięty głos Amy.
-Marzę o świetlanej przyszłości - odparłam - Zazwyczaj takie obrazki bardzo mnie wzruszają - wskazałam na rozczuloną i szczęśliwą Alex.
-Ahh tak , mnie też, trochę - stwierdziła chłodno - Planujesz przyszłość z moim bratem?
-Chyba...tak - odpowiedziałam zdziwiona taką śmiałością - Chciałabym mieć z nim wspólną przyszłość, zależy mi na nim.
-Widać - spojrzała na mnie - A jemu zależy?
-Myślę, że tak. W końcu jesteśmy razem, planujemy, że wprowadzę się do Shadsa jak tylko poczujesz się lepiej.
-Nie wiedziałam... - fuknęła.
-Mieliśmy ci powiedzieć, ale nie było okazji. Przecież to nic takiego - uśmiechnęłam się do niej, ale nie zareagowała.
-Słuchaj Nicole - zaczęła - To nie tak, że ja cię nie lubię. Widzę, że się starasz i uważam, że jesteś ok. Ale nie jestem pewna, czy dobrze robisz angażując się tak bardzo w związek z Mattem.
-Dlaczego? - Obróciłam się w jej stronę i napotkałam zielone spojrzenie.
-Przez przeszłość. Nie oszukujmy się, on nigdy nie zapomni o Val - powiedziała i dodała ciszej - Valary będzie tutaj dzisiaj wieczorem.
Zatkało mnie. Zupełnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wiedziałam, że Amy nie jest grzeczną dziewczynką, ale to był cios poniżej pasa.
-Nie mogłaś sobie odpuścić chociaż raz? Wiem, że nie jest nam po drodze, ale ja się staram, robię wszystko, żebyśmy miały dobre relacje. Dlaczego mi to robisz, co? - Posmutniałam, od razu to zauważyła.
-To nie ja- odparła.
-Jak to?
-Spytaj Matta. - Lekko pogłaskała mnie po nadgarstku, ale szybko zabrała dłoń - Może daj sobie z nim spokój? Dla samej siebie Nicky - dodała i poszła do reszty.
-Dobranoc Los Angeles, jesteście niesamowici! - rozbrzmiał chrypliwy głos Shadowsa - Widzimy się następnym razem, do zobaczenia!
Oklaski długo odbijały się echem. Później chłopaki udzielali kilku słów do wywiadów, robili wspólne zdjęcia z My Chem, aż w końcu przyszedł Larry razem z Robertem.
-Świetny koncert - stwierdził Taylor i po kolei przybijał piątki z każdym - To co, gotowi na after party?
-A zapewniasz dużo wódki i dobrą zabawę? - Syn ścisnął jego dłoń.
-Brzmi jak wyzwanie - zaśmiał się, ukazując urocze dołeczki w policzkach - Myślę, że podołam.
-No to jazda! - Frank dał sygnał i wszyscy zwróciliśmy się do wyjścia.
Trzeba to przyznać Larry'emu - ten klub to świetny wybór. Nasza ekipa zajęła osobną salę, z niesamowitą, ostrą muzyką. Usiedliśmy na skórzanych kanapach i na początek zamówiliśmy kolorowe drinki. Wszyscy oprócz Matta. Wciąż chodziło mi po głowie to, co powiedziała mi Amy. Nie mogłam się dobrze bawić nie wiedząc o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Kiedy Matt poszedł do baru, żeby zamówić sok dla młodej, od razu ruszyłam za nim.
-Dlaczego nie pijesz? - Usiadłam na barowym krześle obok niego.
-Ktoś musi odwieźć Amy do hotelu kocurku, przecież nie ma na tyle siły, żeby siedzieć tu całą noc - odparł i złapał się za kieszeń. Dzwoniła... - Tak, za pół godzinki przyjedź do klubu. To na razie - powiedział do słuchawki.
-Kto dzwonił? - przecież wiedziałam, chciałam, żeby sam mi to powiedział.
-Valary.
-Przyjedzie tu? A co ona robi w LA?
-Nie chcę zostawić młodej samej, więc ustaliliśmy, że Val przyjedzie i posiedzi z nią w hotelu - odparł jakby nigdy nic - Amy jest szczęśliwa, a my mamy wieczór dla siebie, niepotrzebnie się denerwujesz.
Lekko pogłaskał mnie po włosach. Uśmiechnęłam się niepewnie, jednak nie jestem przekonana, czy to wszystko to dobry pomysł. Przecież odpuściłabym tą imprezę, w dodatku byłabym spokojniejsza. Po tej rozmowie z Amy zauważyłam, że ona wcale nie jest źle nastawiona do mnie. Można nawet stwierdzić, że chciała dobrze, tylko ta przyjaźń z DiBenedetto źle na nią wpływała. Może gdyby od początku wiedziała, że Valary zdradziła jej brata teraz byłoby inaczej... Ktoś powinien jej powiedzieć, jednak ja nie chciałam być posłańcem złych wieści.
Impreza trwała w najlepsze, jednak Ashley nie bawiła się zbyt dobrze. Nie należała raczej do dziewczyn, które się przemują, jednak dzisiejszego wieczora czuła się dziwnie. Cały czas myślała tylko o tej rozmowie z Frankiem. Była zła na siebie, że tak szybko dała mu się omotać, to zupełnie nie w jej stylu. Ale stało się, odleciała. Ciężko się dziwić, pewnie działał tak na większość dziewczyn, które spotykał. W dodatku cały czas kręcił się gdzieś w pobliżu i uśmiechał się w seksowny sposób. Pociągnęła usta czerwoną szminką i usiadła przy barze. Nie musiała długo czekać, żeby kątem oka zobaczyć Iero obok siebie. Uśmiechnęła się lekko.
-Jesteś urocza - stwierdził i kiwnął na barmana - Dwa razy mojito!
-A ty pijany - stwierdziła i obróciła się za siebie. Nikt na nich nie patrzył.
-Wiem. A kiedy jestem pijany to mój mózg twierdzi, że świetny ze mnie tancerz. Rano okazuję się, że to wcale nie prawda.
-Sprawdzimy? - uśmiechnęła się kokietując.
-Długo nie trzeba mnie prosić - odparł i ukłonił się przed nią - Madame.
-Messieur - podała mu dłoń i poddanie obróciła się dookoła.
-Oh l'amour, pojedź ze mną do Paryża - wyszeptał jej do ucha i przycisnął mocniej.
-Quand vous voulez aimé - odparła, jednak szybko zauważyła, że tego już nie zrozumiał - Kiedy tylko chcesz kochany - powtórzyła.
-Jutro - powiedział poważnie.
-Powiesz to na trzeźwo? - zaśmiała się.
Lekko ujął jej twarz i odgarnął z ramion czarne loki. Przejechał dłonią wzdłuż jej talii i przyłożył usta do policzka.
-Powiem ci wszystko co tylko zechcesz - wymruczał, aż przeszły ją ciarki.
-To przecież jakieś szaleństwo - położyła dłoń na jego ramieniu.
-Wyglądasz na szaloną - stwierdził.
-Ty też.
-A więc brzmi to jak niezły biznes - odparł - Jestem też dziwny, ale na pewno się przyzwyczaisz.
-Tak prawdę mówiąc, to kto w dzisiejszych czasach jest normalny? - prychnęła.
-Na pewno nie ty - zaśmiał się - właśnie zakochujesz się w dużo starszej gwieździe rocka, a domyślam się, że nie masz tego w zwyczaju.
-Pieprzyć to, jest cudnie - powiedziała i pozwoliła mu złożyć czuły pocałunek na swoich ustach.
Valary pojawiła się w klubie o czasie. Wyglądała bardzo dobrze mimo, że miała tylko wejść po Matta. Była ubrana w czarne, opięte jeansy, granatowe szpilki i koszulę w tym samym odcieniu. W dodatku krwiście czerwone usta. Stanęła przy barze, chyba czuła się niechcianym gościem.
-Wrócę za jakąś godzinkę Nicky - Matt pocałował mnie w skroń - Przepraszam, że tak wyszło, Amy jest już zmęczona, trzeba ją odwieźć.
-Nie tłumacz się, wszystko wporządku - odparłam i pogłaskałam go po ramieniu - Wracaj szybko.
Było już grubo po trzeciej w nocy. Część ekipy świetnie się bawiła, jednak większość była już zalana w trupa. Gates opowiadał anegdoty z tras koncertowych, Johnny przysypiał na ramieniu Mart, Gerard śpiewał ckliwe, miłosne piosenki dla Alex i Zacky'ego. Robert był zupełnie pijany. Kręcił się w kółko i z nikim nie rozmawiał. Kiedy tylko Matt wyszedł przybiegł do mnie Jimmy.
-Nicky, nie widziałaś Hope? - spytał zdezorientowany - Jakieś dwadzieścia minut temu wyszła do łazienki i wciąż jej nie ma.
-Nie widziałam jej już od dawna, pójdę sprawdzić, ok?
-Dobrze - podparł się pod boki i nerwowo uderzał podeszwą o podłogę.
Poszłam na miejsce, które wskazał mi Rev, ale niestety, nie było jej tam. Bardzo się zmartwił. Kiedy okazało się, że nikt od dawna jej nie widział zaczął świrować.
-A gdzie ten dupek Robert? - zauważył - Widzieliście go? Powiedzcie, że gdzieś się tu kręci.
-Spokojnie stary, pewnie leży zachlany w męskim kiblu - Brian poklepał go po ramieniu.
Nagle usłyszeliśmy jakieś krzyki na zapleczu klubu.
-Hope, to na pewno Hope! - wrzasnął Rev i pobiegł w tamtą stronę, a za nim ja i Brian.
Długi, obskurny korytarz prowadził do drzwi z nalepkami i napisem " pomieszczenie służbowe ". Właśnie stamtąd dobiegały zduszone krzyki. Nie wiele myśląc James dopadł klamki, jednak było zamknięte.
-Stary, uspokój się - Brian starał się go odciągnąć, jednak wyrwał mu się i potraktował drzwi solidnym kopniakiem.
-Jimmy! - usłyszeliśmy cichy jęk Hope.
Robert przyciskał ją do ściany, mocno trzymając za nadgarstki. Stała tyłem, od razu widać było, że bardzo ją skrzywdził. Bluzka, którą miała na sobie była zupełnie podarta, a Hope potargana, cała rozmazana i wciąż nie przestawała płakać. Na szyi widniały ślady przyduszenia, pod okiem duże limo. Zamarliśmy. Widziałam, jak Jamesowi kraje się serce, jak cholernie cierpiał widząc ten obraz.
-Ty skurwysynu !!! - wrzasnął i rzucił się na Taylora.
Z łatwością obalił go na ziemie i uderzał raz po razie. Ja podbiegłam do Hope i przytuliłam ją do siebie. Robert na początku coś krzyczał, machał rękami, w końcu zamilkł , ale James nie przestawał.
-Chłopie, przestań, przecież go zabijesz! - Brian starał się go odciągnąć, ale Rev odepchnął go mocno.
-Jimmy błagam cię, uspokój się, przecież nie chcesz mieć problemów - wrzasnęłam - Załatwimy to w inny sposób.
Wstał, kopnął go w żebra i splunął mu w twarz. Mocno zacisnął zęby robiąc krok w kierunku Hope. Chciał coś powiedzieć, jednak szybko odwrócił się na pięcie i wybiegł.
-Brian, idź za nim - powiedziałam - I zadzwońcie po policje.
I co i jak? Wiem, trochę gorzko. Jakieś prośby, sugestie, propozycje? Dawać kochane, bo nie mam pomysłów. Nie bijcie, błagam.
-I jak ci się podoba? - spytał Shads - Chłopaki nieźle wymiatają, prawda?
-Są świetni na żywo! Może nawet uda mi się namówić ich na krótki wywiad, jak myślisz? - rozpromieniłam się na myśl o cudownym artykule na świeżo po koncercie.
-Kocurku, nie jesteś w pracy - zaśmiał się w odpowiedzi i podał mi butelkę z piwem - Wyluzuj się trochę.
-Ashley, a tobie jak się podoba? - Marta stuknęła ją w bok - Jeszcze nie zeszłaś na zawał?
-Pamiętaj o głębokim oddychaniu młoda - Johnny nie mógł pozostawić sytuacji bez ironicznej uwagi.
-Jeśli chcesz to z łatwością mogę odciąć ci dopływ tlenu - odparła - Mały, zgryźliwy gnom - dodała pod nosem.
-Radziłbym zachowywać się grzeczniej moja droga, bo inaczej nici z imprezy - poczochrał ją po włosach - a z tego co zauważyłam, to zdążyłaś już zacieśnić znajomość z Iero, byłoby szkoda, gdybyś go już więcej nie zobaczyła - prychnął.
-Jeszcze się zdziwisz - odparła jedynie z cwaniackim uśmiechem.
-Dobra, to ostatni kawałek - Gates szybko zmienił temat - Spodziewam się kilku bisów i lecimy roznieść Los Angeles motherfuckers!
-Kocham to miasto - odparł Shads i założył czapeczkę na granatową bandamkę - Ma taki niesamowity klimat.
-Ja tam wolę Las Vegas - Jimmy rozmarzył się na chwilę - Kojarzy mi się z Bat Country i Beast and the Harlote.
-Szampanem lejącym się strumieniami... - dodał Christ.
-Z bitą śmietaną i rzucaniem się ciastem z ... - Gates dołożył swoje trzy grosze z kocim uśmieszkiem, a Alice dokończyła za niego.
-...z jakimiś laskami - i prychnęła.
-Oj tam, każdy z nas był wtedy wolny - zaśmiał się Jimmy - Oprócz Bakera oczywiście, ale on był grzeczny.
-Zresztą byliśmy młodzi, mieliśmy inny stosunek do życia, te czasy już minęły - powiedział Matt uśmiechając się lekko - Teraz inne rzeczy nam w głowie.
-Zupełnie inne rzeczy - powtórzył Zacky ledwo dosłyszalnym szeptem i przygarnął Alexis ramieniem.
Wtedy za kulisami zjawił się ktoś z naszej ekipy i powiedział, że chłopaki wychodzą za dwie minuty. Przez chwilę skupiłam się na owacjach i oklaskach dobiegających z hali. Zabrzmiały ostatnie gitarowe riffy i słowa podziękowania od Gerarda. Sam zapowiedział koncert sevenfoldów i pożegnał się z publicznością. Dodał, że to będzie długa i szalona noc. Nawet nie miał pojęcia ile w tym racji...
Koncert był epicki. Jak zawsze świetny dobór set listy, hipnotyzujące riffy piosenek, które znam tak dobrze, a za każdym razem odkrywam w nich coś nowego. Do tego bogata scenografia, efekty, ale przede wszystkim mój Matt, tak cholernie seksowny na scenie. Kiedy przekraczał próg kulis, zupełnie zapominał o całym świecie. Wszystko wokół nie istniało dla niego. Był skoncentrowany, energetyczny, wrażliwy jedynie na dźwięki, czuły na słowa, które wypływają z jego ust. Na scenie był po prostu szczęśliwy. Powiedział mi kiedyś, że tak samo czuje się, gdy trzyma mnie w ramionach. To najcudowniejsza rzecz, jaką usłyszałam w ciągu całego mojego życia.
Nie mogłam powstrzymać się, żeby wyjąć notatnik i zapisać parę smaczków z koncertu. Akurat miałam okazję, bo Matta nie było w pobliżu. To się nazywa natręctwo zawodowe. Muszę pisać. A z tego koncertu wyszłaby całkiem niezła recenzja. Później stało się coś, czego nikt z nas by się nie spodziewał. Oświetleniowcy wygasili scenę, a za chwilę rzucili czerwoną strugę światła na środek , gdzie przed mikrofonem pojawił się Zacky z gitarą akustyczną. Musnął struny i zaśpiewał ulubiony fragment milionów fanów : Seize the day or die regretting the time you lost ...
Przestał grać, jednak z tyłu sceny wciąż słychać było ukochaną piosenkę Alexis. On mówił :
-To szczególna chwila, trochę się denerwuję - zaśmiał się poprawiając mankiety koszuli. Alex odstawiła piwo i nerwowo zeskoczyła ze wzmacniacza - Dzisiaj mija dokładnie dziesięć lat od momentu, w którym poznałem wyjątkową dla mnie osobę. Jest naprawdę niezwykła. Taka ciepła i kochająca. Świetnie gotuje, a dziara jeszcze lepiej - zaśmiał się nerwowo, a w oczach Alex zakręciły się łzy - Do rzeczy, zanim zacznę gadać głupoty. Myślę, że najwyższy czas, żeby przedstawić ją światu, jako wybrankę mojego serca, na całe życie. Alexis - powiedział i wskazał gestem dłoni, żeby wyszła na scenę. Kiedy już to zrobiła uklęknął przed nią i spytał - Czy zostaniesz moją żoną?
-Tak - uśmiechnęła się nieśmiało i wtuliła w jego klatkę. Powstrzymała łzy aż do momentu, kiedy wróciła na backstage. Tam były już tylko gratulację, wzruszenie i ogromna radość.
Trudno było mi nawet wyobrazić sobie jak ogromna była to miłość. Po tym wszystkim co się stało, po przygodzie z Carol, potrafili sobie wybaczyć i zacząć od nowa. A teraz jeszcze ten ślub. Widziałam, jak Alexis się cieszyła. Myślała, że już nigdy nie doczeka się takiego gestu ze strony Bakera, a on zrobił to w tak niekonwencjonalny sposób. Prawda jest taka, że są dla siebie stworzeni i co by się nie działo i tak znajdą do siebie drogę. Może nie zawsze usłaną różami, ale wspólną.
-Gratuluję! - Przytuliłam i otarłam łzy wzruszenia z jej rumianych policzków - Cieszę się, że wszystko się ułożyło.
-Dzięki Nicky. Teraz kolej na ciebie. - Mrugnęła i poszła odbierać kolejne gratulację.
Na mnie... Teraz kolej na mnie... Kilka razy powtórzyłam to w myślach, zerkając jak Matti szaleje na scenie. Czy to byłoby możliwe? Na pewno nie w najbliższym czasie. Jest tyle przeszkód do ominięcia ; Valary, Amy, moja rodzina. Powinnam zacząć powoli układać swoje sprawy, jeśli chcę mieć spokojne życie, wymarzony ślub, szczęśliwą rodzinę. Ale jeszcze nie czas na takie wybryki.
-O czym tak myślisz? - usłyszałam za sobą zachrypnięty głos Amy.
-Marzę o świetlanej przyszłości - odparłam - Zazwyczaj takie obrazki bardzo mnie wzruszają - wskazałam na rozczuloną i szczęśliwą Alex.
-Ahh tak , mnie też, trochę - stwierdziła chłodno - Planujesz przyszłość z moim bratem?
-Chyba...tak - odpowiedziałam zdziwiona taką śmiałością - Chciałabym mieć z nim wspólną przyszłość, zależy mi na nim.
-Widać - spojrzała na mnie - A jemu zależy?
-Myślę, że tak. W końcu jesteśmy razem, planujemy, że wprowadzę się do Shadsa jak tylko poczujesz się lepiej.
-Nie wiedziałam... - fuknęła.
-Mieliśmy ci powiedzieć, ale nie było okazji. Przecież to nic takiego - uśmiechnęłam się do niej, ale nie zareagowała.
-Słuchaj Nicole - zaczęła - To nie tak, że ja cię nie lubię. Widzę, że się starasz i uważam, że jesteś ok. Ale nie jestem pewna, czy dobrze robisz angażując się tak bardzo w związek z Mattem.
-Dlaczego? - Obróciłam się w jej stronę i napotkałam zielone spojrzenie.
-Przez przeszłość. Nie oszukujmy się, on nigdy nie zapomni o Val - powiedziała i dodała ciszej - Valary będzie tutaj dzisiaj wieczorem.
Zatkało mnie. Zupełnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wiedziałam, że Amy nie jest grzeczną dziewczynką, ale to był cios poniżej pasa.
-Nie mogłaś sobie odpuścić chociaż raz? Wiem, że nie jest nam po drodze, ale ja się staram, robię wszystko, żebyśmy miały dobre relacje. Dlaczego mi to robisz, co? - Posmutniałam, od razu to zauważyła.
-To nie ja- odparła.
-Jak to?
-Spytaj Matta. - Lekko pogłaskała mnie po nadgarstku, ale szybko zabrała dłoń - Może daj sobie z nim spokój? Dla samej siebie Nicky - dodała i poszła do reszty.
-Dobranoc Los Angeles, jesteście niesamowici! - rozbrzmiał chrypliwy głos Shadowsa - Widzimy się następnym razem, do zobaczenia!
Oklaski długo odbijały się echem. Później chłopaki udzielali kilku słów do wywiadów, robili wspólne zdjęcia z My Chem, aż w końcu przyszedł Larry razem z Robertem.
-Świetny koncert - stwierdził Taylor i po kolei przybijał piątki z każdym - To co, gotowi na after party?
-A zapewniasz dużo wódki i dobrą zabawę? - Syn ścisnął jego dłoń.
-Brzmi jak wyzwanie - zaśmiał się, ukazując urocze dołeczki w policzkach - Myślę, że podołam.
-No to jazda! - Frank dał sygnał i wszyscy zwróciliśmy się do wyjścia.
Trzeba to przyznać Larry'emu - ten klub to świetny wybór. Nasza ekipa zajęła osobną salę, z niesamowitą, ostrą muzyką. Usiedliśmy na skórzanych kanapach i na początek zamówiliśmy kolorowe drinki. Wszyscy oprócz Matta. Wciąż chodziło mi po głowie to, co powiedziała mi Amy. Nie mogłam się dobrze bawić nie wiedząc o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Kiedy Matt poszedł do baru, żeby zamówić sok dla młodej, od razu ruszyłam za nim.
-Dlaczego nie pijesz? - Usiadłam na barowym krześle obok niego.
-Ktoś musi odwieźć Amy do hotelu kocurku, przecież nie ma na tyle siły, żeby siedzieć tu całą noc - odparł i złapał się za kieszeń. Dzwoniła... - Tak, za pół godzinki przyjedź do klubu. To na razie - powiedział do słuchawki.
-Kto dzwonił? - przecież wiedziałam, chciałam, żeby sam mi to powiedział.
-Valary.
-Przyjedzie tu? A co ona robi w LA?
-Nie chcę zostawić młodej samej, więc ustaliliśmy, że Val przyjedzie i posiedzi z nią w hotelu - odparł jakby nigdy nic - Amy jest szczęśliwa, a my mamy wieczór dla siebie, niepotrzebnie się denerwujesz.
Lekko pogłaskał mnie po włosach. Uśmiechnęłam się niepewnie, jednak nie jestem przekonana, czy to wszystko to dobry pomysł. Przecież odpuściłabym tą imprezę, w dodatku byłabym spokojniejsza. Po tej rozmowie z Amy zauważyłam, że ona wcale nie jest źle nastawiona do mnie. Można nawet stwierdzić, że chciała dobrze, tylko ta przyjaźń z DiBenedetto źle na nią wpływała. Może gdyby od początku wiedziała, że Valary zdradziła jej brata teraz byłoby inaczej... Ktoś powinien jej powiedzieć, jednak ja nie chciałam być posłańcem złych wieści.
Impreza trwała w najlepsze, jednak Ashley nie bawiła się zbyt dobrze. Nie należała raczej do dziewczyn, które się przemują, jednak dzisiejszego wieczora czuła się dziwnie. Cały czas myślała tylko o tej rozmowie z Frankiem. Była zła na siebie, że tak szybko dała mu się omotać, to zupełnie nie w jej stylu. Ale stało się, odleciała. Ciężko się dziwić, pewnie działał tak na większość dziewczyn, które spotykał. W dodatku cały czas kręcił się gdzieś w pobliżu i uśmiechał się w seksowny sposób. Pociągnęła usta czerwoną szminką i usiadła przy barze. Nie musiała długo czekać, żeby kątem oka zobaczyć Iero obok siebie. Uśmiechnęła się lekko.
-Jesteś urocza - stwierdził i kiwnął na barmana - Dwa razy mojito!
-A ty pijany - stwierdziła i obróciła się za siebie. Nikt na nich nie patrzył.
-Wiem. A kiedy jestem pijany to mój mózg twierdzi, że świetny ze mnie tancerz. Rano okazuję się, że to wcale nie prawda.
-Sprawdzimy? - uśmiechnęła się kokietując.
-Długo nie trzeba mnie prosić - odparł i ukłonił się przed nią - Madame.
-Messieur - podała mu dłoń i poddanie obróciła się dookoła.
-Oh l'amour, pojedź ze mną do Paryża - wyszeptał jej do ucha i przycisnął mocniej.
-Quand vous voulez aimé - odparła, jednak szybko zauważyła, że tego już nie zrozumiał - Kiedy tylko chcesz kochany - powtórzyła.
-Jutro - powiedział poważnie.
-Powiesz to na trzeźwo? - zaśmiała się.
Lekko ujął jej twarz i odgarnął z ramion czarne loki. Przejechał dłonią wzdłuż jej talii i przyłożył usta do policzka.
-Powiem ci wszystko co tylko zechcesz - wymruczał, aż przeszły ją ciarki.
-To przecież jakieś szaleństwo - położyła dłoń na jego ramieniu.
-Wyglądasz na szaloną - stwierdził.
-Ty też.
-A więc brzmi to jak niezły biznes - odparł - Jestem też dziwny, ale na pewno się przyzwyczaisz.
-Tak prawdę mówiąc, to kto w dzisiejszych czasach jest normalny? - prychnęła.
-Na pewno nie ty - zaśmiał się - właśnie zakochujesz się w dużo starszej gwieździe rocka, a domyślam się, że nie masz tego w zwyczaju.
-Pieprzyć to, jest cudnie - powiedziała i pozwoliła mu złożyć czuły pocałunek na swoich ustach.
Valary pojawiła się w klubie o czasie. Wyglądała bardzo dobrze mimo, że miała tylko wejść po Matta. Była ubrana w czarne, opięte jeansy, granatowe szpilki i koszulę w tym samym odcieniu. W dodatku krwiście czerwone usta. Stanęła przy barze, chyba czuła się niechcianym gościem.
-Wrócę za jakąś godzinkę Nicky - Matt pocałował mnie w skroń - Przepraszam, że tak wyszło, Amy jest już zmęczona, trzeba ją odwieźć.
-Nie tłumacz się, wszystko wporządku - odparłam i pogłaskałam go po ramieniu - Wracaj szybko.
Było już grubo po trzeciej w nocy. Część ekipy świetnie się bawiła, jednak większość była już zalana w trupa. Gates opowiadał anegdoty z tras koncertowych, Johnny przysypiał na ramieniu Mart, Gerard śpiewał ckliwe, miłosne piosenki dla Alex i Zacky'ego. Robert był zupełnie pijany. Kręcił się w kółko i z nikim nie rozmawiał. Kiedy tylko Matt wyszedł przybiegł do mnie Jimmy.
-Nicky, nie widziałaś Hope? - spytał zdezorientowany - Jakieś dwadzieścia minut temu wyszła do łazienki i wciąż jej nie ma.
-Nie widziałam jej już od dawna, pójdę sprawdzić, ok?
-Dobrze - podparł się pod boki i nerwowo uderzał podeszwą o podłogę.
Poszłam na miejsce, które wskazał mi Rev, ale niestety, nie było jej tam. Bardzo się zmartwił. Kiedy okazało się, że nikt od dawna jej nie widział zaczął świrować.
-A gdzie ten dupek Robert? - zauważył - Widzieliście go? Powiedzcie, że gdzieś się tu kręci.
-Spokojnie stary, pewnie leży zachlany w męskim kiblu - Brian poklepał go po ramieniu.
Nagle usłyszeliśmy jakieś krzyki na zapleczu klubu.
-Hope, to na pewno Hope! - wrzasnął Rev i pobiegł w tamtą stronę, a za nim ja i Brian.
Długi, obskurny korytarz prowadził do drzwi z nalepkami i napisem " pomieszczenie służbowe ". Właśnie stamtąd dobiegały zduszone krzyki. Nie wiele myśląc James dopadł klamki, jednak było zamknięte.
-Stary, uspokój się - Brian starał się go odciągnąć, jednak wyrwał mu się i potraktował drzwi solidnym kopniakiem.
-Jimmy! - usłyszeliśmy cichy jęk Hope.
Robert przyciskał ją do ściany, mocno trzymając za nadgarstki. Stała tyłem, od razu widać było, że bardzo ją skrzywdził. Bluzka, którą miała na sobie była zupełnie podarta, a Hope potargana, cała rozmazana i wciąż nie przestawała płakać. Na szyi widniały ślady przyduszenia, pod okiem duże limo. Zamarliśmy. Widziałam, jak Jamesowi kraje się serce, jak cholernie cierpiał widząc ten obraz.
-Ty skurwysynu !!! - wrzasnął i rzucił się na Taylora.
Z łatwością obalił go na ziemie i uderzał raz po razie. Ja podbiegłam do Hope i przytuliłam ją do siebie. Robert na początku coś krzyczał, machał rękami, w końcu zamilkł , ale James nie przestawał.
-Chłopie, przestań, przecież go zabijesz! - Brian starał się go odciągnąć, ale Rev odepchnął go mocno.
-Jimmy błagam cię, uspokój się, przecież nie chcesz mieć problemów - wrzasnęłam - Załatwimy to w inny sposób.
Wstał, kopnął go w żebra i splunął mu w twarz. Mocno zacisnął zęby robiąc krok w kierunku Hope. Chciał coś powiedzieć, jednak szybko odwrócił się na pięcie i wybiegł.
-Brian, idź za nim - powiedziałam - I zadzwońcie po policje.
I co i jak? Wiem, trochę gorzko. Jakieś prośby, sugestie, propozycje? Dawać kochane, bo nie mam pomysłów. Nie bijcie, błagam.
piątek, 28 czerwca 2013
34. Los Angeles baby !
Znowu z przeprosinami, że prawie miesiąc bez odcinka, ale ogłaszam ... fanfary proszę... zakończenie roku już dziś ! Więc jeśli ktoś tu jeszcze zagląda i czeka z utęsknieniem, dobra wiadomość jest taka, ze odcinki będą częściej. Mogę obiecać! W dniu wczorajszym zostałam baardzo mocno zainspirowana przez fotkę z nowej sesji chłopaków, jak również wiadomością, że 27 sierpnia będziemy cieszyć się nową płytką! Cieszycie się tak samo jak ja? Mam nadzieję ;)
Wracam do Was moje kochane, chociaż wiem, że blog troszeczkę osiadł kurzem. Mam nadzieję, że będą jeszcze chętni do czytania, polecajcie mnie jeśli macie ochotę, byłabym Wam baaardzo wdzięczna. Tymczasem życzę miłej lektury, a ja lecę czytać i komentować Wasze blogi, bo mam troszkę zaległości.
Szalonego weekendu, pozdrawiam, Jenny :)
Chociaż trosk było dużo, przez te dwa dni zupełnie o nich zapomnieliśmy. I to nie za sprawą jakiejkolwiek szczęśliwej sytuacji, o nie. Cała nasza ekipa była po prostu całkowicie pochłonięta pracą. Prawdę mówiąc zawsze marzyłam o tym, żeby wyjechać na romantyczny weekend do Miasta Aniołów, opalać się nad basenem ekskluzywnego hotelu i zajadać truskawki. Każdy ma jakieś zachcianki, prawda? No więc miałam weekend, szkoda tylko, że pełen pracy, a nie błogiego lenistwa. Chłopaki nawet na chwilę nie zabawili w hotelu. Zostawili tylko swoje rzeczy i razem z Larrym oraz ekipą techniczną pognali na miejsce wieczornego koncertu. Tam mieli spotkać się z chłopakami z My Chem oraz Robertem, zrobić próbę, podpisać parę autografów, zdjęć, żeby po koncercie mieć czas wolny. My za to w największym upale biegałyśmy w poszukiwaniu klubu, w którym miało odbyć się after party. Nasz cudowny Larry zapisał nam jego adres z błędem, a rezerwację trzeba było odebrać w ciągu godziny. A więc miałyśmy sześćdziesiąt minut i całe LA do przeczesania wzdłuż i w szerz, bo jak zawsze główny menager jest tak zaaferowany pracą, że telefon ma wyłączony...
-Ja go po prostu uduszę! - Alexis po kolejnej próbie dodzwonienia się, z impetem wrzuciła komórkę do torebki - Nie mam już siły!
-Zróbmy przerwę, błagam was! - Mart otarła pot z czoła i stanęła jak wryta opierając dłonie o uda - Dalej nie pójdę!
-Siostro, nie narzekaj, robisz to w słusznej sprawie - zachichotała Ashley i poklepała Martę po ramieniu.
-Dziewczyny, gdzie wasza energia? - Amy pociągnęła Mart za rękę w stronę zacienionych ogródków - Niby to ja mam białaczkę, a chyba jestem w najlepszej formie.
Mała Sanders tak bardzo cieszyła się, że może wyjść ze szpitala i jechać z nami do Los Angeles, że prawie skakała pod sufit, a w dodatku chyba zapomniała jak się marudzi. Byłam przygotowana na jęki i wrzaski, aby zabrać Valary ze sobą, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Jednak nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, już raz się przekonałam, że nie ma co ufać w dobroć tego małego szatana.
-Proponuję mrożoną kawę - powiedziałam, kiedy usiadłyśmy na miękkich kanapach zacienionych ogródków LA.
-Świetnie - odparła Alice, a za nią cała reszta.
To była naprawdę miła chwila relaksu. Przyjemnie było patrzeć jak dziewczyny zmieniają się na moich oczach. Uwielbiałam spędzać z nimi czas. Marta stała się bardziej pewna siebie, a to pewnie dzięki Johnny'emu i ich wspólnemu mieszkaniu. Ali znów śmiała się jak dawniej. Cieszyłam się, że chociaż na chwilę zapomniała o tym koszmarze z Drew'em w roli głównej. Alex promieniała. Wydaję mi się, że między nią a Bakerem jest coraz lepiej. Nie zdziwiłabym się nawet na wiadomość o jakiś zaręczynach. Hope również była coraz bardziej "nasza". Wszyscy cieszyli się, że Rev wreszcie znalazł dziewczynę, która chce z nim być, a nie przeżyć jedną, gorącą noc. Myślę, że ona naprawdę była dla niego nadzieją. Nadzieją na lepsze dni. Patrzył na nią w taki sposób... to było czyste szaleństwo.Byłby gotowy zrobić dla niej wszystko. Taka miłość zdarza się tylko raz w życiu. Amy chowała różki, za to Ashley pokazywała je aż za bardzo. Uwielbiam tą małą diablicę, zresztą nie tylko ja. Faceci po prostu za nią szaleją!
-Nie wiem jak wy, ale zamiast tej kawy napiłabym się martini - rzuciła torebkę na fotel obok i tęsknym wzrokiem odprowadziła kelnera o ciemnych włosach do drzwi knajpy - Cholera, gorący!
-Młoda, nie pozwalaj sobie za dużo - odparła Mart pół żartem pół serio.
-Daj spokój, ma w końcu osiemnaście lat - broniła jej Hope - To co, zamawiamy?
-Dla Amy coś bez procentów - dodałam.
-Dobrze wiem, nie musisz mi matkować Nicki - Amy odpysknęła mi zgryźliwie.
Ashley kokieteryjnie przywołała swojego przystojniaka wzrokiem. W biegu prawie poplątały mu się nogi.
-Dzień dobry, nazywam się David i będę panie obsługiwał. Co podać?
-Sześć razy martini, a dla koleżanki sok pomarańczowy - oparła Ash.
-To tyle?
-To zależy - założyła nogę na nogę i odrzuciła do tyłu hebanowe loczki - Powiedziałeś, że będziesz nas obsługiwał, ale nie określiłeś co wchodzi w zakres tej obsługi, więc nie mogę stwierdzić, czy to na tyle mojego zamówienia...
Nieco się speszył, ale nie pozostał jej dłużny.
-W zakres moich obowiązków wchodzi spełnianie każdej zachcianki klienta, zgodnie z dewizą " nasz klient - nasz pan " - odparł zwięźle.
-Nasz "pan mówisz ... - lekko przygryzła dolną wargę - a stabilne macie te stoły?
-Ashley, bój się Boga! - zareagowała Marta - Wstydziłabyś się! Przepraszam pana, oczywiście poprosimy tylko to martini i sok, resztę sobie darujemy - spojrzała z politowaniem w kierunku siostry.
-No co, niezły był - odparła, kiedy David już się oddalił.
Wtedy zadzwonił telefon Alex. Wybawca Baker sprostował błąd Larrego, a my odetchnęłyśmy z ulgą, że nasz maraton właśnie się skończył.
Tuż po dwudziestej hala zaczęła wypełniać się po brzegi. Tym razem odpuściłyśmy sobie szaleństwo w tłumie i wygodnie zasiadłyśmy na backstage'u. Z niecierpliwością czekałyśmy, aż chłopaki znajdą chwilę czasu, żeby chociaż na moment z nami przysiąść. A tak serio chodziło nam o to, żeby wreszcie poznać Gerarda i spółkę. Alexis miała to za sobą, więc spokojnie sączyła swoje piwo z sokiem malinowym opierając się o wzmacniacz. Amy również zbytnio się nie ekscytowała. Za to cała reszta - włącznie ze mną - wypatrywała tylko, kiedy chłopaki wreszcie skończą próbę. Jakieś dwadzieścia minut później przybiegł Shads, za nim reszta a7x. Kończyli piwo, rozgrzewali struny solówkami, dopalali ostatnie papierosy. Wtedy zabrzmiały ostatnie nuty piosenki granej na scenie, jeśli się nie mylę, chłopaki właśnie skończyli grać "Helene", a więc próba dobiegła końca. Doczekałyśmy się.
-Witam piękne panie ! - Gee wyminął Johnnego, chwycił piwo i podskoczył do Alexis - Kotek, promieniejesz! Baker, czy ja o czymś nie wiem? Gdzie zniknąłeś jakieś pół godzinki temu, co?
-Nie interesuj się - odparł Vangeance, zaciągnął się lekko i odrzucił niedopałek.
-A co tam u ciebie Amy? - Poczochrał ją po włosach śmiejąc się. Zapewne wiedział o tym, jak ta mała złośnica tego nie lubi.
-Ostatnio trochę blado, ale nie narzekam - odparła z ironią.
-Ołł, słyszę, że komuś tu się dowcip wyostrzył! - Ze sceny nadbiegł Iero, a za nim reszta chłopaków.
Zrobił się gwar, wszyscy zaczęli się witać, poznawać, ani się obejrzałam, a chłopaki mignęli mi przed oczami. No cóż, może przynajmniej pogadam z nimi na imprezie.
Ashley kręciła się niecierpliwie po backstage'u nerwowo poprawiając włosy, zerkając na zegarek i postukując obcasami w miejscu.
-Dobra, to przecież nic takiego - powtarzała pod nosem - Co z tego, że to twój ulubiony zespół i że zaraz usłyszysz ich koncert na żywo? Nie potrzebnie się nakręcasz, spokojnie, dziesięć oddechów i wreszcie poznasz się z ...
-Gadasz do siebie? - usłyszała za swoimi plecami. Nie musiała się odwracać, by poznać go po głosie.
-Czasem mi się zdarza. Nie kontroluję tego - odparła - Ty nie?
-Czasami, ale ja to robię z premedytacją. Wiesz, po kolejnej z rzędu szalonej imprezie, ktoś musi dać mi wykład, że źle żyję. A znajomych mam jakich mam, więc zostaje mi tylko moje uśpione sumienie - popił swoje rozmyślania solidnym łykiem piwa - Tak w ogóle to jeszcze się nie poznawaliśmy? Na pewno nie, pamiętałbym.
-Nie było okazji, ustawiła się do ciebie niezła kolejka - wskazała palcem na dziewczyny zaoferowane rozmową z chłopakami z My Chem - Jestem Ashley. Nie lubię tłumu.
-Jestem Frank. Również nie lubię tłumu.
-Brzmi jak na terapii leczenia uzależnień - zaśmiała się.
-W takim razie musimy wybrać, albo się leczymy i wracamy do reszty, albo ... pieprzyć terapię i idziemy zapalić. Co wybierasz?
-Zdecydowanie bardziej kręci mnie ta druga opcja - odparła i pozwoliła poprowadzić się na zaplecze.
To tylko taki zwiastun koncertu. Miało być więcej, ale postanowiłam, że na razie dam Wam tylko krótki przedsmak tego, co w kolejnym odcinku . Wiem, zła ja :D
Wracam do Was moje kochane, chociaż wiem, że blog troszeczkę osiadł kurzem. Mam nadzieję, że będą jeszcze chętni do czytania, polecajcie mnie jeśli macie ochotę, byłabym Wam baaardzo wdzięczna. Tymczasem życzę miłej lektury, a ja lecę czytać i komentować Wasze blogi, bo mam troszkę zaległości.
Szalonego weekendu, pozdrawiam, Jenny :)
Chociaż trosk było dużo, przez te dwa dni zupełnie o nich zapomnieliśmy. I to nie za sprawą jakiejkolwiek szczęśliwej sytuacji, o nie. Cała nasza ekipa była po prostu całkowicie pochłonięta pracą. Prawdę mówiąc zawsze marzyłam o tym, żeby wyjechać na romantyczny weekend do Miasta Aniołów, opalać się nad basenem ekskluzywnego hotelu i zajadać truskawki. Każdy ma jakieś zachcianki, prawda? No więc miałam weekend, szkoda tylko, że pełen pracy, a nie błogiego lenistwa. Chłopaki nawet na chwilę nie zabawili w hotelu. Zostawili tylko swoje rzeczy i razem z Larrym oraz ekipą techniczną pognali na miejsce wieczornego koncertu. Tam mieli spotkać się z chłopakami z My Chem oraz Robertem, zrobić próbę, podpisać parę autografów, zdjęć, żeby po koncercie mieć czas wolny. My za to w największym upale biegałyśmy w poszukiwaniu klubu, w którym miało odbyć się after party. Nasz cudowny Larry zapisał nam jego adres z błędem, a rezerwację trzeba było odebrać w ciągu godziny. A więc miałyśmy sześćdziesiąt minut i całe LA do przeczesania wzdłuż i w szerz, bo jak zawsze główny menager jest tak zaaferowany pracą, że telefon ma wyłączony...
-Ja go po prostu uduszę! - Alexis po kolejnej próbie dodzwonienia się, z impetem wrzuciła komórkę do torebki - Nie mam już siły!
-Zróbmy przerwę, błagam was! - Mart otarła pot z czoła i stanęła jak wryta opierając dłonie o uda - Dalej nie pójdę!
-Siostro, nie narzekaj, robisz to w słusznej sprawie - zachichotała Ashley i poklepała Martę po ramieniu.
-Dziewczyny, gdzie wasza energia? - Amy pociągnęła Mart za rękę w stronę zacienionych ogródków - Niby to ja mam białaczkę, a chyba jestem w najlepszej formie.
Mała Sanders tak bardzo cieszyła się, że może wyjść ze szpitala i jechać z nami do Los Angeles, że prawie skakała pod sufit, a w dodatku chyba zapomniała jak się marudzi. Byłam przygotowana na jęki i wrzaski, aby zabrać Valary ze sobą, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Jednak nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, już raz się przekonałam, że nie ma co ufać w dobroć tego małego szatana.
-Proponuję mrożoną kawę - powiedziałam, kiedy usiadłyśmy na miękkich kanapach zacienionych ogródków LA.
-Świetnie - odparła Alice, a za nią cała reszta.
To była naprawdę miła chwila relaksu. Przyjemnie było patrzeć jak dziewczyny zmieniają się na moich oczach. Uwielbiałam spędzać z nimi czas. Marta stała się bardziej pewna siebie, a to pewnie dzięki Johnny'emu i ich wspólnemu mieszkaniu. Ali znów śmiała się jak dawniej. Cieszyłam się, że chociaż na chwilę zapomniała o tym koszmarze z Drew'em w roli głównej. Alex promieniała. Wydaję mi się, że między nią a Bakerem jest coraz lepiej. Nie zdziwiłabym się nawet na wiadomość o jakiś zaręczynach. Hope również była coraz bardziej "nasza". Wszyscy cieszyli się, że Rev wreszcie znalazł dziewczynę, która chce z nim być, a nie przeżyć jedną, gorącą noc. Myślę, że ona naprawdę była dla niego nadzieją. Nadzieją na lepsze dni. Patrzył na nią w taki sposób... to było czyste szaleństwo.Byłby gotowy zrobić dla niej wszystko. Taka miłość zdarza się tylko raz w życiu. Amy chowała różki, za to Ashley pokazywała je aż za bardzo. Uwielbiam tą małą diablicę, zresztą nie tylko ja. Faceci po prostu za nią szaleją!
-Nie wiem jak wy, ale zamiast tej kawy napiłabym się martini - rzuciła torebkę na fotel obok i tęsknym wzrokiem odprowadziła kelnera o ciemnych włosach do drzwi knajpy - Cholera, gorący!
-Młoda, nie pozwalaj sobie za dużo - odparła Mart pół żartem pół serio.
-Daj spokój, ma w końcu osiemnaście lat - broniła jej Hope - To co, zamawiamy?
-Dla Amy coś bez procentów - dodałam.
-Dobrze wiem, nie musisz mi matkować Nicki - Amy odpysknęła mi zgryźliwie.
Ashley kokieteryjnie przywołała swojego przystojniaka wzrokiem. W biegu prawie poplątały mu się nogi.
-Dzień dobry, nazywam się David i będę panie obsługiwał. Co podać?
-Sześć razy martini, a dla koleżanki sok pomarańczowy - oparła Ash.
-To tyle?
-To zależy - założyła nogę na nogę i odrzuciła do tyłu hebanowe loczki - Powiedziałeś, że będziesz nas obsługiwał, ale nie określiłeś co wchodzi w zakres tej obsługi, więc nie mogę stwierdzić, czy to na tyle mojego zamówienia...
Nieco się speszył, ale nie pozostał jej dłużny.
-W zakres moich obowiązków wchodzi spełnianie każdej zachcianki klienta, zgodnie z dewizą " nasz klient - nasz pan " - odparł zwięźle.
-Nasz "pan mówisz ... - lekko przygryzła dolną wargę - a stabilne macie te stoły?
-Ashley, bój się Boga! - zareagowała Marta - Wstydziłabyś się! Przepraszam pana, oczywiście poprosimy tylko to martini i sok, resztę sobie darujemy - spojrzała z politowaniem w kierunku siostry.
-No co, niezły był - odparła, kiedy David już się oddalił.
Wtedy zadzwonił telefon Alex. Wybawca Baker sprostował błąd Larrego, a my odetchnęłyśmy z ulgą, że nasz maraton właśnie się skończył.
Tuż po dwudziestej hala zaczęła wypełniać się po brzegi. Tym razem odpuściłyśmy sobie szaleństwo w tłumie i wygodnie zasiadłyśmy na backstage'u. Z niecierpliwością czekałyśmy, aż chłopaki znajdą chwilę czasu, żeby chociaż na moment z nami przysiąść. A tak serio chodziło nam o to, żeby wreszcie poznać Gerarda i spółkę. Alexis miała to za sobą, więc spokojnie sączyła swoje piwo z sokiem malinowym opierając się o wzmacniacz. Amy również zbytnio się nie ekscytowała. Za to cała reszta - włącznie ze mną - wypatrywała tylko, kiedy chłopaki wreszcie skończą próbę. Jakieś dwadzieścia minut później przybiegł Shads, za nim reszta a7x. Kończyli piwo, rozgrzewali struny solówkami, dopalali ostatnie papierosy. Wtedy zabrzmiały ostatnie nuty piosenki granej na scenie, jeśli się nie mylę, chłopaki właśnie skończyli grać "Helene", a więc próba dobiegła końca. Doczekałyśmy się.
-Witam piękne panie ! - Gee wyminął Johnnego, chwycił piwo i podskoczył do Alexis - Kotek, promieniejesz! Baker, czy ja o czymś nie wiem? Gdzie zniknąłeś jakieś pół godzinki temu, co?
-Nie interesuj się - odparł Vangeance, zaciągnął się lekko i odrzucił niedopałek.
-A co tam u ciebie Amy? - Poczochrał ją po włosach śmiejąc się. Zapewne wiedział o tym, jak ta mała złośnica tego nie lubi.
-Ostatnio trochę blado, ale nie narzekam - odparła z ironią.
-Ołł, słyszę, że komuś tu się dowcip wyostrzył! - Ze sceny nadbiegł Iero, a za nim reszta chłopaków.
Zrobił się gwar, wszyscy zaczęli się witać, poznawać, ani się obejrzałam, a chłopaki mignęli mi przed oczami. No cóż, może przynajmniej pogadam z nimi na imprezie.
Ashley kręciła się niecierpliwie po backstage'u nerwowo poprawiając włosy, zerkając na zegarek i postukując obcasami w miejscu.
-Dobra, to przecież nic takiego - powtarzała pod nosem - Co z tego, że to twój ulubiony zespół i że zaraz usłyszysz ich koncert na żywo? Nie potrzebnie się nakręcasz, spokojnie, dziesięć oddechów i wreszcie poznasz się z ...
-Gadasz do siebie? - usłyszała za swoimi plecami. Nie musiała się odwracać, by poznać go po głosie.
-Czasem mi się zdarza. Nie kontroluję tego - odparła - Ty nie?
-Czasami, ale ja to robię z premedytacją. Wiesz, po kolejnej z rzędu szalonej imprezie, ktoś musi dać mi wykład, że źle żyję. A znajomych mam jakich mam, więc zostaje mi tylko moje uśpione sumienie - popił swoje rozmyślania solidnym łykiem piwa - Tak w ogóle to jeszcze się nie poznawaliśmy? Na pewno nie, pamiętałbym.
-Nie było okazji, ustawiła się do ciebie niezła kolejka - wskazała palcem na dziewczyny zaoferowane rozmową z chłopakami z My Chem - Jestem Ashley. Nie lubię tłumu.
-Jestem Frank. Również nie lubię tłumu.
-Brzmi jak na terapii leczenia uzależnień - zaśmiała się.
-W takim razie musimy wybrać, albo się leczymy i wracamy do reszty, albo ... pieprzyć terapię i idziemy zapalić. Co wybierasz?
-Zdecydowanie bardziej kręci mnie ta druga opcja - odparła i pozwoliła poprowadzić się na zaplecze.
To tylko taki zwiastun koncertu. Miało być więcej, ale postanowiłam, że na razie dam Wam tylko krótki przedsmak tego, co w kolejnym odcinku . Wiem, zła ja :D
czwartek, 6 czerwca 2013
33. Some addictions ...
Cześć miśki! Długo mi zeszło, wiem. Obiecuję, jeszcze tylko 2 tygodnie szkoły, a potem będziecie mogli wyczekiwać odcinków co drugi dzień.
Czekał ktoś w ogóle?
Tej nocy śnił mi się Matt. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale nie mogłam pomylić go z nikim innym. Siedział w ciemnym pomieszczeniu, na brzegu łóżka, z głową schowaną w dłoniach, po których spływały łzy. Światło, które nikle docierało do cichego pokoju pochodziło prawdopodobnie od księżyca. Księżyca w pełni. Dokładnie pamiętam. Podeszłam bliżej, chciałam go dotknąć, ale z każdym krokiem traciłam oddech. Był nieobecny, nie wiedział tego, co działo się ze mną. Patrzył w podłogę. Nie rozumiem tego, co stało się później... Struga światła przecierająca się przez mrok, wypaliła na zewnętrznej stronie jego dłoni znak. A może to był tatuaż? Tak wyglądał, przypominał mi coś, kogoś. Później słyszałam już tylko znaną mi melodię, którą któryś z chłopaków często nucił. Wszystko zaczęło się rozpływać, a ze snu wyrwał mnie rozespany głos Matta.
Zegarek na szafce nocnej wskazywał na środek nocy, jednak Shads stał ubrany przy łóżku sypialni.
-Nicki - powiedział szeptem, ale ja myślałam tylko o tym, żeby wrócić do swojego snu - Kocurku, wstawaj - zebrał moje włosy i pogłaskał mnie po policzku.
-Co się dzieje? - ciężko uchyliłam powieki i rozprostowałam obolałe ramię.
-Jadę do szpitala - odparł. Instynktownie zrzuciłam się z siebie kołdrę i usiadłam prosto na brzegu łóżka.
-Co się stało? Coś z Amy? Powiedz mi! - zerwałam się na równe nogi, w amoku poszukując części garderoby.
-Spokojnie - Matt kurczowo złapał mnie za rękę i pocałował w czółko - z Amy wszystko dobrze.
-Nic nie rozumiem...
-Brian jest w szpitalu. Ktoś go pobił, ale nie wiem dokładnie co się stało. Muszę się dowiedzieć, a ty połóż się spać - mocno przytulił mnie do klatki, mimo stawianego przeze mnie oporu.
Był tak blisko, że wspomnienie koszmarnego snu uderzyło we mnie z ogromną mocą. Przeszedł mnie dziwny dreszcz i niepohamowana chęć wypłakania się w jego ramionach. Zerknęłam na jego dłoń, ale oprócz znanych mi tatuaży nie pojawił się nowy. Bałam się, chociaż sama nie wiedziałam czego. Ten rodzaj strachu jest najgorszy...
-Ciii maleńka, nie płacz, wszystko będzie ok. Myślisz, że pierwszy raz wyciągam Hanera ze szpitala po jakiejś bójce? Naprawdę wszystko gra.
-Chcę jechać z tobą! - wyrwałam mu się i złapałam jeansy leżące na fotelu. Z szafy Matta wyciągnęłam jakąś bluzę i zapięłam ją pod szyję - Gdzie kluczyki? Jedźmy już!
-Nicki, nie musisz... - jeszcze w przedpokoju starał się mnie zatrzymać, ale nie dałam się.
-Muszę! Jest środek nocy, a ty jesteś jeszcze rozespany. Nie puszczę cię samego - niezdarnie włożyłam za duże trampki i kaptur na głowę. Wstyd pokazać się gdziekolwiek w takim stanie, ale było mi już wszystko jednego - Po drugie Ali będzie się martwić, ktoś musi ją pocieszyć. Jest już na miejscu?
-Johnny po nią pojechał.
-No to na co my jeszcze czekamy? - pociągnęłam go za rękę i już kilkanaście sekund później byliśmy w drodze.
Moja zdolność kojarzenia faktów była na tyle uśpiona, że nie zorientowałam się, że zaparkowaliśmy pod tym samym szpitalem, w którym spędzaliśmy każdy dzień z Amy. Tym bardziej nie przyszło mi do głowy, że to właśnie ten szpital, w którym lekarzem był Chris. Zmierzając na oddział chirurgii nie myślałam o tym, że będzie to jedna z trudniejszych nocy nie tylko w życiu Gatesa, ale również całego band'u, Alice, moim ... Nie dało się przeoczyć całego składu zespołu na szpitalnym korytarzu. Jimmy już rozmawiał z lekarzem, równocześnie próbując pocieszyć Alice.
-Ja się nią zajmę - złapałam ją za ramię i zmusiłam go spojrzenia mi w oczy.
Chociaż sama nie wyglądałam najlepiej muszę stwierdzić, że Alice wyglądała fatalnie. Była niewyspana, wczorajsza i czuć było od niej alkohol. Na jej twarzy pozostały resztki ostatniego makijażu, miała podkrążone oczy i wypieki, a ubrania wyglądały jak wyjęte psu z gardła.
-Mała, wszystko będzie dobrze, Syn to kawał skurczybyka, da sobie radę - pogłaskałam ją po włosach - Byłaś już u niego?
-Ma jakieś badania, nikogo nie chcą wpuścić - zachilipiała i zaniosła się płaczem.
-Pewnie zaraz będziesz mogła do niego wejść, a przecież nie może zobaczyć cię w takim stanie - otarłam łzy z jej policzków i złapałam pod rękę, równocześnie puszczając chłopakom oko - Chodź do łazienki, musisz się ogarnąć.
Zdjęłam z ręki jedną z gumek do włosów, które zawsze mam przy sobie i zrobiłam Alice starannego kucyka. Zmusiłam ją do przemycia twarzy wodą, co usunęło zacieki po makijażu. Było lepiej.
-Dałabym ci miętówkę, ale nie mam. Mam za to mentolowe szlugi! - wygrzebałam paczkę z kieszeni bluzy Shadsa - To już coś. Może to trochę postawi cię na nogi.
-Tu nie wolno palić - szepnęła.
-Od kiedy dbasz o to co wolno, a czego nie?
Wjazd na ambicję Alice zawsze działał. Zaciągnęła się dwa razy, a chwilę później dołączyła do nas Alexis, z kubkiem gorącej kawy.
-Pij dziewczyno, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść - podała jej parujący napój.
-To moja wina ... - szepnęła.
-O czym ty mówisz? Ktoś go pobił, to się zdarza. Jest rozpoznawalny, może chcieli wyciągnąć od niego kasę, telefon.. nie wiem, ale takie rzeczy zdarzają się codziennie.
-To moja wina Nicole! - wrzasnęła - Wy nic nie wiecie! Nie rozumiecie... - wybuchnęła spazmatycznym płaczem, który wywołał u mnie dreszcze.
-Spokojnie... - szepnęła Alex. Starała się ją uspokoić, jednak Alice bladła w oczach, aż w końcu osunęła się na podłogę.
-Nie pójdę tam! Wszystko skończone, rozumiecie?! On nie będzie chciał mnie znać! - wrzeszczała, a całe jej ciało przeraźliwie dygotało.
-Dlaczego? - złapałam ją za ramiona, jednak milczała. Siedziałyśmy tak kilka minut, aż wreszcie się przełamała.
Przełknęła ślinę, a gniew na jej twarzy zastąpił ból. Ból i smutek. Wpatrywała się we mnie swoimi fiołkowymi oczami, które Haner tak bardzo kocha. W końcu szepnęła:
-Bo byłam dziwką... dziwką Drewa i dziwką jego kolesi. Bo byłam ćpunką i alkoholiczką, a za działkę zrobiłabym wszystko. Bo mam u niego długi. Długi , za które Syn tu teraz leży.
Powiedziała to zupełnie bez żadnych emocji. Teraz z jej twarzy nie umiałam wyczytać ani słowa. Patrzyła na mnie bez mrugnięcia oka i zaciągała się jednym papierosem za drugim.
-Nie powiedziałaś mi...
-Nie było czym się chwalić - fuknęła.
-Teraz to nieważne. Jesteś zupełnie kim innym - powiedziałam cicho - Jeśli miałaś problem to mogłaś powiedzieć mnie, Brianowi, albo komukolwiek z nas. Pomoglibyśmy ci.
-Ten dupek zjawił się nie wiadomo skąd. Z nim nie ma żartów. Nie chciałam was w to mieszać, rozumiesz? Ale nie miałam kasy, żeby go spłacić, więc jego kumple skatowali Hanera... Wiesz jak się z tym czuję? Nie powinnam mu się nawet pokazywać.
-Gadasz bzdury! - zaprotestowała Alexis - Musisz mu to wszystko wyjaśnić, opowiedzieć mu, wytłumaczyć. Jesteś mu to winna.
-Wiem. Nigdy już nie spłacę długów przeszłości...
Przyszedł Zacky i powiedział, że z Synem wszystko dobrze i można do niego wejść. Zabrałyśmy Alice i podążyłyśmy za nim. W sali czekała mnie niemała niespodzianka. Koszmarna niespodzianka... Christopher.
-Witaj Nicole, z waszym kumplem będzie dobrze. Rozcięty łuk brwiowy, stłuczenia, posiniaczenia, mały krwiak, który się wchłonie, rozcięta warga i to by było na tyle - uśmiechnął się drwiąco i szepnął mi do ucha - Swoją drogą mogę pogratulować ci towarzystwa. Kryminaliści i bandyci.
-Spieprzaj gnoju - warknęłam, jednak wychodząc tylko pokiwał głową, a drwina z jego twarzy nie zniknęła.
-Doktorku, jeśli chcesz, to mogę ci ukrócić ten pedalski uśmieszek - usłyszałam głos Sewarda za swoimi plecami.
-A po drugie - dodał Rev - trochę kiepsko to wszystko zszyte - wskazał na rany Gatesa.
-Serio? Stary, w piątek koncert, jak ja z tym będę wyglądał! - warknął sam poszkodowany.
-Nie tylko z tym... - dotknął sińców na twarzy Hanera, a ten syknął z bólu - Ajććć. No ale w charakteryzatorni ładnie ci to podmalują, Revuś tego dopilnuje! - poczochrał go po włosach i chciał dać soczystego buziaka w policzek.
-Zwariowałeś? Dostałem w pysk, to prawda, ale orientacja mi się nie zmieniła przyjacielu, chociaż całkiem seksowny z ciebie kociak, nie powiem, że nie, mrrrru! - przejechał palcem po klatce Reva i zaraz wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, zerkając na speszonego Chrisa. Wyszedł tak szybko jak się pojawił.
-Możecie zostawić nas samych? - rozbrzmiał zachrypnięty głos Alice.
-Czekam w samochodzie stary, odwiozę cię do domu - powiedział Jimmy, a zaraz po tym wszyscy się rozeszli. My wstąpiliśmy jeszcze do Amy, ale spała, więc nie chcieliśmy jej budzić.
-To co, wracamy do domu niedobrzelcu? - Matti dał mi lekkiego pstryczka w nos.
-Tak. To była jedna z najcięższych nocy mojego życia. Jestem wykończona - oparłam się o niego, a już po chwili czułam, że latam. Jego silne ramiona trzymały mnie w powietrzu. Położył mnie na tylnym siedzeniu samochodu, usnęłam momentalnie...
-Przepraszam... - zaczęła.
-Za co głuptasie? - zaśmiał się, ale widząc jej kamienną twarz zaraz ucichł.
-To wszystko moja wina. Nie zasługuję na takiego faceta jak ty. Wiem, to taki błahy tekst, ale nie umiem.. nie potrafię powiedzieć ci niczego innego. Powinieneś o mnie zapomnieć raz na zawsze. Będziesz miał ze mną same problemy... już masz.
-Alice, nie rozumiem o co ci chodzi - chciał pogłaskać jej policzek, ale odsunęła się na dystans.
-Nie znasz mnie. Nie wiesz o mnie wszystkiego - szepnęła i z trudem opanowała drżenie rąk.
-Opowiedz mi. Chcę wiedzieć.
-Jedźmy do domu.
-A Nicole pewnie każdy dzień i noc spędza u Matta? - spytał, przekraczając próg jej domu.
-Tak, sam wiesz jak jest... Idź do salonu, podłóż sobie poduszki, a ja przyniosę lód.
-Zrób herbatę - krzyknął za nią.
Wróciła z butelką wódki.
-Na trzeźwo będzie ciężko.
Pili jedną kolejkę za drugą, nie mówiąc nawet słowa. Dopiero, kiedy szkło opróżniło się do połowy, upadła na sofę obok niego i przyglądając się w sufit mówiła:
-To zaczęło się w liceum. Wiesz, nigdy nie miałam łatwego życia. Zawsze byłam sama. Potem pojawił się Drew. Był starszy, imponował mi. Najpierw... - wybuchnęła śmiechem i pociągnęła łyk z butelki - zakochałam się w nim, rozumiesz? Zakochałam się w tym dupku. A potem dojrzałam. Przynajmniej tak mi się wydawało. Często wychodziliśmy na imprezy, alkohol, narkotyki. Wpadłam w to. Potrzebowałam więcej! Na początku Drew zachowywał się jak... dobry kumpel? Taki, który bezinteresownie daje ci ćpanie. Później bajka się skończyła. Wisiałam mu kasę, nie miałam jak dostać. Chodziliśmy do łóżka. Nie kochaliśmy się, my się po prostu pieprzyliśmy! Tak, przyznaję, byłam dziwką. Chłodną dziwką. Mój dług rósł w zastraszającym tempie. A w pewnym momencie... wiesz, on zaczął mnie bić. Wszystko się zmieniło. Mówił, że on tak lubi, że lubi być taki w łóżku. Kiedy spojrzałam na siebie w lustrze... przeraziłam się. Byłam przećpana, chuda, zapadnięta, posiniaczona. Chciałam się od niego odciąć i udało mi się zniknąć. Poszłam na odwyk, potrzebowałam mnóstwo czasu. A później zgłosiłam się na policję i wpakowałam tego sadystę do więzienia. Wyszłam na prostą. A teraz on mnie znalazł, nas wszystkich, chce pieniędzy. Bałam się. Nadal się boję.
Przepraszam, byłam nieszczera. Jeszcze teraz to pobicie - pogłaskała go po posiniaczonych miejscach.
-Jestem zły, wiesz dlaczego? - poderwał się z miejsca nie odrywając wzroku od jej twarzy - Tylko i wyłącznie dlatego, że mi nie powiedziałaś, że ten bydlak ci groził. Załatwilibyśmy to, poradzilibyśmy sobie. Razem! - przytulił ją do siebie, zwiększając tym samym temperaturę jej ciała - Nie interesuje mnie twoja przeszłość. Ja też nigdy nie byłem święty.
-Bałam się jak zareagujesz - wtuliła się w niego mocniej i ułożyła głowę na jego ramieniu.
-Już niczego nie musisz się bać. Jestem przy tobie i zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna...
Czekał ktoś w ogóle?
Tej nocy śnił mi się Matt. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale nie mogłam pomylić go z nikim innym. Siedział w ciemnym pomieszczeniu, na brzegu łóżka, z głową schowaną w dłoniach, po których spływały łzy. Światło, które nikle docierało do cichego pokoju pochodziło prawdopodobnie od księżyca. Księżyca w pełni. Dokładnie pamiętam. Podeszłam bliżej, chciałam go dotknąć, ale z każdym krokiem traciłam oddech. Był nieobecny, nie wiedział tego, co działo się ze mną. Patrzył w podłogę. Nie rozumiem tego, co stało się później... Struga światła przecierająca się przez mrok, wypaliła na zewnętrznej stronie jego dłoni znak. A może to był tatuaż? Tak wyglądał, przypominał mi coś, kogoś. Później słyszałam już tylko znaną mi melodię, którą któryś z chłopaków często nucił. Wszystko zaczęło się rozpływać, a ze snu wyrwał mnie rozespany głos Matta.
Zegarek na szafce nocnej wskazywał na środek nocy, jednak Shads stał ubrany przy łóżku sypialni.
-Nicki - powiedział szeptem, ale ja myślałam tylko o tym, żeby wrócić do swojego snu - Kocurku, wstawaj - zebrał moje włosy i pogłaskał mnie po policzku.
-Co się dzieje? - ciężko uchyliłam powieki i rozprostowałam obolałe ramię.
-Jadę do szpitala - odparł. Instynktownie zrzuciłam się z siebie kołdrę i usiadłam prosto na brzegu łóżka.
-Co się stało? Coś z Amy? Powiedz mi! - zerwałam się na równe nogi, w amoku poszukując części garderoby.
-Spokojnie - Matt kurczowo złapał mnie za rękę i pocałował w czółko - z Amy wszystko dobrze.
-Nic nie rozumiem...
-Brian jest w szpitalu. Ktoś go pobił, ale nie wiem dokładnie co się stało. Muszę się dowiedzieć, a ty połóż się spać - mocno przytulił mnie do klatki, mimo stawianego przeze mnie oporu.
Był tak blisko, że wspomnienie koszmarnego snu uderzyło we mnie z ogromną mocą. Przeszedł mnie dziwny dreszcz i niepohamowana chęć wypłakania się w jego ramionach. Zerknęłam na jego dłoń, ale oprócz znanych mi tatuaży nie pojawił się nowy. Bałam się, chociaż sama nie wiedziałam czego. Ten rodzaj strachu jest najgorszy...
-Ciii maleńka, nie płacz, wszystko będzie ok. Myślisz, że pierwszy raz wyciągam Hanera ze szpitala po jakiejś bójce? Naprawdę wszystko gra.
-Chcę jechać z tobą! - wyrwałam mu się i złapałam jeansy leżące na fotelu. Z szafy Matta wyciągnęłam jakąś bluzę i zapięłam ją pod szyję - Gdzie kluczyki? Jedźmy już!
-Nicki, nie musisz... - jeszcze w przedpokoju starał się mnie zatrzymać, ale nie dałam się.
-Muszę! Jest środek nocy, a ty jesteś jeszcze rozespany. Nie puszczę cię samego - niezdarnie włożyłam za duże trampki i kaptur na głowę. Wstyd pokazać się gdziekolwiek w takim stanie, ale było mi już wszystko jednego - Po drugie Ali będzie się martwić, ktoś musi ją pocieszyć. Jest już na miejscu?
-Johnny po nią pojechał.
-No to na co my jeszcze czekamy? - pociągnęłam go za rękę i już kilkanaście sekund później byliśmy w drodze.
Moja zdolność kojarzenia faktów była na tyle uśpiona, że nie zorientowałam się, że zaparkowaliśmy pod tym samym szpitalem, w którym spędzaliśmy każdy dzień z Amy. Tym bardziej nie przyszło mi do głowy, że to właśnie ten szpital, w którym lekarzem był Chris. Zmierzając na oddział chirurgii nie myślałam o tym, że będzie to jedna z trudniejszych nocy nie tylko w życiu Gatesa, ale również całego band'u, Alice, moim ... Nie dało się przeoczyć całego składu zespołu na szpitalnym korytarzu. Jimmy już rozmawiał z lekarzem, równocześnie próbując pocieszyć Alice.
-Ja się nią zajmę - złapałam ją za ramię i zmusiłam go spojrzenia mi w oczy.
Chociaż sama nie wyglądałam najlepiej muszę stwierdzić, że Alice wyglądała fatalnie. Była niewyspana, wczorajsza i czuć było od niej alkohol. Na jej twarzy pozostały resztki ostatniego makijażu, miała podkrążone oczy i wypieki, a ubrania wyglądały jak wyjęte psu z gardła.
-Mała, wszystko będzie dobrze, Syn to kawał skurczybyka, da sobie radę - pogłaskałam ją po włosach - Byłaś już u niego?
-Ma jakieś badania, nikogo nie chcą wpuścić - zachilipiała i zaniosła się płaczem.
-Pewnie zaraz będziesz mogła do niego wejść, a przecież nie może zobaczyć cię w takim stanie - otarłam łzy z jej policzków i złapałam pod rękę, równocześnie puszczając chłopakom oko - Chodź do łazienki, musisz się ogarnąć.
Zdjęłam z ręki jedną z gumek do włosów, które zawsze mam przy sobie i zrobiłam Alice starannego kucyka. Zmusiłam ją do przemycia twarzy wodą, co usunęło zacieki po makijażu. Było lepiej.
-Dałabym ci miętówkę, ale nie mam. Mam za to mentolowe szlugi! - wygrzebałam paczkę z kieszeni bluzy Shadsa - To już coś. Może to trochę postawi cię na nogi.
-Tu nie wolno palić - szepnęła.
-Od kiedy dbasz o to co wolno, a czego nie?
Wjazd na ambicję Alice zawsze działał. Zaciągnęła się dwa razy, a chwilę później dołączyła do nas Alexis, z kubkiem gorącej kawy.
-Pij dziewczyno, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść - podała jej parujący napój.
-To moja wina ... - szepnęła.
-O czym ty mówisz? Ktoś go pobił, to się zdarza. Jest rozpoznawalny, może chcieli wyciągnąć od niego kasę, telefon.. nie wiem, ale takie rzeczy zdarzają się codziennie.
-To moja wina Nicole! - wrzasnęła - Wy nic nie wiecie! Nie rozumiecie... - wybuchnęła spazmatycznym płaczem, który wywołał u mnie dreszcze.
-Spokojnie... - szepnęła Alex. Starała się ją uspokoić, jednak Alice bladła w oczach, aż w końcu osunęła się na podłogę.
-Nie pójdę tam! Wszystko skończone, rozumiecie?! On nie będzie chciał mnie znać! - wrzeszczała, a całe jej ciało przeraźliwie dygotało.
-Dlaczego? - złapałam ją za ramiona, jednak milczała. Siedziałyśmy tak kilka minut, aż wreszcie się przełamała.
Przełknęła ślinę, a gniew na jej twarzy zastąpił ból. Ból i smutek. Wpatrywała się we mnie swoimi fiołkowymi oczami, które Haner tak bardzo kocha. W końcu szepnęła:
-Bo byłam dziwką... dziwką Drewa i dziwką jego kolesi. Bo byłam ćpunką i alkoholiczką, a za działkę zrobiłabym wszystko. Bo mam u niego długi. Długi , za które Syn tu teraz leży.
Powiedziała to zupełnie bez żadnych emocji. Teraz z jej twarzy nie umiałam wyczytać ani słowa. Patrzyła na mnie bez mrugnięcia oka i zaciągała się jednym papierosem za drugim.
-Nie powiedziałaś mi...
-Nie było czym się chwalić - fuknęła.
-Teraz to nieważne. Jesteś zupełnie kim innym - powiedziałam cicho - Jeśli miałaś problem to mogłaś powiedzieć mnie, Brianowi, albo komukolwiek z nas. Pomoglibyśmy ci.
-Ten dupek zjawił się nie wiadomo skąd. Z nim nie ma żartów. Nie chciałam was w to mieszać, rozumiesz? Ale nie miałam kasy, żeby go spłacić, więc jego kumple skatowali Hanera... Wiesz jak się z tym czuję? Nie powinnam mu się nawet pokazywać.
-Gadasz bzdury! - zaprotestowała Alexis - Musisz mu to wszystko wyjaśnić, opowiedzieć mu, wytłumaczyć. Jesteś mu to winna.
-Wiem. Nigdy już nie spłacę długów przeszłości...
Przyszedł Zacky i powiedział, że z Synem wszystko dobrze i można do niego wejść. Zabrałyśmy Alice i podążyłyśmy za nim. W sali czekała mnie niemała niespodzianka. Koszmarna niespodzianka... Christopher.
-Witaj Nicole, z waszym kumplem będzie dobrze. Rozcięty łuk brwiowy, stłuczenia, posiniaczenia, mały krwiak, który się wchłonie, rozcięta warga i to by było na tyle - uśmiechnął się drwiąco i szepnął mi do ucha - Swoją drogą mogę pogratulować ci towarzystwa. Kryminaliści i bandyci.
-Spieprzaj gnoju - warknęłam, jednak wychodząc tylko pokiwał głową, a drwina z jego twarzy nie zniknęła.
-Doktorku, jeśli chcesz, to mogę ci ukrócić ten pedalski uśmieszek - usłyszałam głos Sewarda za swoimi plecami.
-A po drugie - dodał Rev - trochę kiepsko to wszystko zszyte - wskazał na rany Gatesa.
-Serio? Stary, w piątek koncert, jak ja z tym będę wyglądał! - warknął sam poszkodowany.
-Nie tylko z tym... - dotknął sińców na twarzy Hanera, a ten syknął z bólu - Ajććć. No ale w charakteryzatorni ładnie ci to podmalują, Revuś tego dopilnuje! - poczochrał go po włosach i chciał dać soczystego buziaka w policzek.
-Zwariowałeś? Dostałem w pysk, to prawda, ale orientacja mi się nie zmieniła przyjacielu, chociaż całkiem seksowny z ciebie kociak, nie powiem, że nie, mrrrru! - przejechał palcem po klatce Reva i zaraz wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, zerkając na speszonego Chrisa. Wyszedł tak szybko jak się pojawił.
-Możecie zostawić nas samych? - rozbrzmiał zachrypnięty głos Alice.
-Czekam w samochodzie stary, odwiozę cię do domu - powiedział Jimmy, a zaraz po tym wszyscy się rozeszli. My wstąpiliśmy jeszcze do Amy, ale spała, więc nie chcieliśmy jej budzić.
-To co, wracamy do domu niedobrzelcu? - Matti dał mi lekkiego pstryczka w nos.
-Tak. To była jedna z najcięższych nocy mojego życia. Jestem wykończona - oparłam się o niego, a już po chwili czułam, że latam. Jego silne ramiona trzymały mnie w powietrzu. Położył mnie na tylnym siedzeniu samochodu, usnęłam momentalnie...
-Przepraszam... - zaczęła.
-Za co głuptasie? - zaśmiał się, ale widząc jej kamienną twarz zaraz ucichł.
-To wszystko moja wina. Nie zasługuję na takiego faceta jak ty. Wiem, to taki błahy tekst, ale nie umiem.. nie potrafię powiedzieć ci niczego innego. Powinieneś o mnie zapomnieć raz na zawsze. Będziesz miał ze mną same problemy... już masz.
-Alice, nie rozumiem o co ci chodzi - chciał pogłaskać jej policzek, ale odsunęła się na dystans.
-Nie znasz mnie. Nie wiesz o mnie wszystkiego - szepnęła i z trudem opanowała drżenie rąk.
-Opowiedz mi. Chcę wiedzieć.
-Jedźmy do domu.
-A Nicole pewnie każdy dzień i noc spędza u Matta? - spytał, przekraczając próg jej domu.
-Tak, sam wiesz jak jest... Idź do salonu, podłóż sobie poduszki, a ja przyniosę lód.
-Zrób herbatę - krzyknął za nią.
Wróciła z butelką wódki.
-Na trzeźwo będzie ciężko.
Pili jedną kolejkę za drugą, nie mówiąc nawet słowa. Dopiero, kiedy szkło opróżniło się do połowy, upadła na sofę obok niego i przyglądając się w sufit mówiła:
-To zaczęło się w liceum. Wiesz, nigdy nie miałam łatwego życia. Zawsze byłam sama. Potem pojawił się Drew. Był starszy, imponował mi. Najpierw... - wybuchnęła śmiechem i pociągnęła łyk z butelki - zakochałam się w nim, rozumiesz? Zakochałam się w tym dupku. A potem dojrzałam. Przynajmniej tak mi się wydawało. Często wychodziliśmy na imprezy, alkohol, narkotyki. Wpadłam w to. Potrzebowałam więcej! Na początku Drew zachowywał się jak... dobry kumpel? Taki, który bezinteresownie daje ci ćpanie. Później bajka się skończyła. Wisiałam mu kasę, nie miałam jak dostać. Chodziliśmy do łóżka. Nie kochaliśmy się, my się po prostu pieprzyliśmy! Tak, przyznaję, byłam dziwką. Chłodną dziwką. Mój dług rósł w zastraszającym tempie. A w pewnym momencie... wiesz, on zaczął mnie bić. Wszystko się zmieniło. Mówił, że on tak lubi, że lubi być taki w łóżku. Kiedy spojrzałam na siebie w lustrze... przeraziłam się. Byłam przećpana, chuda, zapadnięta, posiniaczona. Chciałam się od niego odciąć i udało mi się zniknąć. Poszłam na odwyk, potrzebowałam mnóstwo czasu. A później zgłosiłam się na policję i wpakowałam tego sadystę do więzienia. Wyszłam na prostą. A teraz on mnie znalazł, nas wszystkich, chce pieniędzy. Bałam się. Nadal się boję.
Przepraszam, byłam nieszczera. Jeszcze teraz to pobicie - pogłaskała go po posiniaczonych miejscach.
-Jestem zły, wiesz dlaczego? - poderwał się z miejsca nie odrywając wzroku od jej twarzy - Tylko i wyłącznie dlatego, że mi nie powiedziałaś, że ten bydlak ci groził. Załatwilibyśmy to, poradzilibyśmy sobie. Razem! - przytulił ją do siebie, zwiększając tym samym temperaturę jej ciała - Nie interesuje mnie twoja przeszłość. Ja też nigdy nie byłem święty.
-Bałam się jak zareagujesz - wtuliła się w niego mocniej i ułożyła głowę na jego ramieniu.
-Już niczego nie musisz się bać. Jestem przy tobie i zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna...
sobota, 18 maja 2013
32. Alice... we got a problem...
Witam was kochani!
Wiem, troszkę mnie nie było, ale na majówkę wyjechałam do stolicy i naprawdę nie miałam czasu skrobnąć niczego konkretnego. W zamian macie odcinek numer 32, mam nadzieje, że wam się spodoba. Nie będę wyodrębniać, po prostu dla Was wszystkich. Dzięki, że jeszcze jesteście!
Cały ten wieczór spędziliśmy z Amy w szpitalu. Głównie to ja mówiłam, cokolwiek, byleby tylko mówić. Sama młoda Sanders specjalnie nie była zainteresowana. Omijała nas wzrokiem, czasem tylko kiwnęła głową w odpowiedzi na jakieś pytanie, jednak zazwyczaj przecząco. A Matt... on chyba nie miał na to wszystko siły. Pozornie wydawał się silnym, pewnym siebie facetem i był taki; na scenie emanował energią, z stosunku do fanów był niezwykle śmiały, z kontaktach z przyjaciółmi zawsze potęgował optymizm nawet wtedy, kiedy nie wszystko się układało. Ale teraz, kiedy to co najgorsze dotknęło jego ukochaną siostrzyczkę, nie mógł się pozbierać. Udawał, żeby jakoś podnieść ją na duchu, żeby pokazać, że to wcale nie jest koniec świata. Niestety, nie szło mu zbyt dobrze. Jak ciężko by nie było, musiałam nadrabiać, chociaż Amy nie ukrywała, że jest do mnie wrogo nastawiona.
-Rozmawialiśmy z doktorem - zaczęłam kolejny wątek - Powiedział, że nie będziesz musiała długo leżeć w szpitalu, najwyżej tydzień, w ciągu którego przygotują cię do chemioterapii.
Ciężko przełknęła ślinę i odwróciła się tyłem do nas. Matt westchnął głęboko, więc nie wiele myśląc chwyciłam go za rękę i kontynuowałam:
-Po pierwszej serii będą obserwować jak reaguje twój organizm, ale dobra wiadomość jest taka, że będziesz mogła przenieść się do domu, do Matta.
-Wolałabym zostać tutaj - fuknęła.
-Dlaczego? - spytał Shads.
-Bo tutaj Val może odwiedzać mnie wtedy, kiedy tylko chcę. A u ciebie - spojrzała na mnie ze złością - a raczej już u was, będzie się musiała zapowiadać.
-Obiecuję ci maleńka, że Valary będzie mogła przychodzić do ciebie, kiedy tylko będziecie chciały się spotkać. Nawet jak nie będzie mnie w domu - zapewnił i pogłaskał ją po plecach.
-Na pewno? - odwróciła się przodem i spojrzała na brata przygaszonym wzrokiem.
-A czy ja cię kiedyś oszukałem? Sama powiedz? - uśmiechnął się promiennie.
-Nigdy - odparła i zaraz dodała - Jedźcie już, widzę przecież, że jesteście zmęczeni.
-Nie chcemy zostawiać cię tutaj samej - zaprotestowałam.
-Położę się spać, wam też radzę - okryła się pościelą aż po sam nos - Do jutra.
Kiedy przekroczyliśmy już próg sali, usłyszałam jeszcze ciche:
-Nicole ...
-Tak? - zawróciłam i oparłam się o framugę drzwi.
-Mogę mieć do ciebie prośbę? - spytała i nie czekając na odpowiedź, dodała - przywieziesz mi jakieś książki? Jesteś dziennikarką, na pewno masz w swoich zbiorach coś, co mi się spodoba.
-Kryminały i dreszczowce, prawda? - puściłam jej oko, zareagowała uśmiechem. Nie wiem czy ją rozbawiłam, czy może wreszcie poczuła, że ma we mnie przyjaciółkę.
-Tak, krwiste - zaśmiała się.
-Na pewno coś się znajdzie. Podrzucę ci jeszcze zanim pojadę do pracy.
-Dzięki - poprawiła poduszkę i przymknęła oczy.
Może jednak nie będzie tak źle jak myślałam? Być może się myliłam? Prawdopodobnie ja sama również nastawiłam się do Amy z dystansem. Powinnam o wiele wcześniej zrozumieć, że to przecież tylko zagubiona we własnym życiu nastolatka. Zamiast toczyć z nią wojnę, powinnam jej pomóc. Tyle, że ona nie dopuszczała do siebie nikogo poza Valary, a zarówno ja jak i Matt byliśmy już tym zmęczeni. DiBenedetto była zbędna w naszym życiu. Może gdyby Amy znała prawdę o niej, potrafiłaby to zrozumieć? Teraz jednak nie mogła się dowiedzieć, bo Val była jedyną osobą, której Amy ufała. Gdyby nie ona, mała zamknęłaby się na wszystkich. Nawet na siebie samą.
Mimo szczerych chęci, Alice nie udało się zebrać całej sumy pieniędzy, którą była winna swojemu oprawcy. Oprawcy... dawniej kompanowi od brudnej roboty. Prawdę mówiąc, to on wciągnął ją w ten ciemny świat. Najpierw nauczył ją pić i ćpać, a później powoli uzależniał od tego i od swojej osoby. Tak bardzo, że potrzebowała coraz więcej pieniędzy na kolejną działkę. Potem wplątała się w to wszystko... Pieniądze nie starczały jej na długo, więc coraz częściej zapożyczała się u Drewa. Gdy zniknęła na cały miesiąc groził, że jeśli nie odda mu kasy, pożałuje, że kiedykolwiek go poznała. I miał rację, pożałowała...
Nerwowo upychała pieniądze do torebki, kiedy usłyszała delikatny zgrzyt drzwi. Odwróciła się z przerażeniem, na szczęście to tylko Brian.
-Co się dzieję? - spytał zdziwiony i zrobił zdecydowany krok w jej stronę.
-Nic! - odpowiedziała szybko i poczuła krople potu spływającą wzdłuż kręgosłupa. Torebkę zdążyła przykryć kocem leżącym w pobliżu. Nic nie zauważył, teraz jedynie ona sam mogła się wysypać.
-Przecież widzę, jesteś jakaś zdenerwowana...- pocałował ją w policzek i wyczuł drżenie ciała - Powiesz mi?
Chciała, cholernie chciała, żeby wiedział. Ale nigdy w życiu nie zdecydowałaby się wplątać go w to wszystko. Trochę go już znała. Wiedziała, że pójdzie z Drew'em na wojnę, ale z nim nie było żartów. Nie był opryszkiem z osiedla, któremu wystarczyło dać po mordzie. Był kimś zdecydowanie gorszym...
-Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz - uśmiechnęła się blado i wyrwała z jego objęć - Co ty tu w ogóle robisz?
-Jadę do studia, mamy próbę przed koncertem w LA, więc pomyślałem, że podrzucę cię do wydawnictwa - chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi.
-Poczekaj ! - stanęła jak wryta.
-Ali, cholera, co się dzisiaj z tobą dzieje? - warknął i przyjrzał jej się pytająco.
-Nic, to znaczy... nic ważnego - wydukała.
-Masz jakiś problem to powiedz, na pewno ci pomogę - założył ręce na klatce.
-Idź do samochodu, za chwilkę zejdę. Chcę się po prostu przebrać.
-Nie możesz przebrać się przy mnie? - parsknął śmiechem, a ona zgromiła go wzrokiem.
-Haner, błagam cię, do cholery! - wrzasnęła rozpaczliwie.
-Jak chcesz.
Wsłuchiwała się w dźwięk kroków na schodach. Nerwowo zapięła torbę z pieniędzmi i wyciągnęła telefon z kieszeni spodni. Odnalazła numer do Drewa i wysłała mu wiadomość. " 18:00, Blue Moon ".
Dla niepoznaki zmieniła koszulę i zeszła na dół.
Podróż minęła im bez słowa. Gates nerwowo stukał palcami w kierownice i w ekspresowym tempie wypalał jednego papierosa za drugim.
-Przyjechać po ciebie? - spytał w końcu, kiedy gwałtownie zatrzymał się pod wydawnictwem - Pojedziemy gdzieś, może trochę się odstresujesz.
-Dziś nie mogę - westchnęła ciężko, starając się unikać jego spojrzenia. Może to i lepiej, bo gdyby teraz natknęła się na jego wzrok z pewnością przeszłyby ją ciarki.
-O co ci chodzi, co? - warknął - Masz mnie dość? Masz kogoś? No kurwa, powiedz! - uderzył pięściami w kierownice.
Dopiero teraz doszło do niej, że sytuacja jest poważna. Powoli wszystko zaczynało jej się walić, a przecież nie chciała nikomu zrobić krzywdy. Wręcz przeciwnie, chciała go chronić... jego i wszystkich dookoła.
-Brian, zgłupiałeś?! - wrzasnęła i objęła dłonią jego policzek - To nie tak...
-A jak?
-Muszę dzisiaj poprawić piąty rozdział tej nowej książki. Coś jest nie tak z dialogami, pewnie spędzę przy tym cały dzień i noc. Przy tobie nie będę mogła się skupić, a na jutro wszystko musi być gotowe - uśmiechnęła się - Ta praca mnie wykańcza, ale poza tym wszystko jest dobrze, zaufaj mi.
-No dobrze - złożył na jej czółku delikatny pocałunek - ale jutro to już nie ma przeproś, zabiorę cię w fajne miejsce. Poza tym moi rodzice w końcu chcą cię poznać, więc sama rozumiesz - wymamrotał.
-Naprawdę chcą mnie poznać? - rozpromieniła się.
-No tak, ale jeśli nie chcesz to serio, nie musimy tam jechać, bo wiesz, oni są trochę świrnięci, a tata to już w ogóle, więc jeśli nie masz ochoty to... - paplał, więc zamknęła mu usta pocałunkiem.
-Powiedz im, że odwiedzimy ich w niedziele - odparła.
Cały dzień myślała tylko o tym, że nie zasługuje na niego. Nie dość, że nic nie powiedziała mu o swojej przeszłości, to wciąż naraża go na niebezpieczeństwo. I jeszcze to kłamstwo... Nie miała sumienia patrzeć w jego czekoladowe oczy i kłamać, jednak cały świat ustawił się do niej plecami i ...musiała. Po prostu musiała zrobić wszystko, żeby ta historia z Drew'em zakończyła się jak najszybciej.
Wybiegła z pracy tak szybko jak mogła, żeby zdążyć na czas. W barze nie było wielu osób, muzyka była stonowana, a klimat raczej mroczny. Podeszła do baru i zamówiła setkę. Przechyliła ją na raz.
-To samo - mruknęła.
-Ktoś na panią czeka - powiedział barman i kiwnął głową w stronę kąta zadymionej sali.
Odetchnęła i zebrała się na odwagę by wstać. Niepewnie usiadła naprzeciw niego.
-Papierosa? - wyciągnął paczkę w jej stronę, ale nie zareagowała - Nie martw się, nie doliczę tego do kosztów.
-Jak zawsze bezczelny - mruknęła.
-Coś mówiłaś? - udał, że nie słyszy i zaciągnął się mocno.
-Nic... Drew, słuchaj... nie mam całej kasy, ale ... - wymamrotała, a on zgniótł niedopałek w popielniczce.
-A co to ma znaczyć?!
-Potrzebuję więcej czasu, skąd mam niby wziąć tyle pieniędzy? - jęknęła.
-Powinnaś się cieszyć, że mam do ciebie tak duży sentyment, że proszę o te pieniądze, a potem chcę dać ci spokój. Wpakowałaś mnie na wiele lat do pudła ty mała szmato! - warknął - Czas minął dzisiaj.
-Oddam ci wszystko, obiecuję. Daj mi chociaż jeden dzień.
-Miałaś wystarczająco dużo czasu. Osiem długich lat nie wystarczyło, żeby zebrać kasę? - wziął od niej torbę z gotówką i zaśmiał się szyderczo - Co ty kurwa, jaja sobie robisz? Przecież to połowa!
-Nie mam więcej - spuściła wzrok.
-To chłopaka też już nie będziesz miała - z hukiem odsunął krzesło i wartkim krokiem wyszedł z baru.
Przeraziła się nie na żarty. Chciała za nim pobiec, ale co by to dało? Zupełnie nic. Poprosiła pół litra czystej i opróżniła butelkę do połowy. Chciała tylko i wyłącznie zniknąć...
Nie wiedziała nawet jak znalazła się w domu. Było pusto i cicho. Złapała za telefon i próbowała dodzwonić się do Gatesa. To przestała być zabawa, jeżeli w ogóle kiedykolwiek nią była. Zdecydowała, że powie mu o wszystkim, że razem sobie poradzą, że on na pewno to zrozumie. Była młoda i głupia, ale przecież teraz wszystko jest inaczej. Dzwoniła kilka razy, ale nie odbierał. Pomyślała, że pewnie siedzi w studiu i nie ma na to czasu. Położyła się do łóżka, kiedy nagle usłyszała wibracje telefonu.
-Brian - wyszeptała, jednak na ekranie wyświetlił się numer Jimmy'ego - Tak?
-Alice... Brian jest w szpitalu.
Wiem, troszkę mnie nie było, ale na majówkę wyjechałam do stolicy i naprawdę nie miałam czasu skrobnąć niczego konkretnego. W zamian macie odcinek numer 32, mam nadzieje, że wam się spodoba. Nie będę wyodrębniać, po prostu dla Was wszystkich. Dzięki, że jeszcze jesteście!
Cały ten wieczór spędziliśmy z Amy w szpitalu. Głównie to ja mówiłam, cokolwiek, byleby tylko mówić. Sama młoda Sanders specjalnie nie była zainteresowana. Omijała nas wzrokiem, czasem tylko kiwnęła głową w odpowiedzi na jakieś pytanie, jednak zazwyczaj przecząco. A Matt... on chyba nie miał na to wszystko siły. Pozornie wydawał się silnym, pewnym siebie facetem i był taki; na scenie emanował energią, z stosunku do fanów był niezwykle śmiały, z kontaktach z przyjaciółmi zawsze potęgował optymizm nawet wtedy, kiedy nie wszystko się układało. Ale teraz, kiedy to co najgorsze dotknęło jego ukochaną siostrzyczkę, nie mógł się pozbierać. Udawał, żeby jakoś podnieść ją na duchu, żeby pokazać, że to wcale nie jest koniec świata. Niestety, nie szło mu zbyt dobrze. Jak ciężko by nie było, musiałam nadrabiać, chociaż Amy nie ukrywała, że jest do mnie wrogo nastawiona.
-Rozmawialiśmy z doktorem - zaczęłam kolejny wątek - Powiedział, że nie będziesz musiała długo leżeć w szpitalu, najwyżej tydzień, w ciągu którego przygotują cię do chemioterapii.
Ciężko przełknęła ślinę i odwróciła się tyłem do nas. Matt westchnął głęboko, więc nie wiele myśląc chwyciłam go za rękę i kontynuowałam:
-Po pierwszej serii będą obserwować jak reaguje twój organizm, ale dobra wiadomość jest taka, że będziesz mogła przenieść się do domu, do Matta.
-Wolałabym zostać tutaj - fuknęła.
-Dlaczego? - spytał Shads.
-Bo tutaj Val może odwiedzać mnie wtedy, kiedy tylko chcę. A u ciebie - spojrzała na mnie ze złością - a raczej już u was, będzie się musiała zapowiadać.
-Obiecuję ci maleńka, że Valary będzie mogła przychodzić do ciebie, kiedy tylko będziecie chciały się spotkać. Nawet jak nie będzie mnie w domu - zapewnił i pogłaskał ją po plecach.
-Na pewno? - odwróciła się przodem i spojrzała na brata przygaszonym wzrokiem.
-A czy ja cię kiedyś oszukałem? Sama powiedz? - uśmiechnął się promiennie.
-Nigdy - odparła i zaraz dodała - Jedźcie już, widzę przecież, że jesteście zmęczeni.
-Nie chcemy zostawiać cię tutaj samej - zaprotestowałam.
-Położę się spać, wam też radzę - okryła się pościelą aż po sam nos - Do jutra.
Kiedy przekroczyliśmy już próg sali, usłyszałam jeszcze ciche:
-Nicole ...
-Tak? - zawróciłam i oparłam się o framugę drzwi.
-Mogę mieć do ciebie prośbę? - spytała i nie czekając na odpowiedź, dodała - przywieziesz mi jakieś książki? Jesteś dziennikarką, na pewno masz w swoich zbiorach coś, co mi się spodoba.
-Kryminały i dreszczowce, prawda? - puściłam jej oko, zareagowała uśmiechem. Nie wiem czy ją rozbawiłam, czy może wreszcie poczuła, że ma we mnie przyjaciółkę.
-Tak, krwiste - zaśmiała się.
-Na pewno coś się znajdzie. Podrzucę ci jeszcze zanim pojadę do pracy.
-Dzięki - poprawiła poduszkę i przymknęła oczy.
Może jednak nie będzie tak źle jak myślałam? Być może się myliłam? Prawdopodobnie ja sama również nastawiłam się do Amy z dystansem. Powinnam o wiele wcześniej zrozumieć, że to przecież tylko zagubiona we własnym życiu nastolatka. Zamiast toczyć z nią wojnę, powinnam jej pomóc. Tyle, że ona nie dopuszczała do siebie nikogo poza Valary, a zarówno ja jak i Matt byliśmy już tym zmęczeni. DiBenedetto była zbędna w naszym życiu. Może gdyby Amy znała prawdę o niej, potrafiłaby to zrozumieć? Teraz jednak nie mogła się dowiedzieć, bo Val była jedyną osobą, której Amy ufała. Gdyby nie ona, mała zamknęłaby się na wszystkich. Nawet na siebie samą.
Mimo szczerych chęci, Alice nie udało się zebrać całej sumy pieniędzy, którą była winna swojemu oprawcy. Oprawcy... dawniej kompanowi od brudnej roboty. Prawdę mówiąc, to on wciągnął ją w ten ciemny świat. Najpierw nauczył ją pić i ćpać, a później powoli uzależniał od tego i od swojej osoby. Tak bardzo, że potrzebowała coraz więcej pieniędzy na kolejną działkę. Potem wplątała się w to wszystko... Pieniądze nie starczały jej na długo, więc coraz częściej zapożyczała się u Drewa. Gdy zniknęła na cały miesiąc groził, że jeśli nie odda mu kasy, pożałuje, że kiedykolwiek go poznała. I miał rację, pożałowała...
Nerwowo upychała pieniądze do torebki, kiedy usłyszała delikatny zgrzyt drzwi. Odwróciła się z przerażeniem, na szczęście to tylko Brian.
-Co się dzieję? - spytał zdziwiony i zrobił zdecydowany krok w jej stronę.
-Nic! - odpowiedziała szybko i poczuła krople potu spływającą wzdłuż kręgosłupa. Torebkę zdążyła przykryć kocem leżącym w pobliżu. Nic nie zauważył, teraz jedynie ona sam mogła się wysypać.
-Przecież widzę, jesteś jakaś zdenerwowana...- pocałował ją w policzek i wyczuł drżenie ciała - Powiesz mi?
Chciała, cholernie chciała, żeby wiedział. Ale nigdy w życiu nie zdecydowałaby się wplątać go w to wszystko. Trochę go już znała. Wiedziała, że pójdzie z Drew'em na wojnę, ale z nim nie było żartów. Nie był opryszkiem z osiedla, któremu wystarczyło dać po mordzie. Był kimś zdecydowanie gorszym...
-Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz - uśmiechnęła się blado i wyrwała z jego objęć - Co ty tu w ogóle robisz?
-Jadę do studia, mamy próbę przed koncertem w LA, więc pomyślałem, że podrzucę cię do wydawnictwa - chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi.
-Poczekaj ! - stanęła jak wryta.
-Ali, cholera, co się dzisiaj z tobą dzieje? - warknął i przyjrzał jej się pytająco.
-Nic, to znaczy... nic ważnego - wydukała.
-Masz jakiś problem to powiedz, na pewno ci pomogę - założył ręce na klatce.
-Idź do samochodu, za chwilkę zejdę. Chcę się po prostu przebrać.
-Nie możesz przebrać się przy mnie? - parsknął śmiechem, a ona zgromiła go wzrokiem.
-Haner, błagam cię, do cholery! - wrzasnęła rozpaczliwie.
-Jak chcesz.
Wsłuchiwała się w dźwięk kroków na schodach. Nerwowo zapięła torbę z pieniędzmi i wyciągnęła telefon z kieszeni spodni. Odnalazła numer do Drewa i wysłała mu wiadomość. " 18:00, Blue Moon ".
Dla niepoznaki zmieniła koszulę i zeszła na dół.
Podróż minęła im bez słowa. Gates nerwowo stukał palcami w kierownice i w ekspresowym tempie wypalał jednego papierosa za drugim.
-Przyjechać po ciebie? - spytał w końcu, kiedy gwałtownie zatrzymał się pod wydawnictwem - Pojedziemy gdzieś, może trochę się odstresujesz.
-Dziś nie mogę - westchnęła ciężko, starając się unikać jego spojrzenia. Może to i lepiej, bo gdyby teraz natknęła się na jego wzrok z pewnością przeszłyby ją ciarki.
-O co ci chodzi, co? - warknął - Masz mnie dość? Masz kogoś? No kurwa, powiedz! - uderzył pięściami w kierownice.
Dopiero teraz doszło do niej, że sytuacja jest poważna. Powoli wszystko zaczynało jej się walić, a przecież nie chciała nikomu zrobić krzywdy. Wręcz przeciwnie, chciała go chronić... jego i wszystkich dookoła.
-Brian, zgłupiałeś?! - wrzasnęła i objęła dłonią jego policzek - To nie tak...
-A jak?
-Muszę dzisiaj poprawić piąty rozdział tej nowej książki. Coś jest nie tak z dialogami, pewnie spędzę przy tym cały dzień i noc. Przy tobie nie będę mogła się skupić, a na jutro wszystko musi być gotowe - uśmiechnęła się - Ta praca mnie wykańcza, ale poza tym wszystko jest dobrze, zaufaj mi.
-No dobrze - złożył na jej czółku delikatny pocałunek - ale jutro to już nie ma przeproś, zabiorę cię w fajne miejsce. Poza tym moi rodzice w końcu chcą cię poznać, więc sama rozumiesz - wymamrotał.
-Naprawdę chcą mnie poznać? - rozpromieniła się.
-No tak, ale jeśli nie chcesz to serio, nie musimy tam jechać, bo wiesz, oni są trochę świrnięci, a tata to już w ogóle, więc jeśli nie masz ochoty to... - paplał, więc zamknęła mu usta pocałunkiem.
-Powiedz im, że odwiedzimy ich w niedziele - odparła.
Cały dzień myślała tylko o tym, że nie zasługuje na niego. Nie dość, że nic nie powiedziała mu o swojej przeszłości, to wciąż naraża go na niebezpieczeństwo. I jeszcze to kłamstwo... Nie miała sumienia patrzeć w jego czekoladowe oczy i kłamać, jednak cały świat ustawił się do niej plecami i ...musiała. Po prostu musiała zrobić wszystko, żeby ta historia z Drew'em zakończyła się jak najszybciej.
Wybiegła z pracy tak szybko jak mogła, żeby zdążyć na czas. W barze nie było wielu osób, muzyka była stonowana, a klimat raczej mroczny. Podeszła do baru i zamówiła setkę. Przechyliła ją na raz.
-To samo - mruknęła.
-Ktoś na panią czeka - powiedział barman i kiwnął głową w stronę kąta zadymionej sali.
Odetchnęła i zebrała się na odwagę by wstać. Niepewnie usiadła naprzeciw niego.
-Papierosa? - wyciągnął paczkę w jej stronę, ale nie zareagowała - Nie martw się, nie doliczę tego do kosztów.
-Jak zawsze bezczelny - mruknęła.
-Coś mówiłaś? - udał, że nie słyszy i zaciągnął się mocno.
-Nic... Drew, słuchaj... nie mam całej kasy, ale ... - wymamrotała, a on zgniótł niedopałek w popielniczce.
-A co to ma znaczyć?!
-Potrzebuję więcej czasu, skąd mam niby wziąć tyle pieniędzy? - jęknęła.
-Powinnaś się cieszyć, że mam do ciebie tak duży sentyment, że proszę o te pieniądze, a potem chcę dać ci spokój. Wpakowałaś mnie na wiele lat do pudła ty mała szmato! - warknął - Czas minął dzisiaj.
-Oddam ci wszystko, obiecuję. Daj mi chociaż jeden dzień.
-Miałaś wystarczająco dużo czasu. Osiem długich lat nie wystarczyło, żeby zebrać kasę? - wziął od niej torbę z gotówką i zaśmiał się szyderczo - Co ty kurwa, jaja sobie robisz? Przecież to połowa!
-Nie mam więcej - spuściła wzrok.
-To chłopaka też już nie będziesz miała - z hukiem odsunął krzesło i wartkim krokiem wyszedł z baru.
Przeraziła się nie na żarty. Chciała za nim pobiec, ale co by to dało? Zupełnie nic. Poprosiła pół litra czystej i opróżniła butelkę do połowy. Chciała tylko i wyłącznie zniknąć...
Nie wiedziała nawet jak znalazła się w domu. Było pusto i cicho. Złapała za telefon i próbowała dodzwonić się do Gatesa. To przestała być zabawa, jeżeli w ogóle kiedykolwiek nią była. Zdecydowała, że powie mu o wszystkim, że razem sobie poradzą, że on na pewno to zrozumie. Była młoda i głupia, ale przecież teraz wszystko jest inaczej. Dzwoniła kilka razy, ale nie odbierał. Pomyślała, że pewnie siedzi w studiu i nie ma na to czasu. Położyła się do łóżka, kiedy nagle usłyszała wibracje telefonu.
-Brian - wyszeptała, jednak na ekranie wyświetlił się numer Jimmy'ego - Tak?
-Alice... Brian jest w szpitalu.
środa, 1 maja 2013
31. Don't worry. Everything will be fine.
Cześć kiciaki! Nadrabiam swoją ostatnią przedłużoną nieobecność i dodaję kolejny odcinek. Z dedykacją szczególnie dla mojej kochanej Marty, z którą jutro piję wiśniowe drinki ( i wcale nie wstydzimy się K. ) ;*
Dla Oli, czyli naszej nowej bohaterki Ashley. Zwróćcie uwagę na nową postać w fotkach z boku, mam nadzieję, że ciepło ją przyjmiecie.
Oraz dla wszystkich moich kochanych czytelników :)
Czerwony kabriolet sunął jak strzała po przedmieściach miasta. Zwolnił dopiero jakieś sto metrów przed niewielkim, białym domkiem, podobnym do dziesiątek innych na tym osiedlu. Nerwowo postukał palcami w kierownicę, aż w końcu zdecydował się wysiąść i zadzwonić do drzwi. Denerwował się jak nigdy, w końcu nie codziennie wyrywa się córeczkę z domu rodzinnego. Odetchnął głęboko, zapukał jeszcze raz. Drzwi otworzyła mu pani Redbridge.
-Przepraszam, mamy takie zamieszanie z tą całą przeprowadzą, że nie słyszałam jak dzwoniłeś - uśmiechnęła się ciepło - Wejdź, ale ostrzegam, że to może jeszcze trochę potrwać.
Dom faktycznie wyglądał jak pobojowisko, a to zupełnie niepodobne do tej rodziny. Po podłodze walały się jakieś walizki, torby, torebki, na krzesłach wisiały pojedyncze ubrania, a na blacie kuchennym stały porozstawiane różne produkty żywnościowe. W zasadzie to chyba cała ich lodówka... A gdzieś za tym wszystkim ukryła się Marta.
-Nie chcę nic mówić, ale jeśli chcesz zabrać to wszystko to raczej nam się to nie uda - westchnął, z niewiedzą drapiąc się po głowie.
-Nawet mi nie mów, że przyjechałeś audi? - Podparła się pod boki i rzuciła mu groźne spojrzenie - Wiedziałeś przecież, że będę brać dużo rzeczy!
-Dużo rzeczy to nie to samo, co cały dom - odparł piskliwym głosem - Nawet gdybym przyjechał tu dostawczakiem to nie zabralibyśmy się na raz.
-To przyjedziemy kilka razy - burknęła i znów zniknęła we wnętrzu domu.
Zrezygnowany, odgarnął wszystko z sofy w salonie i rozsiadł się wygodnie. Nie zaznał jednak spokoju, bo na horyzoncie od razu pojawiła się pani Redbridge.
-Johnny, spakuję wam trochę jedzenia, dobrze? Nie odbierz tego źle, nie chodzi o to, że jesteś niezaradny, czy że nie masz co włożyć do garnka, po prostu chcę, żeby wam było jak najlepiej - powiedziała słodko.
-Nie mam nic przeciwko, ale to naprawdę nie jest konieczne... - westchnął - Pani się za bardzo martwi.
-To w końcu moja córeczka, jak mam się nie martwić? Ale przecież odpowiedzialny facet z ciebie we dwójkę sobie poradzicie.
-Będziemy przyjeżdżać, nie mieszkam daleko. A póki co ma pani jeszcze Ashley...chociaż ona chyba szybciej wybędzie - zaśmiał się, a wspomniana dziewczyna szybko zbiegła po schodach.
-Słyszałam gnomie!
Asley jest przyrodnia siostrą Marty, córką pani Redbridge z drugiego małżeństwa. Gdyby ktoś nie wiedział, że są jakoś spokrewnione, pewnie nigdy by się nie domyślił. Są jak dwa różne bieguny, jak ogień i woda. Marta to skromna dziewczyna, raczej cicha i spokojna, z duszą romantyczki i urodą słowiańskiego anioła, za to Ashley...Kalifornijka z krwi i kości. Po ojcu odziedziczyła śniadą karnację i ciemne włosy oraz wybuchowy temperament. Kocha imprezy, zabawę, muzykę. Można powiedzieć, że cała jest szaleństwem. Z mamy ma jedynie przenikliwy błękit oczu i wrażliwość ukrytą gdzieś bardzo głęboko. Zawsze zaraża wszystkich niesamowitym optymizmem i energią, tym samym nie sposób jej nie lubić. Jest coś jeszcze... nie sposób jej nie kochać, a każdy kto zakochał się w Ashley ma spory problem, bo ona jeszcze nigdy nie odwzajemniła żadnego uczucia.
-O co wam chodzi z tym gnomem? - wrzasnął, a ona z gracją zbiegła po schodach i złapała leżące na blacie jabłko.
-Jeśli chcesz mogę ci wytłumaczyć... - i z uśmiechem na ustach zaczęła mówić po polsku, z satysfakcją obserwując jak Christ gotuje się ze złości.
-Nie znęcaj się nad nim Ashley! - znowu znikąd w przedpokoju zjawiła się Mart - Zobaczysz, pomieszka ze mną miesiąc i jeszcze cię przegada - uśmiechnęła się do siostry.
-Ohoo, już w to wierzę. A właśnie, kiedy jakaś parapetówka, hm?
-W sobotę, ale ty nie jesteś zaproszona - pisnął i wywalił język w jej stronę.
-Jak dzieci... - westchnął ojciec przyglądający się całej sytuacji gdzieś z kąta kuchni.
-Johnny, proszę, proszę, proszę, proszę! - Ashley podbiegła do niego i składając ręce nie zaprzestawała błagań.
-Oczywiście, że jesteś zaproszona siostro, Jonathan się droczy - Mart podniosła ciężką walizkę, ale Christ zaraz jej ją odebrał - Prawda?
-Oczywiście - Poczochrał młodszą Redbridge po włosach - Co więcej, w piątek gramy koncert z ... proszę werbel... My Chemical Romance!
-Coo?! Nie wierzę! - aż pisnęła ze szczęścia, wskakując mu na plecy - Mamo, mogę pójść, prawda?
-Skoro Marta tam będzie, to tak - bezradnie rozłożyła ręce, pakując ostatnie rzeczy.
-Nie wierzę, że wreszcie ich poznam. Ciekawe jacy są? Gerard pewnie bardzo zabawny, a Frank przystojny. Ciekawe, czy mnie polubią? A może zaproszą na kolejny koncert? ... - prowadząc monolog pognała na górę.
-Cała Ashley - westchnęła matka.
-Czas się zbierać. Obiecuję, że będę przyjeżdżać - powiedziała Mart i z trudem powstrzymała świdrującą łzę.
-Pa córeczko. Pamiętaj Johnny, że masz się nią opiekować!
-Ma się rozumieć. W niedziele jesteśmy na obiedzie - powiedział obejmując dziewczynę ramieniem.
Szpitalny korytarz znów przywiódł mi na myśl złe wspomnienia. Nigdy nie zapomnę chwili, w której zemdlałam po raz pierwszy. Dzień balu maturalnego, który powinien być najpiękniejszym w życiu każdej nastolatki, zamienił się w koszmar. Pamiętam, kiedy pierwszy raz upadłam z wycieńczenia. Pamiętam kałużę krwi na płytkach w łazience. Pamiętał, jak powoli traciłam świadomość. Później głosy dookoła, a potem...zupełnie nic. Obudziłam się w szpitalu. Matka krzyczała, że to wszystko na własne życzenie i że chciałaby mieć normalną córkę, którą odbiera się nad ranem z balu, a nie szpitala. Wtedy było mi już wszystko jedno. Pamiętam też, kiedy pielęgniarka odsłoniła kołdrę, a ja pierwszy raz inaczej spojrzałam na swoje ciało. Można było policzyć wszystkie moje żebra. Praktycznie mnie nie było, już nie istniałam. Chciałam nie istnieć... a jednak przetrwałam.
Przed jedną z sal na pierwszym pierwszym piętrze czekał na mnie Matt. Był wyraźnie poddenerwowany, nie wiem jak inaczej mogłabym to określić. Bałam się zapytać, na szczęście nie musiałam.
-Cześć - Szybko cmoknął mnie w policzek - Przepraszam, że nie przyjechałem, ale nawet nie wiesz co tutaj się dzieje...
-Nic się nie stało, przecież od redakcji do szpitala dzieli mnie kilka kroków - odparłam i w ciszy czekałam, aż sam mi wyjaśni.
-Valary doprowadza mnie do szału! - warknął.
Czyli tak jak myślałam... Czego innego można by się po niej spodziewać.
-Nawet nie chcę wiedzieć co wymyśliła... - Chwyciłam go za drżące ze zdenerwowania ręce.
-Czepia się wszystkiego i wszystkich. Krytykuje personel, domaga się specjalnego traktowania - westchnął i przytulił mnie do siebie - To przecież dobry szpital, a my jesteśmy ludźmi, jak wszyscy inni. Nie można się tak zachowywać, oni nawet nie wiedzą, że jestem sławną osobą. Teraz już pewnie mają nas za hipokrytów i czubków.
-Na pewno nie, przecież Val nie jest nawet rodziną, więc nie powinni brać jej na poważnie. Poproś lekarzy, żeby wszystkie sprawy załatwiali z tobą i nie informowali jej bezpośrednio o wszystkim - uśmiechnął się ciepło na moje słowa, więc chyba załagodziłam sytuację - Powinieneś odpocząć. Jadłeś coś?
-Nie, wypiłem tylko kawę jak wróciłem do domu.
-To zrobimy tak : przywitam się z Amy, pójdziemy na jakiś obiad, a potem wrócimy tutaj i zmienimy Valary, dobrze? - zaproponowałam.
-Cudownie - oparł i pocałował mnie czulę.
Uchyliłam drzwi do sali i zobaczyłam jak DiBenedetto powoli usypia na krześle obok łóżka Amy.
-Dzień dobry - powiedziałam, w reakcji Val aż podskoczyła.
-Cześć - tylko Amy raczyła odpowiedzieć, jednak z umiarkowaną ochotą.
-Jak się czujesz? - spytałam.
-Dzisiaj lepiej, ale bez rewelacji - fuknęła.
-Przyniosłam ci świeże jabłka, pomarańczę, sok grejpfrutowy, Matt mówił, że go uwielbiasz - uśmiechnęłam się, a ku mojemu zdziwieniu ona to odwzajemniła - I jeszcze czekoladę, ale nie mów Shadsowi, bo dostanę opierdziel.
-Dzięki, a właśnie, gdzie Matt? - spytała.
-Na korytarzu. Idziemy na obiad, bo ten wariat nie zjadł nawet śniadania - odparłam i zwróciłam się do Valary - Ale niedługo wracamy i będziesz już mogła iść do domu. Widzę, że jesteś zmęczona.
-Dzięki za troskę, ale nie trzeba - powiedziała.
-Myślę, że trzeba - podkreśliłam. Mam nadzieję, że zrozumiała aluzję.
Wtedy do sali wszedł Matt.
-Idziemy? - spytał i złapał mnie za rękę. Twierdząco pokiwałam głową - To do zobaczenia księżniczko! - Mrugnął do Amy.
Z każdym takim jego czułym gestem robiło mi się cieplej na sercu.
Dla Oli, czyli naszej nowej bohaterki Ashley. Zwróćcie uwagę na nową postać w fotkach z boku, mam nadzieję, że ciepło ją przyjmiecie.
Oraz dla wszystkich moich kochanych czytelników :)
Czerwony kabriolet sunął jak strzała po przedmieściach miasta. Zwolnił dopiero jakieś sto metrów przed niewielkim, białym domkiem, podobnym do dziesiątek innych na tym osiedlu. Nerwowo postukał palcami w kierownicę, aż w końcu zdecydował się wysiąść i zadzwonić do drzwi. Denerwował się jak nigdy, w końcu nie codziennie wyrywa się córeczkę z domu rodzinnego. Odetchnął głęboko, zapukał jeszcze raz. Drzwi otworzyła mu pani Redbridge.
-Przepraszam, mamy takie zamieszanie z tą całą przeprowadzą, że nie słyszałam jak dzwoniłeś - uśmiechnęła się ciepło - Wejdź, ale ostrzegam, że to może jeszcze trochę potrwać.
Dom faktycznie wyglądał jak pobojowisko, a to zupełnie niepodobne do tej rodziny. Po podłodze walały się jakieś walizki, torby, torebki, na krzesłach wisiały pojedyncze ubrania, a na blacie kuchennym stały porozstawiane różne produkty żywnościowe. W zasadzie to chyba cała ich lodówka... A gdzieś za tym wszystkim ukryła się Marta.
-Nie chcę nic mówić, ale jeśli chcesz zabrać to wszystko to raczej nam się to nie uda - westchnął, z niewiedzą drapiąc się po głowie.
-Nawet mi nie mów, że przyjechałeś audi? - Podparła się pod boki i rzuciła mu groźne spojrzenie - Wiedziałeś przecież, że będę brać dużo rzeczy!
-Dużo rzeczy to nie to samo, co cały dom - odparł piskliwym głosem - Nawet gdybym przyjechał tu dostawczakiem to nie zabralibyśmy się na raz.
-To przyjedziemy kilka razy - burknęła i znów zniknęła we wnętrzu domu.
Zrezygnowany, odgarnął wszystko z sofy w salonie i rozsiadł się wygodnie. Nie zaznał jednak spokoju, bo na horyzoncie od razu pojawiła się pani Redbridge.
-Johnny, spakuję wam trochę jedzenia, dobrze? Nie odbierz tego źle, nie chodzi o to, że jesteś niezaradny, czy że nie masz co włożyć do garnka, po prostu chcę, żeby wam było jak najlepiej - powiedziała słodko.
-Nie mam nic przeciwko, ale to naprawdę nie jest konieczne... - westchnął - Pani się za bardzo martwi.
-To w końcu moja córeczka, jak mam się nie martwić? Ale przecież odpowiedzialny facet z ciebie we dwójkę sobie poradzicie.
-Będziemy przyjeżdżać, nie mieszkam daleko. A póki co ma pani jeszcze Ashley...chociaż ona chyba szybciej wybędzie - zaśmiał się, a wspomniana dziewczyna szybko zbiegła po schodach.
-Słyszałam gnomie!
Asley jest przyrodnia siostrą Marty, córką pani Redbridge z drugiego małżeństwa. Gdyby ktoś nie wiedział, że są jakoś spokrewnione, pewnie nigdy by się nie domyślił. Są jak dwa różne bieguny, jak ogień i woda. Marta to skromna dziewczyna, raczej cicha i spokojna, z duszą romantyczki i urodą słowiańskiego anioła, za to Ashley...Kalifornijka z krwi i kości. Po ojcu odziedziczyła śniadą karnację i ciemne włosy oraz wybuchowy temperament. Kocha imprezy, zabawę, muzykę. Można powiedzieć, że cała jest szaleństwem. Z mamy ma jedynie przenikliwy błękit oczu i wrażliwość ukrytą gdzieś bardzo głęboko. Zawsze zaraża wszystkich niesamowitym optymizmem i energią, tym samym nie sposób jej nie lubić. Jest coś jeszcze... nie sposób jej nie kochać, a każdy kto zakochał się w Ashley ma spory problem, bo ona jeszcze nigdy nie odwzajemniła żadnego uczucia.
-O co wam chodzi z tym gnomem? - wrzasnął, a ona z gracją zbiegła po schodach i złapała leżące na blacie jabłko.
-Jeśli chcesz mogę ci wytłumaczyć... - i z uśmiechem na ustach zaczęła mówić po polsku, z satysfakcją obserwując jak Christ gotuje się ze złości.
-Nie znęcaj się nad nim Ashley! - znowu znikąd w przedpokoju zjawiła się Mart - Zobaczysz, pomieszka ze mną miesiąc i jeszcze cię przegada - uśmiechnęła się do siostry.
-Ohoo, już w to wierzę. A właśnie, kiedy jakaś parapetówka, hm?
-W sobotę, ale ty nie jesteś zaproszona - pisnął i wywalił język w jej stronę.
-Jak dzieci... - westchnął ojciec przyglądający się całej sytuacji gdzieś z kąta kuchni.
-Johnny, proszę, proszę, proszę, proszę! - Ashley podbiegła do niego i składając ręce nie zaprzestawała błagań.
-Oczywiście, że jesteś zaproszona siostro, Jonathan się droczy - Mart podniosła ciężką walizkę, ale Christ zaraz jej ją odebrał - Prawda?
-Oczywiście - Poczochrał młodszą Redbridge po włosach - Co więcej, w piątek gramy koncert z ... proszę werbel... My Chemical Romance!
-Coo?! Nie wierzę! - aż pisnęła ze szczęścia, wskakując mu na plecy - Mamo, mogę pójść, prawda?
-Skoro Marta tam będzie, to tak - bezradnie rozłożyła ręce, pakując ostatnie rzeczy.
-Nie wierzę, że wreszcie ich poznam. Ciekawe jacy są? Gerard pewnie bardzo zabawny, a Frank przystojny. Ciekawe, czy mnie polubią? A może zaproszą na kolejny koncert? ... - prowadząc monolog pognała na górę.
-Cała Ashley - westchnęła matka.
-Czas się zbierać. Obiecuję, że będę przyjeżdżać - powiedziała Mart i z trudem powstrzymała świdrującą łzę.
-Pa córeczko. Pamiętaj Johnny, że masz się nią opiekować!
-Ma się rozumieć. W niedziele jesteśmy na obiedzie - powiedział obejmując dziewczynę ramieniem.
Szpitalny korytarz znów przywiódł mi na myśl złe wspomnienia. Nigdy nie zapomnę chwili, w której zemdlałam po raz pierwszy. Dzień balu maturalnego, który powinien być najpiękniejszym w życiu każdej nastolatki, zamienił się w koszmar. Pamiętam, kiedy pierwszy raz upadłam z wycieńczenia. Pamiętam kałużę krwi na płytkach w łazience. Pamiętał, jak powoli traciłam świadomość. Później głosy dookoła, a potem...zupełnie nic. Obudziłam się w szpitalu. Matka krzyczała, że to wszystko na własne życzenie i że chciałaby mieć normalną córkę, którą odbiera się nad ranem z balu, a nie szpitala. Wtedy było mi już wszystko jedno. Pamiętam też, kiedy pielęgniarka odsłoniła kołdrę, a ja pierwszy raz inaczej spojrzałam na swoje ciało. Można było policzyć wszystkie moje żebra. Praktycznie mnie nie było, już nie istniałam. Chciałam nie istnieć... a jednak przetrwałam.
Przed jedną z sal na pierwszym pierwszym piętrze czekał na mnie Matt. Był wyraźnie poddenerwowany, nie wiem jak inaczej mogłabym to określić. Bałam się zapytać, na szczęście nie musiałam.
-Cześć - Szybko cmoknął mnie w policzek - Przepraszam, że nie przyjechałem, ale nawet nie wiesz co tutaj się dzieje...
-Nic się nie stało, przecież od redakcji do szpitala dzieli mnie kilka kroków - odparłam i w ciszy czekałam, aż sam mi wyjaśni.
-Valary doprowadza mnie do szału! - warknął.
Czyli tak jak myślałam... Czego innego można by się po niej spodziewać.
-Nawet nie chcę wiedzieć co wymyśliła... - Chwyciłam go za drżące ze zdenerwowania ręce.
-Czepia się wszystkiego i wszystkich. Krytykuje personel, domaga się specjalnego traktowania - westchnął i przytulił mnie do siebie - To przecież dobry szpital, a my jesteśmy ludźmi, jak wszyscy inni. Nie można się tak zachowywać, oni nawet nie wiedzą, że jestem sławną osobą. Teraz już pewnie mają nas za hipokrytów i czubków.
-Na pewno nie, przecież Val nie jest nawet rodziną, więc nie powinni brać jej na poważnie. Poproś lekarzy, żeby wszystkie sprawy załatwiali z tobą i nie informowali jej bezpośrednio o wszystkim - uśmiechnął się ciepło na moje słowa, więc chyba załagodziłam sytuację - Powinieneś odpocząć. Jadłeś coś?
-Nie, wypiłem tylko kawę jak wróciłem do domu.
-To zrobimy tak : przywitam się z Amy, pójdziemy na jakiś obiad, a potem wrócimy tutaj i zmienimy Valary, dobrze? - zaproponowałam.
-Cudownie - oparł i pocałował mnie czulę.
Uchyliłam drzwi do sali i zobaczyłam jak DiBenedetto powoli usypia na krześle obok łóżka Amy.
-Dzień dobry - powiedziałam, w reakcji Val aż podskoczyła.
-Cześć - tylko Amy raczyła odpowiedzieć, jednak z umiarkowaną ochotą.
-Jak się czujesz? - spytałam.
-Dzisiaj lepiej, ale bez rewelacji - fuknęła.
-Przyniosłam ci świeże jabłka, pomarańczę, sok grejpfrutowy, Matt mówił, że go uwielbiasz - uśmiechnęłam się, a ku mojemu zdziwieniu ona to odwzajemniła - I jeszcze czekoladę, ale nie mów Shadsowi, bo dostanę opierdziel.
-Dzięki, a właśnie, gdzie Matt? - spytała.
-Na korytarzu. Idziemy na obiad, bo ten wariat nie zjadł nawet śniadania - odparłam i zwróciłam się do Valary - Ale niedługo wracamy i będziesz już mogła iść do domu. Widzę, że jesteś zmęczona.
-Dzięki za troskę, ale nie trzeba - powiedziała.
-Myślę, że trzeba - podkreśliłam. Mam nadzieję, że zrozumiała aluzję.
Wtedy do sali wszedł Matt.
-Idziemy? - spytał i złapał mnie za rękę. Twierdząco pokiwałam głową - To do zobaczenia księżniczko! - Mrugnął do Amy.
Z każdym takim jego czułym gestem robiło mi się cieplej na sercu.
niedziela, 28 kwietnia 2013
30. Run, to pay off your debts
No cześć kochani! 30 odcinek, to taki mały jubileusz, z tej okazji może trochę więcej cukru, przynajmniej na jakiś czas. Wiem, że bardzo długo mnie nie było, mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe i chociaż troszeczkę tęskniliście na moją pisaniną. Ja za Wami bardzo, ale uwierzcie, że na bieżąco jestem z Waszymi opowiadaniami, miałam po prostu trochę mniej czasu, żeby sklecić jakiś komentarz, nie mówiąc już nawet o odcinku. Poza tym, mamy prawie maj, a wiecie co to oznacza... ;)
Ale z racji tego, że się upominacie, a i ja wreszcie mam chwilkę spokoju, ląduje odcineczek. W podziękowaniu za tyyyyyle wyświetleń mojego bloga, za każdy komentarz, za każdego z Was. I oczywiście z dedykacją dla wszystkich wiernych czytelników.
Poczujmy się jak w niebie.
Tej nocy Matt naprawdę pokazał mi jaki jest najciekawszy zakątek jego domu. Kręte schody na górę prowadziły do sypialni. Za masywnymi, dębowymi drzwiami na pierwszy rzut oka było widać jedynie ogromne łóżko z czarną, satynową pościelą, a na nim poduszki w czerwonym kolorze i różnych rozmiarów. Dopiero kiedy pierwszy zachwyt minął, dało się wychwycić więcej detali. Oprócz wszystkich mebli idealnie skomponowanymi ze sobą, na ścianie wisiał ogromny telewizor, a w każdym kącie i kąciku głośniki. Biblioteczka zawierała wszystkie moje ulubione pozycje. Kto by pomyślał, że Shads ma czas na dobrą książkę? Później widziałam już niewiele. Poczułam ciarki na plecach, wzdłuż kręgosłupa, kiedy ręce Matta przesunęły się po mojej talii. Z moich ust mimowolnie wydobył cię cichy jęk i płytki oddech. Tak właśnie działały jego pocałunki, od delikatnego, złożonego na wargach, aż po szalony, namiętny na mojej szyi. Jedną ręką objął mnie w talii i razem upadliśmy na chłodną pościel. Później wszystko dookoła zniknęło jakby na pstryknięcie palców. Straciłam kontrolę, wszystkie moje zmysły oszalały. Właśnie tak działał na mnie M.Shadows.
Alexis obudziła się krótko przed dziewiątą. Czekając do pełnej godziny, z przymkniętymi powiekami myślała o tym, jak bardzo pogubili się w swoim związku. Wina nigdy nie leży przecież po jednej stronie. Musiała wreszcie przezwyciężyć żal. Powoli zaczynało jej brakować wszystkiego co związane z Bakerem. Jego czułego głosu, podśpiewywania przy smażeniu naleśników, wieczornych seansów z najlepszymi filmami, układania planów na przyszłość. Może faktycznie w jakimś stopniu przyczyniła się do jego skoku w bok? Przyzwyczaiła go do nudy. Kiedy wracał po całym dniu prób już czekała na niego z obiadem i do późnego wieczora siedzieli przed telewizorem. W weekendy on koncertował, a ona tatuowała, więc jedynie mijali się w drzwiach mieszkania z samego rana. Praktycznie przestali wychodzić razem. Pozwalała mu na wszystko, obdarzyła go bezgranicznym zachowaniem i stała się bardziej przyjaciółką, niż dziewczyną. Seks również przeszedł do historii. Na samą myśl o tym, że przesądzona od samego początku wina Zacky'ego wcale nie jest jedyną w całym tym zajściu. Przetarła oczy i wyjrzała przez okno. Pogoda była cudowna, jak zawsze o tej porze roku. Włożyła przewiewną sukienkę i zrobiła lekki makijaż. Włosy ujarzmiła czerwoną bandamką i wskoczyła w swoje ulubione trampki. Zbiegła do salonu, gdzie Baker spał pozwijany w niewygodnej pozycji.
-Pora wstawać - powiedziała przelotnie w drodze do kuchni. Zabrała butelkę wody, portfel i zaczęła zbierać się do wyjścia.
-Ale po co? - Schował głowę pod poduszkę.
-Wychodzimy na spacer, jest piękna pogoda. Chyba, że wolisz gnić w łóżku, w takim razie idę sama. - Już pociągnęła za klamkę, kiedy on jak poparzony wyskoczył z sofy.
-Daj mi pięć minut, już się zbieram! - Złapał spodnie leżące na fotelu i pobiegł do łazienki.
Uśmiechnęła się w duchu. Już dawno nie robił z siebie takiego wariata.
Hope z wielką gracją opierała się o ławkę w parku, przy każdym pstryknięciu aparatu zmieniając minę. Jimmy-fotograf cieszył się jak dziecko. Co chwila przebiegał w inne miejsce łapiąc kolejne ujęcia.
-Chyba jesteś w swoim żywiole. - zaśmiała się, a jej ciemne, długie włosy zostały rozwiane przez podmuch wiosennego wiatru.
-Pięknie, zostań tak! - Wychylił się do przodu i z zachwytem obserwował ekran obiektywu.
Z każdym uśmiechem jej oczy lśniły coraz żywiej, a policzki różowiały uroczo. Z lekkością odrzuciła do tyłu włosy, opadające na łopatki, idealnie eksponując kości obojczykowe. Ocknął się po kilkunastu sekundach, kiedy usłyszał jej ciężkie westchnienie.
-James robisz to zdjęcie czy nie?
-W sumie to nie... - Położył aparat na brzegu ławki i przejechał dłonią po jej policzku - Wolałbym smakować tą chwilę, niż mieć ją jedynie na zdjęciu. Jesteś przepiękna.
-Gdybyś ją uchwycił, zostałaby z tobą na dłużej... - uśmiechnęła się lekko, nie patrząc mu w oczy.
-Będę miał ją już na zawsze. - Uniósł jej podbródek i chwilę wpatrywał się w ciemne oczy, iskrzące od miłości - Kocham cię. I tak, to jest groźba. Groźba życia z takim wariatem jak ja. Wiedz, że już nigdy się ode mnie nie uwolnisz.
-Nie przeszkadza mi to. - Wspięła się na palce i z czułością musnęła jego usta. Zupełnie się zatracił, całując ją z coraz większą pasją.
-Lepiej nie zostawiać swoich rzeczy bez opieki, na brzegu ławki - usłyszeli za plecami znajomy głos - Ktoś mógłby podprowadzić taki fajny sprzęt.
Za nimi jak spod ziemi wyrósł Robert. Uśmiechał się cwaniacko obracając w rękach aparat Jimmego.
-Co tam aparat, kiedy można mieć taką dziewczynę jak Hope - odparł Rev, wymownie obejmując dziewczynę. Powoli zaczynały targać nim nerwy. Cały ten Taylor działał na niego jak płachta na byka.
-No tak.. miłość - zaśmiał się sarkastycznie, poprawiając rękawy koszuli.
-Co robisz w Huntington? - spytała Hope, na co Jimmy wywrócił oczami. Jakoś w ogóle go to nie interesowało. Jej też nie powinno.
-Organizujemy koncert Gararda i spółki w Los Angeles. Przy okazji pomyślałem, że was odwiedzę, cieszycie się? - Szeroko otworzył ramiona.
-Niezmiernie - fuknął Rev, mocno szturchnięty przez Hope.
-A co wy tutaj robicie? - Na horyzoncie pojawił się Zacky, trzymający Alex pod rękę - Widzę, że każdemu udziela się wiosenny nastrój, prawda James? - już z daleka zauważył spojrzenie piorunujące Roberta - Cześć stary!
-Tak sobie pomyślałem, że skoro już tutaj jestem to moglibyśmy powtórzyć ostatni koncert. - Zsunął na nos duże, przeciwsłoneczne i ukradkiem zlustrował wzrokiem Mortensen - After party także.
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Cały czas koncertujemy, to mnie powoli wykańcza - odparł.
-Co to ty Jimmy, to świetny pomysł! - Baker od razu zareagował z optymizmem - Poza tym nie pamiętam, kiedy ostatnio widzieliśmy się z chłopakami z MCR. To kiedy ten koncert? - spytał.
-W piątek - powiedział i zerknął na zegarek - No nic, będę się zbierał. Pogadajcie o tym z Larry'm, niech się ze mną skontaktuje w tej sprawie. Do zobaczenia.
Stali w milczeniu przez kilkanaście sekund, w końcu Rev nie wytrzymał:
-Nie znoszę go! - i tupnął nogą jak mała dziewczynka.
-Widać z kilometra, że podnosi ci ciśnienie - skomentowała Alexis - Zazdrośnik .
-Nie jestem zazdrosny! - Pogroził jej palcem, ale pod naciskiem ich spojrzenia zaraz dodał - Ok, jestem. Nie chcę z nim przebywać, grać koncertów organizowanych przez niego i chodzić z nim na imprezy! - Założył ręce i z nadąsaną miną usiadł na ławce, przeglądając zrobione przez siebie zdjęcia.
-Wiesz, że emocje nie mogę wpływać na zespół, odpuść trochę - Vengeance poklepał go po plecach, a Alex usiadła obok niego i wskazała na zdjęcie na ekranie.
-Popatrz, ona jest tylko twoja - przytuliła go, puszczając oko do Hope - Nie ma powodu do niepokoju. A fajnie byłoby napić się piwa z Gerardem , Frankiem...
-Nie zaprzeczę - szepnął.
-Co tam mruczysz? - Hope lekko pogłaskała go po włosach - Zagracie ten koncert?
-Jeśli reszta się zgodzi... - starał się utrzymać nadętą minę, ale pocałunek Hopi mu na to nie pozwolił - Jeśli chcesz to zagram księżniczko, ale z imprezy zwijamy się wcześniej.
-Przed północną, jak kopciuszek? - Złapała aparat i strzeliła mu fotkę - Uśmiechnij się!
-Proponuję plażę, co wy na to? - zaproponowała Alexis i chwyciła Bakera za rękę.
-Przydałoby się wreszcie troszkę opalić, idziemy ! - Hope pociągnęła za sobą Jimmego i razem ruszyli słonecznym parkiem Huntington Beach.
-Matti, podasz mi moją koszulę? - Szybko naciągnęłam na siebie ciemne jeansy i zerknęłam na zegarek. Spoźnienie gwarantowane.
-Spokojnie kocurku, nie pali się! - Podał mi granatową bluzkę.
-Nie ma to jak spóźnić się pierwszego dnia po urlopie. - W biegu złapałam torebkę i rzuciłam się do wyjścia. Nagle mocno pociągnął mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę - Odwiozę cię.
-Zostań z Amy - Pogładziłam go po policzku.
-Zajmie mi to piętnaście minut, może przecież zostać sama.
-Dobrze, ale wracaj prosto do domu, dobrze?
-Gdyby tylko Amy wiedziała jak tobie zależy na tym, żeby wszystko było w porządku... - Rzucił mi tak smutne spojrzenie, że miałam ochotę po prostu go przytulić.
-Bo będzie, zobaczysz! - odparłam - Przyjadę wieczorem do szpitala.
-Valary będzie...
-Nie przeszkadza mi to, liczy się Amy. Myślę, że kiedy będzie wokół niej dużo ludzi od razu poczuje się lepiej - uśmiechnęłam się do niego. Sama poczułam kamień spadający z jego serca.
-Zadzwonię, kiedy będziemy już na miejscu - pocałował mnie na szybko - Wsiadaj dziecinko! - rzucił i ruszyliśmy z piskiem opon.
Snuła się jak cień po słonecznej ulicy swojego miasta. Przesiąknęła już słodyczą swojego nowego życia. Okazało się, że zbyt bardzo. Zapomniała o swojej brudnej przeszłości, która dopadła ją w najmniej oczekiwanym momencie. Zwiastowało to jeszcze większą burzę niż można było się spodziewać kilka lat wstecz. Z dawnego życia została jej tylko czerwień włosów i bagaż złych decyzji. Teraz musiała ponosić ich konsekwencje. Z przerażeniem spojrzała na wyciąg z banku. Ze sprzedaży książek zostały jej jakieś pieniądze, jednak zbyt mało, żeby spłacić dług. Z tym jednak na pewno sobie poradzi. Długu moralnego nie spłaci chyba do końca swojego życia ...
Ale z racji tego, że się upominacie, a i ja wreszcie mam chwilkę spokoju, ląduje odcineczek. W podziękowaniu za tyyyyyle wyświetleń mojego bloga, za każdy komentarz, za każdego z Was. I oczywiście z dedykacją dla wszystkich wiernych czytelników.
Poczujmy się jak w niebie.
Tej nocy Matt naprawdę pokazał mi jaki jest najciekawszy zakątek jego domu. Kręte schody na górę prowadziły do sypialni. Za masywnymi, dębowymi drzwiami na pierwszy rzut oka było widać jedynie ogromne łóżko z czarną, satynową pościelą, a na nim poduszki w czerwonym kolorze i różnych rozmiarów. Dopiero kiedy pierwszy zachwyt minął, dało się wychwycić więcej detali. Oprócz wszystkich mebli idealnie skomponowanymi ze sobą, na ścianie wisiał ogromny telewizor, a w każdym kącie i kąciku głośniki. Biblioteczka zawierała wszystkie moje ulubione pozycje. Kto by pomyślał, że Shads ma czas na dobrą książkę? Później widziałam już niewiele. Poczułam ciarki na plecach, wzdłuż kręgosłupa, kiedy ręce Matta przesunęły się po mojej talii. Z moich ust mimowolnie wydobył cię cichy jęk i płytki oddech. Tak właśnie działały jego pocałunki, od delikatnego, złożonego na wargach, aż po szalony, namiętny na mojej szyi. Jedną ręką objął mnie w talii i razem upadliśmy na chłodną pościel. Później wszystko dookoła zniknęło jakby na pstryknięcie palców. Straciłam kontrolę, wszystkie moje zmysły oszalały. Właśnie tak działał na mnie M.Shadows.
Alexis obudziła się krótko przed dziewiątą. Czekając do pełnej godziny, z przymkniętymi powiekami myślała o tym, jak bardzo pogubili się w swoim związku. Wina nigdy nie leży przecież po jednej stronie. Musiała wreszcie przezwyciężyć żal. Powoli zaczynało jej brakować wszystkiego co związane z Bakerem. Jego czułego głosu, podśpiewywania przy smażeniu naleśników, wieczornych seansów z najlepszymi filmami, układania planów na przyszłość. Może faktycznie w jakimś stopniu przyczyniła się do jego skoku w bok? Przyzwyczaiła go do nudy. Kiedy wracał po całym dniu prób już czekała na niego z obiadem i do późnego wieczora siedzieli przed telewizorem. W weekendy on koncertował, a ona tatuowała, więc jedynie mijali się w drzwiach mieszkania z samego rana. Praktycznie przestali wychodzić razem. Pozwalała mu na wszystko, obdarzyła go bezgranicznym zachowaniem i stała się bardziej przyjaciółką, niż dziewczyną. Seks również przeszedł do historii. Na samą myśl o tym, że przesądzona od samego początku wina Zacky'ego wcale nie jest jedyną w całym tym zajściu. Przetarła oczy i wyjrzała przez okno. Pogoda była cudowna, jak zawsze o tej porze roku. Włożyła przewiewną sukienkę i zrobiła lekki makijaż. Włosy ujarzmiła czerwoną bandamką i wskoczyła w swoje ulubione trampki. Zbiegła do salonu, gdzie Baker spał pozwijany w niewygodnej pozycji.
-Pora wstawać - powiedziała przelotnie w drodze do kuchni. Zabrała butelkę wody, portfel i zaczęła zbierać się do wyjścia.
-Ale po co? - Schował głowę pod poduszkę.
-Wychodzimy na spacer, jest piękna pogoda. Chyba, że wolisz gnić w łóżku, w takim razie idę sama. - Już pociągnęła za klamkę, kiedy on jak poparzony wyskoczył z sofy.
-Daj mi pięć minut, już się zbieram! - Złapał spodnie leżące na fotelu i pobiegł do łazienki.
Uśmiechnęła się w duchu. Już dawno nie robił z siebie takiego wariata.
Hope z wielką gracją opierała się o ławkę w parku, przy każdym pstryknięciu aparatu zmieniając minę. Jimmy-fotograf cieszył się jak dziecko. Co chwila przebiegał w inne miejsce łapiąc kolejne ujęcia.
-Chyba jesteś w swoim żywiole. - zaśmiała się, a jej ciemne, długie włosy zostały rozwiane przez podmuch wiosennego wiatru.
-Pięknie, zostań tak! - Wychylił się do przodu i z zachwytem obserwował ekran obiektywu.
Z każdym uśmiechem jej oczy lśniły coraz żywiej, a policzki różowiały uroczo. Z lekkością odrzuciła do tyłu włosy, opadające na łopatki, idealnie eksponując kości obojczykowe. Ocknął się po kilkunastu sekundach, kiedy usłyszał jej ciężkie westchnienie.
-James robisz to zdjęcie czy nie?
-W sumie to nie... - Położył aparat na brzegu ławki i przejechał dłonią po jej policzku - Wolałbym smakować tą chwilę, niż mieć ją jedynie na zdjęciu. Jesteś przepiękna.
-Gdybyś ją uchwycił, zostałaby z tobą na dłużej... - uśmiechnęła się lekko, nie patrząc mu w oczy.
-Będę miał ją już na zawsze. - Uniósł jej podbródek i chwilę wpatrywał się w ciemne oczy, iskrzące od miłości - Kocham cię. I tak, to jest groźba. Groźba życia z takim wariatem jak ja. Wiedz, że już nigdy się ode mnie nie uwolnisz.
-Nie przeszkadza mi to. - Wspięła się na palce i z czułością musnęła jego usta. Zupełnie się zatracił, całując ją z coraz większą pasją.
-Lepiej nie zostawiać swoich rzeczy bez opieki, na brzegu ławki - usłyszeli za plecami znajomy głos - Ktoś mógłby podprowadzić taki fajny sprzęt.
Za nimi jak spod ziemi wyrósł Robert. Uśmiechał się cwaniacko obracając w rękach aparat Jimmego.
-Co tam aparat, kiedy można mieć taką dziewczynę jak Hope - odparł Rev, wymownie obejmując dziewczynę. Powoli zaczynały targać nim nerwy. Cały ten Taylor działał na niego jak płachta na byka.
-No tak.. miłość - zaśmiał się sarkastycznie, poprawiając rękawy koszuli.
-Co robisz w Huntington? - spytała Hope, na co Jimmy wywrócił oczami. Jakoś w ogóle go to nie interesowało. Jej też nie powinno.
-Organizujemy koncert Gararda i spółki w Los Angeles. Przy okazji pomyślałem, że was odwiedzę, cieszycie się? - Szeroko otworzył ramiona.
-Niezmiernie - fuknął Rev, mocno szturchnięty przez Hope.
-A co wy tutaj robicie? - Na horyzoncie pojawił się Zacky, trzymający Alex pod rękę - Widzę, że każdemu udziela się wiosenny nastrój, prawda James? - już z daleka zauważył spojrzenie piorunujące Roberta - Cześć stary!
-Tak sobie pomyślałem, że skoro już tutaj jestem to moglibyśmy powtórzyć ostatni koncert. - Zsunął na nos duże, przeciwsłoneczne i ukradkiem zlustrował wzrokiem Mortensen - After party także.
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Cały czas koncertujemy, to mnie powoli wykańcza - odparł.
-Co to ty Jimmy, to świetny pomysł! - Baker od razu zareagował z optymizmem - Poza tym nie pamiętam, kiedy ostatnio widzieliśmy się z chłopakami z MCR. To kiedy ten koncert? - spytał.
-W piątek - powiedział i zerknął na zegarek - No nic, będę się zbierał. Pogadajcie o tym z Larry'm, niech się ze mną skontaktuje w tej sprawie. Do zobaczenia.
Stali w milczeniu przez kilkanaście sekund, w końcu Rev nie wytrzymał:
-Nie znoszę go! - i tupnął nogą jak mała dziewczynka.
-Widać z kilometra, że podnosi ci ciśnienie - skomentowała Alexis - Zazdrośnik .
-Nie jestem zazdrosny! - Pogroził jej palcem, ale pod naciskiem ich spojrzenia zaraz dodał - Ok, jestem. Nie chcę z nim przebywać, grać koncertów organizowanych przez niego i chodzić z nim na imprezy! - Założył ręce i z nadąsaną miną usiadł na ławce, przeglądając zrobione przez siebie zdjęcia.
-Wiesz, że emocje nie mogę wpływać na zespół, odpuść trochę - Vengeance poklepał go po plecach, a Alex usiadła obok niego i wskazała na zdjęcie na ekranie.
-Popatrz, ona jest tylko twoja - przytuliła go, puszczając oko do Hope - Nie ma powodu do niepokoju. A fajnie byłoby napić się piwa z Gerardem , Frankiem...
-Nie zaprzeczę - szepnął.
-Co tam mruczysz? - Hope lekko pogłaskała go po włosach - Zagracie ten koncert?
-Jeśli reszta się zgodzi... - starał się utrzymać nadętą minę, ale pocałunek Hopi mu na to nie pozwolił - Jeśli chcesz to zagram księżniczko, ale z imprezy zwijamy się wcześniej.
-Przed północną, jak kopciuszek? - Złapała aparat i strzeliła mu fotkę - Uśmiechnij się!
-Proponuję plażę, co wy na to? - zaproponowała Alexis i chwyciła Bakera za rękę.
-Przydałoby się wreszcie troszkę opalić, idziemy ! - Hope pociągnęła za sobą Jimmego i razem ruszyli słonecznym parkiem Huntington Beach.
-Matti, podasz mi moją koszulę? - Szybko naciągnęłam na siebie ciemne jeansy i zerknęłam na zegarek. Spoźnienie gwarantowane.
-Spokojnie kocurku, nie pali się! - Podał mi granatową bluzkę.
-Nie ma to jak spóźnić się pierwszego dnia po urlopie. - W biegu złapałam torebkę i rzuciłam się do wyjścia. Nagle mocno pociągnął mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę - Odwiozę cię.
-Zostań z Amy - Pogładziłam go po policzku.
-Zajmie mi to piętnaście minut, może przecież zostać sama.
-Dobrze, ale wracaj prosto do domu, dobrze?
-Gdyby tylko Amy wiedziała jak tobie zależy na tym, żeby wszystko było w porządku... - Rzucił mi tak smutne spojrzenie, że miałam ochotę po prostu go przytulić.
-Bo będzie, zobaczysz! - odparłam - Przyjadę wieczorem do szpitala.
-Valary będzie...
-Nie przeszkadza mi to, liczy się Amy. Myślę, że kiedy będzie wokół niej dużo ludzi od razu poczuje się lepiej - uśmiechnęłam się do niego. Sama poczułam kamień spadający z jego serca.
-Zadzwonię, kiedy będziemy już na miejscu - pocałował mnie na szybko - Wsiadaj dziecinko! - rzucił i ruszyliśmy z piskiem opon.
Snuła się jak cień po słonecznej ulicy swojego miasta. Przesiąknęła już słodyczą swojego nowego życia. Okazało się, że zbyt bardzo. Zapomniała o swojej brudnej przeszłości, która dopadła ją w najmniej oczekiwanym momencie. Zwiastowało to jeszcze większą burzę niż można było się spodziewać kilka lat wstecz. Z dawnego życia została jej tylko czerwień włosów i bagaż złych decyzji. Teraz musiała ponosić ich konsekwencje. Z przerażeniem spojrzała na wyciąg z banku. Ze sprzedaży książek zostały jej jakieś pieniądze, jednak zbyt mało, żeby spłacić dług. Z tym jednak na pewno sobie poradzi. Długu moralnego nie spłaci chyba do końca swojego życia ...
Subskrybuj:
Posty (Atom)